Jak zostać widzącym
po tylu operacjach oczu,
po tylu naciskach na gałki
ze strony nie wiadomo kogo,
jeśli nie wiadomo o kogo chodzi,
to pewnie o boga
bądź jego wyobrażenie,
jak zostać piszącym
po tylu słownych operacjach,
spektakularnych przebiegach na pusto,
jak zbliżyć się do prawdy
(ubierającej się za zasłoną
na pierwszą randkę),
ale tak, żeby potem nie mieć
jej rodziców ani rodzeństwa na głowie;
jeden naprawdę piszący zaginął,
drugi podaje się za kogoś innego
w psychiatryku,
pogłoski o trzecim okazały się
przesadzone.
Komentarz autora:
Autor po wielu operacjach oczu coś tam zaczął dostrzegać. W jego umyśle pojawiła się nawet myśl, że to całe „widzenie” jest w pewnym stopniu przereklamowane. Oczywiście żartuję – wszystko zaczęło się od metafory „widzenia” jako punktu i procesu dostrzegania oraz rozumienia czegokolwiek. Owszem, w mojej pamięci tkwiła operacja usunięcia zaćmy na jednym, a potem drugim oku, ale to nie znaczy, że gdy mi zdjęto błonę z oczu, ujrzałem świat na nowo. Niestety nadal tkwiłem w rozmaitych ograniczeniach „widzenia”. Stąd blisko do poczucia, że jak się „widzi”, tak się „pisze”. O tym, i kilku innych sprawach, jest ten wiersz.