
Radosna feministka i radosny antyfaszysta – ich rady zabieram z Berlinale do domu. Prawdziwe historie znów były najbardziej nieprawdopodobne.
Bogini jest wciąż aktualna i nazywa się Agnès. Najciekawsze, najbardziej świeże, było w tym roku w Berlinale Palast spojrzenie 92-letniej, tracącej powoli wzrok, Agnès Vardy. Francuska reprezentantka prawdziwej Nowej Fali potrafiła, w pomyślanym na wzór „mistrzowskiej lekcji kina” filmie Varda by Agnès, wyświetlonym poza konkursem, udowodnić, że jej myśli, pytania i inspiracje z lat 50. i 60. XX w. są niezmiennie aktualne. Wśród nich wizja kobiety jako proletariusza współczesnego świata.
„Nie interesuje mnie pozycja kobiety reżysera. Interesuje mnie tworzenie radykalnych filmów. Jestem pełną radości feministką, która zawsze stawała po stronie kobiet i ludzi pracy, ale moim celem jest tworzenie oryginalnych dzieł sztuki. Interesowała mnie nie historia, psychologia postaci czy gra aktorska, a proces budowy poszczególnych dzieł. Moment wybierania struktury i decydowania: jak chcę to opowiedzieć. Filmować może każdy. Dlatego trzeba znaleźć własny punkt widzenia. Jedyne rady, jakich mogę udzielić: bądźcie ciekawi świata, cierpliwi, odważni i radośni” – mówi Varda.

Z lekcji kina Vardy płynie opowieść o spontanicznym, czasem przypadkowym, znajdowaniu tematów i przykładach ich wielowymiarowego, głębokiego w znaczenia, dojmującego zgłębiania. Podejście skrajnie odmienne od tego, które zdawało się rządzić laureatami tegorocznego Berlinale. Jurorzy mieli słabość do filmów, które chciały wyróżnić się grubą kreską. Im wyrazistszych linii używali twórcy do podkreślenia oryginalności swoich bohaterów, tym bardziej zaznaczali