Vít Kalvoda był żyjącym teraźniejszością hipisem, lecz gdy znalazł kobietę swych marzeń i założył z nią rodzinę, przeszedł na ciemną stronę korporacyjnej mocy i zagubił się. Efektem były utrata żony, która uciekła wraz z córką do ojczystej Rosji, a także żywot w cieniu bolesnych wspomnień.
Na początku dokumentu W oddali Vít i jego zdystansowany emocjonalnie syn Gríša wsiadają w czeskim Brnie do samochodu i ruszają w trwającą kilka dni podróż do rosyjskiego Diwjejewa, żeby odszukać po latach dwie kobiety, z którymi tworzyli kiedyś rodzinę. Dwa tysiące osiemset pięćdziesiąt dwa kilometry w aucie raz ich do siebie zbliża, raz oddala. Pokonywanie fizycznych granic skłania zaś obu do refleksji nad sobą i decyzjami, które ich ukształtowały. Tę nietypową podróż dokumentuje filmowiec Martin Mareček, wykorzystując okazję, by nie tylko opowiedzieć o tym, ile łączy i dzieli dwóch głównych bohaterów, ale też zastanowić się nad ludzką naturą. Z reżyserem dostępnego w HBO Go W oddali rozmawiał Darek Kuźma.
Dariusz Kuźma: Na pierwszy rzut oka twoi bohaterowie nie wyróżniają się niczym. Są zwyczajni, dałoby się znaleźć zapewne tysiące im podobnych. Co tak Cię zaciekawiło w ich historii, że postanowiłeś poświęcić szmat czasu, żeby nakręcić o nich film?
Martin Mareček: Siedem lat temu zbierałem materiały do filmu, którego akcja miała rozgrywać się w środowisku doradców finansowych. Poznałem Víta Kalvodę, byłego doradcę, który został ombudsmanem i poświęcił się pracy na rzecz ludzi skrzywdzonych przez finansowych oszustów. Spotkaliśmy się kiedyś w pubie, bo potrzebowałem skonsultować parę rzeczy do filmu. Zapytałem z ciekawości, dlaczego robi to, co robi, a on opowiedział otwarcie o różnych zakrętach swojego życia, nie szczędząc przy tym barwnych szczegółów. Mówił, że był hipisem, że praktykował buddyzm zen, ale wszystko się zmieniło, gdy został ojcem. Byłem urzeczony iście perypatetyczną odyseją Kalvody. Jego historia wydała mi się czymś na skrzyżowaniu bildungsroman i powieści pikarejskiej. Nie mogłem przestać o nim myśleć, tuż po powrocie do domu napisałem maila z zapytaniem, czy zgodziłby się opowiedzieć swoją historię do kamery. Zaczęliśmy regularnie korespondować, a w trakcie tej wymiany wyłaniał się stopniowo zarys filmu.
Muszę przyznać, że nie bardzo rozumiem. Historia życia Víta pełni w filmie ważną funkcję, bo jest jego palącym wyrzutem sumienia, ale nie przeszłość jest sednem W oddali.
Film, który chciałem wtedy nakręcić, nigdy nie powstał. Rezultatem naszej wymiany mailowej był trzystustronicowy dokument opatrzony przeróżnymi didaskaliami i odnośnikami, w zasadzie spisana i zredagowana kronika życia Víta. Coś jak „powieść dokumentalna”. Dałem zaufanym znajomym fragment do przeczytania, wszyscy byli jednogłośni: jest potencjał na film czy serial. Historia o upływie czasu opowiedziana za pomocą wzlotów i potknięć jednego człowieka. Trochę jak Boogie Nights Paula Thomasa Andersona. Albo Barry Lyndon Stanleya Kubricka, fenomenalna ekranizacja powieści W.M. Thackeraya, której protagonista rozwija z czasem różne tożsamości. Nie miałem jednak odwagi porywać się na trzygodzinną fabułę czy jeszcze dłuższy serial, zatem postanowiłem całość skrócić. Zaprosiłem do współpracy scenarzystów Tomáša Bojara i Marka Šindelkę. Ponad rok pracowaliśmy nad tekstem, jednak w miarę odejmowania i dramatyzowania fragmentów życiorysu Víta projekt tracił to, co mnie w nim zainteresowało. Ale wiedziałem, że nie będę mógł spać spokojnie, jeśli nie nakręcę jakiegoś filmu o tym człowieku, odrzuciłem więc wszystkie reżyserskie i scenariuszowe triki, zabrałem kamerę i wyruszyłem po prostu w podróż z Vítem i jego synem Grigorijem, w skrócie Gríšą.
W trakcie jazdy z Czech do Rosji Vít i Gríša ujawniają różne aspekty historii swej rodziny, pozwalając widzowi lepiej zrozumieć dzielący ich emocjonalny dystans. Przy okazji dają Ci też możliwość ująć podróż w narracyjną ramę metafory życia. Człowiek odbywa wiele takich podróży, fizycznych bądź nie, a w ich trakcie zbliża się do jednych ludzi i oddala od innych.
