Historia, której nikt jeszcze nie opowiedział Historia, której nikt jeszcze nie opowiedział
i
„Kto napisze naszą historię”, zdjęcie: Anna Włoch, dzięki uprzejmości producentów
Opowieści

Historia, której nikt jeszcze nie opowiedział

Paulina Małochleb
Czyta się 10 minut

Kiedy myślimy o getcie warszawskim, przed oczami mamy obrazy ludzi umierających z głodu, w straszliwych warunkach, chorobach, wśród przemocy. Nie myślimy o kulturze, życiu towarzyskim, muzyce. Tymczasem Oneg Szabat miało dostęp do obu wymiarów tego życia, pozostawiło po sobie wizję życia niezwykle złożonego. Rozmowa z producentkami filmu Kto napisze naszą historię (reż. Roberta Grossman), Nancy Spielberg i Anną Różalską.

Paulina Małochleb: Czy doktor Ringelblum i zaprojektowane przez niego archiwum znani są na Zachodzie?

Nancy Spielberg: Ależ skąd. Wiedzą o nim ludzie, którzy badają historię Holocaustu albo zajmują się drugą wojną światową w Polsce. Dlatego właśnie powstał ten film – bo uwielbiam opowiadać mało znane historie. I zależało nam, by pokazać postać Emanuela Ringelbluma ludziom innym niż historycy. Na pomysł tej historii wpadła Roberta Grossman. To ona wymyśliła, że na podstawie książki Samuela D. Kassowa o podziemnym Archiwum Getta Warszawskiego powinien powstać film dokumentalny. To ona też zaczęła rozmawiać z historykami i badaczami, szukać materiałów archiwalnych.

Anna Różalska: Spuścizna grupy Oneg Szabat wywoływała zdziwienie i zaskoczenie zarówno w Polsce, jak i w Stanach Zjednoczonych. Na premierę filmu w Nowym Jorku przyszło wiele osób, które nie słyszały o tej historii, natomiast chciały poznać częściowo zapomniany wątek dziejów Holocaustu.

„Kto napisze naszą historię”, zdjęcie: Anna Włoch, dzięki uprzejmości producentów

„Kto napisze naszą historię”, zdjęcie: Anna Włoch, dzięki uprzejmości producentów

„Kto napisze naszą historię”, zdjęcie: Anna Włoch, dzięki uprzejmości producentów

„Kto napisze naszą historię”, zdjęcie: Anna Włoch, dzięki uprzejmości producentów

Dokument ten można traktować także w kategoriach symbolicznych, jak rodzaj nagrobnego pomnika, którego rodzina Ringelblumów nigdy nie otrzymała.

NS: Dla Pola

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Proces sądowy, czyli spektakl z udziałem widowni Proces sądowy, czyli spektakl z udziałem widowni
i
Rita Gorgonowa, zdjęcie: Happa
Przemyślenia

Proces sądowy, czyli spektakl z udziałem widowni

Paulina Małochleb

Najsłynniejsze sprawy sądowe sprzed lat oczami reporterów. Co mówią o naszym społeczeństwie i epoce?

Relacjonowanie procesu to specyficzna odmiana reporterstwa. Oparta na przesiadywaniu w sądzie, przekopywaniu się przez akta sądowe, relacjonowaniu racji stron. W wersji historycznej – to praca jeszcze żmudniejsza, wymagająca wypraw do archiwów, przeszukiwania czasopism, dzienników i pamiętników. Reporter sądowy nie może być śledczym, nie może być też ani prokuratorem, ani adwokatem, a jednocześnie musi przedstawić argumenty obu stron, opowiedzieć o przebiegu przestępstwa, śledztwie, wreszcie o samym procesie. Porusza się zatem w trzech przestrzeniach czasowych, spina działania wielu osób, splata sprzeczne racje, wrogie sobie strony. Barbara Seidler – jedna z najważniejszych polskich reporterek sądowych – pisze o tej pracy: „Powinnam zachować maksimum obiektywizmu. To jest mój obowiązek. Obowiązek reportera sali sądowej”. Praca reportera sądowego powinna zatem być odzwierciedleniem działania sądu: chłodnym, obiektywnym, sprawiedliwym. Cytat ten jednak wyrywam z kontekstu, bo Seidler czasem w swych reportażach ujawnia własne odczucia, najczęściej złość na bezradność systemu prawnego, a bardzo rzadko sympatię wobec oskarżonych. W pełnym brzmieniu cytat ten powinien wyglądać tak: „A na sąsiedniej sali, do której raz po raz muszę wracać, młody człowiek, student, któremu akt oskarżenia zarzuca czyn ohydny, nie przyznaje się do winy. Zwyczajnie kłamie. Zimny i obojętny na wszystko, co nie dotyczy jego przyszłej życiowej kariery. Powinnam zachować maksimum obiektywizmu. To jest mój obowiązek. Obowiązek reportera sali sądowej. Ale przecież nie mogę. Wiem, że nie potrafię. Z jakąż ulgą wracam do tych recydywistów, samouszkodzeniowców!”.

Czytaj dalej