Dogasająca druga dekada XXI w. zabiera ze sobą artystów, którzy mieli fundamentalny wpływ na świadomość pokolenia wychowanego w latach 80. i dorastającego w 90. Właśnie zabrano nam kolejnych dwóch. Może wydawać się dziwne zestawianie tak różnych postaci o różnych losach, reprezentujących kompletnie odmienną estetykę.
Dla mnie, na poziomie intuicyjno-emocjonalnym, ich muzyka była wyrazem tej samej ucieczki od brutalnego świata ostatniej dekady XX w., epoki rozpadu i rozkładu. Podobnie wyrażała atawistyczny infantylizm pokolenia pozbawionego perspektyw, totemizm i eskapizm – tworzenie abstrakcyjnych bytów równoległych do rzeczywistości, własnych tajemnych kodów komunikacji. Gdzie stykają się ze sobą garażowy poetycki punk, wyrażający skondensowaną treść, i hedonistyczna, taneczna kultura rave, będąca czystą formą? Co łączy Borysa Usowa z rosyjskich Słomianych Jenotów z Keithem Flintem z brytyjskiego The Prodigy? Może to, że pierwszy z nich tworzył, a drugi współtworzył… hymny na cześć zwierząt.
Pracowałem w cyrku jako tygrys za 3000 rubli/Każdą niedzielę zabawiałem dzieciarnię i pijanych rezerwistów […] Mieszkańcy krzyczeli „wokół sami skurwiele”, zanosząc się przeciwpancernym śmiechem/Między palcami wyrosły im błony, mordy zarosły borsuczym futrem.
Zmarły w kwietniu Usow z podmoskiewskiej legendy garażowej sceny egzystencjalnej, wizjoner i ideolog zespołu Słomiane Jenoty, wymyślał piosenki o zwierzętach lepszych od ludzi i ludziach gorszych niż bestie. Był spadkobiercą rosyjskiej kuchennej kultury dysydenckiej spod znaku rozstrojonej akustycznej gitary, poetów srebrnego wieku i punkowego undergroundu Syberii, kojarzonego z kultową Grażdanską Oboroną. Wierny tradycji wielkiej literatury nie miał złudzeń co do czasów, w których przyszło mu żyć.
Trzy lemury w klatce w zoo zachichotały złośliwie/gdy dowiedziały się, że książkowa kultura nie ma żadnych szans na przeżycie.
Kakofoniczna muzyka Słomianych Jenotów rozpadała się w drodze do ucha słuchacza jak rosyjska rzeczywistość lat 90., była przesycona głęboką straceńczą melancholią. Jenoty byli inteligentami z podupadających przedmieść, filologami i kinomanami, którzy zaprzedali duszę kulturze punk w jej najbrudniejszej formie. Byli politycznymi radykałami kultywującymi staroświecki romantyzm, śpiewającymi naiwne piosenki o lemurach, nerpach i wombatach, śniącymi o dalekiej Afryce i antypodach. Świat poezji Usowa to peryferie Moskwy pełne karków w skórzanych kurtkach, obwieszonych łańcuchami, świat bazarów, inkasentów i ochroniarzy. Do niego przenikały magiczne zwierzęta i zawsze stawały do nierównej walki ze złem. Utwory Słomianych Jenotów były apoteozą radzieckiego humanizmu, kojarzącego się z klasyką animacji dla dzieci, filmami takimi, jak Jeżyk we mgle Jurija Norsteina. Albo z bajkami z wypłowiałych diapozytywów, w których brały udział: dwie tygrysice Algebra i Harmonia zbiegłe ze zwierzyńca i zesłane do łagrów kołymskich przez Człowieka – Robota, dobroduszny słoń z Tajlandii Hans Czampursin, występujący w berlińskim cyrku lat 30., zbłąkana ćma o kształcie pterodaktyla czy Biała Klępa uciekająca przed łazikiem OMON-u.
Gdy po chodniku przemknęła Biała Klępa/Milicyjna suka włączyła przednie reflektory/Kto zwycięży w tej nierównej walce?/Czy pozostawisz ją na pastwę losu?/Ostateczna decyzja należy tylko do ciebie.
Słomiane Jenoty w swojej dekadzie znane były tylko w gronie wtajemniczonych, dopiero niedawno zyskały status kultowego zespołu, którym inspirują się młodzi rosyjscy garażowcy. Usow, introwertyczny ekscentryk i okularnik w swetrze, do końca życia unikał rozgłosu, chował się przed ludźmi w owianym legendą mieszkaniu numer 104 i próbował nawet… walczyć z rozprzestrzenianiem własnych nagrań w Internecie. Jak porównywać jego twórczość z The Prodigy, największą ze światowych gwiazd rave’u? Podążając tropem wolnych skojarzeń i absurdu… przede wszystkim należałoby odczarować stereotyp utożsamiający kulturę rave wyłącznie z bezmyślną rozrywką, konsumpcyjnym hedonizmem i brakiem jakiejkolwiek idei. Językiem nie były tu słowa, lecz taniec.