Słuszna refleksja. Liczy się nie to, ile czasu ze sobą spędzamy, lecz jak ten czas spędzamy. Film można odbierać, rzecz jasna, na oczywistym poziomie archetypicznej podróży oddalonych od siebie emocjonalnie ojca i nastoletniego syna, którzy odbywają swoistą pielgrzymkę, zmierzając do miejsca pobytu ich żony/matki oraz córki/siostry. Pod powierzchnią kryje się natomiast wiele innych znaczeń, dużo dzieje się w przestrzeni pomiędzy postaciami, także w relacjach Víta z innymi ludźmi, a obaj bohaterowie odbywają w trakcie tej fizycznej podróży własne wewnętrzne wędrówki, które coś w nich zmieniają. A może nie zmieniają? Ta historia będzie czymś innym dla rodzica, a czymś innym dla osoby, która utożsami się z doświadczeniami Víta. Dla mnie najważniejsze jest, żeby każdy wyrobił sobie własne zdanie.
Rozumiem, że mailowa korespondencja była intensywna, ale czy Vít nie miał problemów, żeby otworzyć się na żywo? Przed rejestrującą wszystko kamerą? Przed dokumentalistą, który kręci film o jego błędach, o utraconym szczęściu? To musiało być piekielnie bolesne…
Nie potrafię odpowiedzieć. Nasza współpraca była intensywna i wywiązała się z niej specyficzna przyjaźń. Poznałem jego życie od podszewki, mieliśmy wiele gorących dyskusji, również kłótni. Sądzę, że ufał mi, że nie zrobię nic, co by wypaczyło jego historię. Może było też tak, że gdy zaproponowałem wyjazd do Rosji i nakręcenie filmu dokumentalnego, uznał, że to dobry sposób na podsumowanie i zakończenie naszej współpracy? Nie wiem. Pewne jest, że nie chciał, by cały ten czas poszedł na marne. Powtarzał wiele razy, że tak dogłębna analiza jego losów, sięganie do źródeł podejmowanych decyzji i popełnianych błędów, sprawiła, że wiele zrozumiał. Dla mnie to też nie było łatwe, musiałem się przed nim otworzyć, wyspowiadać się z własnych słabości, opowiedzieć o swoich życiowych kryzysach, o wątpliwościach, które kierowały mnie przez lata w taką, a nie inną stronę. Wziąłem na siebie odpowiedzialność za historię Víta. Filmowcowi bardzo łatwo otworzyć człowieka, którym się interesuje, bo jest prawdopodobne, że nikt wcześniej tak bardzo się nim nie interesował. Ale musi być w tym jakiś większy cel, jakiś kierunek. Praca nad tym projektem była w zupełnie nieironicznym sensie pracą doku-mentalną.
No dobrze, a co z Gríšą? Zostaje trochę zepchnięty na pobocze jako zbuntowany nastolatek, który nie potrafi znaleźć wspólnego języka z ojcem. Ale sprawa toczy się również o jego tożsamość. W końcu jest owocem, jak mówi z dumą Vít, „nieposkromionego konwenansami związku Wschodu z Zachodem”.
To jeden z dodatkowych poziomów, za pomocą których można odczytać filmowe wydarzenia i słowa. Oto mamy młodego Czecha, który na multikulturowym festiwalu w Chorwacji poznaje piękną Rosjankę. Zakochują się w sobie. Zakładają rodzinę. Czasami nie idzie tak, jak by chcieli, ale wspierają się. On zaczyna pracować dla hojnej niemieckiej firmy, zmienia się i trochę rodzinę zaniedbuje. W pewnym momencie żona nie wytrzymuje, zabiera córkę na Wschód, do świata, który zna. Kontakt się urywa. On zostaje z synem, którego nie wie, jak wychować. Jako hipis myślał, że zna wiele odpowiedzi. Gdy poświęcił się pracy w sektorze finansowym, zaczął dobrze zarabiać, ale przestał stawiać pytania. Opamiętuje się, zaczyna wracać do korzeni, do dawnych pasji. W tym kształcie poznajemy go w filmie, człowieka świadomego swych błędów, tego, że dał się zmanipulować. Nie tylko zresztą on, połowa czeskich dzieci wychowuje się w rozbitych rodzinach. Gríša, jak się okazuje, interesuje się rosyjską historią, prawdopodobnie po to, by lepiej zrozumieć swoje korzenie. Czyta o Stalinie i Rasputinie. Czy wyjazd do Rosji ma sens? Czy ta zrodzona w Czechach międzynarodowa historia może mieć pozytywne zakończenie? Zadaję w filmie wiele pytań, ale odpowiedzi oraz interpretacje chciałbym pozostawić widzom.
Naprawdę połowa czeskich dzieci wychowuje się w rozbitych rodzinach?
