
W Kassel zakończyły się documenta 15 – jedna z najważniejszych imprez poświęconych sztuce współczesnej. Czego świat (i to nie tylko sztuki) może nauczyć się z wystawy, która okazała się inna niż wszystkie? Zastanawia się nad tym indywidualnie, choć jednocześnie odrobinę kolektywnie, Stach Szabłowski.
Nie da się przejść płynnie w sztuce od lata do jesieni, nie zatrzymując się na chwilę refleksji przy dobiegających końca documenta w Kassel. Piętnasta edycja imprezy, która uchodzi za najważniejszą cykliczną wystawę sztuki w Europie, sprawiła pewną niespodziankę i… rzeczywiście okazała się ważna. A jeżeli coś jest ważne, to nieuchronnie staje się też kontrowersyjne. Nie inaczej było w tym wypadku: dymisja szefowej documenta, działania cenzury, dyskusje w Bundestagu – nie mówiąc o dyskusjach w świecie sztuki – to echa tych kontrowersji. Echa gromkie, choć już powoli cichnące. Kurz opada, wystawa niedługo się zwinie – nadchodzi świetny moment na zastanowienie się nad lekcją, którą dają nam documenta.
*
Do Kassel trafiłem kilka tygodni po otwarciu. Jechałem tam podekscytowany – nic jeszcze nie widziałem, ale wiele już słyszałem. Wiedziałem więc, że 15. edycja tej bezkonkurencyjnie prestiżowej i ogromnej wystawy sztuki została oddana w ręce indonezyjskiego kolektywu ruangrupa. A Indonezyjczycy ogłosili, że tym razem na documenta nie będzie artworldowych gwiazd oraz ich popisowych superprodukcji. Wyścig szczurów, w którym stawką jest to, kto pierwszy dobiegnie na targi sztuki i drożej sprzeda pracę, zostanie zastąpiony przez ducha współpracy. Dominacja białych mężczyzn z Zachodu ustąpi globalnej perspektywie, bo świat nie kończy się na Kassel – ani nawet na Europie. Last but not least, nowoczesny indywidualizm, na którym wzniesiono gmach systemu kapitalistycznego, ale też sztuki współczesnej, będzie musiał zrobić duży krok w tył i udać się w cień. Na pierwszy plan i w światła rampy wkraczają bowiem kolektywy.
No to pięknie! – myślałem, jadąc na documenta, które przecież i tak trzeba zobaczyć; w końcu odbywają się raz na pięć lat. Gdy czytałem manifesty ruangrupy, towarzyszyły mi jednak ambiwalentne uczucia. Są idealistyczne, ale czy aby przy okazji nie… naiwne? Przecież Indonezyjczycy nie są pierwszymi, którzy próbują ocalić sztukę przed nią samą i wyzwolić ją z pęt indywidualizmu, korupcji, cynizmu oraz kapitalizmu. Pytanie tylko, czy sztuka naprawdę chce zostać zbawiona? Od dadaizmu przez rok 1968