Taneczna elektronika lat 90. w znacznej mierze oparta była na LSD, amfetaminie i extasy – ale to tylko substancje, które podnoszą energię i emocje do entej potęgi, zmieniają percepcję dźwięku i rytmu. Co kryło się za tym prócz transu i wyładowań energetycznych? Kluczowe dla tego fenomenu jest doświadczenie Europy Wschodniej. Podczas gdy starsi ludzie wpatrywali się z nadzieją w hipnotyzujące oczy telewizyjnych uzdrowicieli, młodzież uczestniczyła w innych zbiorowych seansach terapii i ucieczki, podczas których ładowała się dziecięco-zwierzęcą motoryką i pierwotną energią. Na holenderskich papierkach nasączonych kwasem widniały piktogramy zwierząt lub postaci z filmów animowanych i komiksów, a dźwięki elektronicznych bitów i samplerów przypominały odgłosy owadów, płazów i ptaków. Powstawał efekt błądzenia po zmutowanej cyfrowej dżungli, a jeden z pierwszych stylów bazujących na przyśpieszonych, pourywanych i połamanych rytmach nosił nazwę jungle. Nieprzypadkowo to właśnie w multietnicznym Londynie połączono głębokie jamajskie basy z octowo-kwaśnymi dźwiękami, zamglonym tłem i afrykańskim poczuciem rytmu.
Początki The Prodigy to moment, w którym nielegalne soundsystemy opanowały Anglię. Zaczęło się od radosnych, choć powykrzywianych melodyjek granych przez samplowane pianina – infantylnych jak z kreskówek dla małych dzieci. Była w tym jakaś chemiczna groza. I bardzo angielski absurd, niczym ze świata Lewisa Carrolla. Wszyscy znają pierwszy przebój The Prodigy Out of space i pamiętają teledysk z pędzącymi strusiami. Wkrótce symbolem zespołu stała się mrówka. W połowie lat 90. jego muzyka zrobiła się bardziej mroczna i surowa, drugi album dedykowany był porzuconej, osieroconej generacji (Music For The Jilted Generation). Mózgiem zespołu był Liam Howlett, ale jego twarzą, a wkrótce i wokalistą został tancerz Keith Flint – Podpalacz – Firestarter, z piercingiem i dwoma irokezami, atawistyczna zwierzęca ikona. Na pierwszy plan wyszły bodźce wizualne – w teledysku Breathe grały insekty w zardzewiałej umywalce, szczury i aligator. Na swym najsłynniejszym albumie The Fat of the Land, z krabem na okładce, The Prodigy wyszło daleko poza estetykę rave, stawało się coraz bardziej punkowe i drapieżne. Symbole zwierzęce nadal odgrywały podstawową rolę – bohaterem jednego z kolejnych albumów stał się miejski lis, symbol nieujarzmionej dzikiej natury Wysp, broniącej się przed cywilizacją agresywnych, tępych ludzi.
Powracając do Rosji lat 90., nie sposób ominąć pamiętnego koncertu The Prodigy w Moskwie, na placu Maneżowym przylegającym do placu Czerwonego. Był to kamień milowy w historii całego pokolenia i nigdy żadna defilada w tym miejscu nie zgromadziła takich tłumów – 250 tys. widzów. Od tej pory zostali najbardziej ukochanym i najlepiej zrozumianym zachodnim zespołem w Rosji – odwiedzali ten kraj regularnie, byli zafascynowani huraganowym żywiołem i wyładowaniami elektrycznymi, jakie zawsze wytwarzały się na ich koncertach. „Nigdzie indziej nie mielibyśmy szansy grać u podnóża rakiety kosmicznej” – mówił Liam Howlett.
Rosyjska młodzież zrozumiała ich przekaz podprogowo. Po śmierci Flinta pod Ambasadą Brytyjską w Moskwie ustawiały się kolejki, płonęły znicze. Szalony Firestarter z zewnątrz wydawał się wulkanem energii, ale miał duszę nigdy nierozumianego, dysfunkcyjnego dzieciaka, całe życie walczącego z autodestrukcją – wiecznego 12-latka, którego jedynym sensem życia stał się taniec do upadłego. Właśnie takim samym dzieciakom z bloku wschodniego The Prodigy dawało siłę do życia.
Cykl kostkaKostka symbolizuje plastikowa żarówiasta zabawka z lat 80., kostka Rubika obracana przez łapy Kościotrupa – a może Kościeja Nieśmiertelnego z rosyjskich pogańskich mitów? W każdym z odcinków Konstanty językiem luźnych impresji bazujących na grze skojarzeń będzie przybliżać drogie mu zjawiska na tle rzeczywistości różnych miejsc i meandrów doświadczeń generacji wychowanej w czasach zimnej wojny i dorastającej w burzliwych czasach transformacji. Głos tego pokolenia dopiero dziś zaczyna być słyszalny i traktowany poważnie, zwłaszcza w kontekście perypetii ostatniej dekady XX w., które ją uformowały. Coraz częściej nachodzi nas myśl, że wszyscy jesteśmy tylko zabawkami w łapach śmiercionośnej historii i jedyne, co po nas pozostanie, to nasza twórczość. Dlatego warto poznawać świat przez pryzmat kulturowych błysków i próbować rozszyfrowywać kody znaczeniowe, dostrzegać podobieństwa i związki przyczynowo-skutkowe.
Głównym tematem felietonów Kostka będzie kulturowo wymiksowany świat wysyłający sygnały, które odebrać się da tylko anteną odbiorczą umiejscowioną gdzieś w okolicy mięśnia sercowego.