Mniej więcej, nie mam przy sobie żadnych statystyk, ale prawda jest taka, że połowa małżeństw kończy się rozwodami, które – jak wiadomo – wpływają bardziej na dzieci niż na dorosłych. Nie wiem, jaka jest główna przyczyna tej sytuacji, może po prostu niedojrzałość, która objawia się w relacjach międzyludzkich wymagających większego dawania od siebie? Inspirująca jest w tym kontekście praca wybitnych terapeutów rodzinnych, Ludmily Trapkovej i Ladislava Chváli, którzy specjalizują się w zaburzeniach psychosomatycznych. Wprowadzili oni do psychologii termin „łono społeczne” i stworzyli metaforyczny model, w ramach którego jednostka rodzinna zostaje zestawiona z biologicznymi funkcjami macicy i rozwojem płodu od momentu poczęcia. Wraz z narodzinami dziecka i jego stopniowym uniezależnianiem się od dorosłych rodzina przechodzi szereg przemian. Chvála i Trapková sugerują, popierając to badaniami klinicznymi, że rozwój dziecka zależy od stworzenia bezpiecznej i zamkniętej przestrzeni, w której we własnym tempie osiągnie kolejne fazy dojrzałości. Rodzice są niczym drabina dwustronna: jeśli jedna ze stron nie zapewnia oparcia, dziecku trudno się wspinać na szczeble, rosnąć mentalnie i emocjonalnie.
Kto więc był w filmie „złą stroną drabiny”? Vít czy jego żona? Czy może oboje na zmianę?
Zapewne oboje, ale mam za mało danych, by odpowiedzieć. Ważne jest to, że gdy dziecko zostaje odcięte od jednego z rodziców, istnieje szansa, że nie przebędzie w pełni procesu „społecznych narodzin”, a co za tym idzie – może mieć spore problemy w radzeniu sobie w relacjach z innymi ludźmi. Nie dojrzawszy do nich w „łonie społecznym” rodziny, nie będzie w stanie dojrzewać z ludźmi i przy ludziach – stawać się dojrzalszą osobą. Dziś dosyć popularny jest model tzw. rodziny patchworkowej, niejako zszytej z kilku tatów, mam i braci czy sióstr. Pewnie, że w ten sposób tworzą się dosyć intensywne nowe relacje, niezwykłe kombinacje więzi i bliskości, ale nie zmienia to faktu, że człowiek ma jedną biologiczną matkę i jednego biologicznego ojca – jedną biologiczno-psychologiczno-społeczną rodzinę. Wszystkie pozostałe warianty są wariantami psychologiczno-społecznymi. W oddali jest w tym kontekście dla mnie filmem o rozbitej rodzinie, która próbuje stać się znów „pełna”, nawet jeśli tylko na krótki czas. Nie ma znaczenia, czy droga do tego celu będzie miała trzy metry czy trzy tysiące kilometrów. Liczy się zaangażowanie i chęć naprawy własnej rodziny. A tego Vítowi i Gríšy odmówić nie można. Człowiekowi trudno się realnie zmienić, ale może zmienić własne nastawienie do świata.
W oddali to nakręcony przez mężczyznę film o męskich problemach, o rzeczach, które ojcowie przekazują, świadomie bądź nie, swoim synom. Gríša zaczyna przejawiać reakcje podobne do tych swojego ojca. Na ekranie zauważalny jest w tym sensie brak kobiecej perspektywy, która nierzadko łagodzi męskie ego, ukierunkowuje je w odpowiednią stronę.
Jest to w pełni zamierzone – brak kobiecych postaci nie tylko stanowi jedną z filmowych tajemnic, ale też napędza emocjonalnie W oddali. Kobiecość, matczyna miłość, duchowa więź z żoną: tego brakuje obu bohaterom, brak im jakiejś cząstki, która mogłaby przywrócić ład. Czasami warto czegoś nie pokazywać, żeby pobudzić wyobraźnię widza. Warto też dodać, że oryginalny tytuł, Dálava, jest rodzaju żeńskiego. Kobiecość, choć brak jej fizycznie na ekranie, jest ważnym elementem całości, czymś, co wpływa na bohaterów równie mocno co ich słowne przepychanki.
Dokumentalista musi umieć myśleć do przodu i przewidywać różne sytuacje, a zarazem być elastyczny i reagować spontanicznie na to, co przynosi każdy dzień z kamerą. Zaskoczyło Cię coś w trakcie tej podróży?
Nie miałem pojęcia, co wydarzy się w Rosji, do czego doprowadzi zamknięcie ojca i syna w jednym samochodzie na kilka dni. Spodziewałem się różnych scenariuszy, które mogły ich albo bardziej poróżnić, albo bardziej do siebie zbliżyć, ale myślę, że wszyscy byliśmy zaskoczeni tym, jak ułożyła się cała podróż. Widz tego nie wie, zatem odczuwa przygodę Víta i Gríšy tak, jak odczuwałem ją ja. Moim zadaniem było działać tak, by nie zdusić żadnych emocji w zarodku, by niespodzianki przychodziły same. Jak w momencie, w którym Gríša zwraca się niespodziewanie do Víta „tato”. Przez większość filmu nie chciał z nim rozmawiać, a tu nagle coś tak pięknego. Właśnie dlatego kocham kręcić filmy dokumentalne. Nigdy nie wiesz, na jaki cud natrafisz.