Jak się robi sztukę dla kotów? Dlaczego klasyczne książki oprawia się w dziecięcą skórę? Czy ikony to żywe obrazy? I kto w nich tak naprawdę żyje? Czy mole lubią koloratki? Czy szaty liturgiczne są pożywne? Kto zgubił elegancką torebkę pełną zwierzęcych szczątków?
Na prowadzących na wystawę schodach leży damska torebka. Zguba eleganckiej miłośniczki sztuki? A może dzieło sztuki? To drugie jest bliższe prawdy, ale przede wszystkim mamy do czynienia z dowodem zbrodni – i to takiej, w którą wszyscy jesteśmy zamieszani.
Torebka jest nie byle jaka, wykonano ją ze skóry strusia. Wysypują się z niej rzeczy. Telefon komórkowy – w futerale z cielęcej skóry. Poświęcony różaniec – z pereł (sic!) pozyskanych z hodowlanych małży. Apaszka – utkana z jedwabiu. Pędzelek do makijażu znanej firmy kosmetycznej – z borsuczego włosia. Czerwona szminka z barwnikiem produkowanym z łusek małych owadów, czerwców kaktusowych. Para sztucznych rzęs – z futra norki. Breloczek do kluczy – z futerkiem królika. Lek na odporność – z żelatyną wieprzową i tranem z wątroby rekina.
Struś, królik, norka, jedwabnik, rekin, cielak, borsuk, świnia, pluskwiak – oto lista zwierząt, które zostały poświęcone do wytworzenia zawartości jednej tylko torebki.
Stojąc nad tą torebką, człowiek zaczyna grzebać po kieszeniach w poszukiwaniu rzeczy wikłających go w wyzysk i okrucieństwo wobec zwierząt. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto niczego przy sobie nie znajdzie.
Torebka to dowód rzeczowy: jesteśmy zamieszani w moralnie wątpliwe procedery. Obdzieranie innych ze skóry to tylko wierzchołek góry lodowej codziennego okrucieństwa. Góry, na której szczycie wznosi się gmach naszej kultury.
Tak zaczyna się wystawa Catering dla najdłużej przebywających w galerii gości, którą Tatiana Czekalska i Leszek Golec pokazują w poznańskim Arsenale.
Hitchcock powiadał, że dobry thriller powinien rozpoczynać się trzęsieniem ziemi – a potem napięcie ma już tylko rosnąć. Wystawa Czekalskiej i Golca też na swój sposób jest thrillerem, ale nie Hitchcockowskim. Bo w tej historii od początku wiadomo, kto zabił. A po upadku torebki na początkuwstępie, stale rośnie już tylko empatia.
Po wielu latach peleton sztuki dogonił twórczość Tatiany Czekalskiej i Leszka Golca. Przez dwie ostatnie dekady wydawało się, że para artystów działa na ekologicznym marginesie sceny artystycznej. Teraz okazuje się, że ten margines był awangardą; dziś Czekalska i Golec, pionierzy artystycznego posthumanizmu, znajdują się w centrum debaty. Nareszcie się ich słucha; mają głos i nie wahają się go użyć: oto ludzie, którzy mówią w imieniu psów i kotów, cieląt i jagniąt, pająków, moli i korników.
Tatiana Czekalska i Leszek Golec, para w życiu i sztuce, pracują razem od 1996 r. Tak samo długo wypowiadają się w posthumanistycznym duchu. Kto jednak w 1996 r. chciał gadać o posthumanizmie? Czekalska i Golec mieli swoją pozycję na scenie artystycznej, było to jednak miejsce zarezerwowane dla outsiderów, dla nieszkodliwych dziwaków. Prace z kociej sierści, wystawy z udziałem kotów i dla kotów, dla owiec i muszek owocówek, rzeźby dla pająków i tym podobne propozycje traktowano jako ekstrawagancje wsnute nie tyle z myślenia progresywnego, ile z zasobów od dawna niemodnego New Age. To ostatnie podejrzenie artyści podsycali, posługując się buddyjską retoryką ochrony wszelkiego życia, również w jego najskromniejszych przejawach.
Czekalska i Golec nie byli zatem głównymi bohaterami instytucjonalnej bajki. Sięgano po ich twórczość, kiedy przychodziło zrobić wystawę o zwierzętach albo ekologii, a i to niezbyt często. Artyści zaczęli podchodzić ekologicznie również do tworzenia wystaw. Zatroskani marnotrawną nadprodukcją współczesnej sztuki powstrzymywali się od dokładania nowych artefaktów do masy rzeczy wypełniających muzea i galerie. Zapraszani przez instytucje, zamiast tworzyć kolejną pracę, proponowali, by na czas ich udziału w projekcie powstrzymać się od włączania świateł w galerii. Innym razem przekazali przysługujący im budżet produkcyjny na pomoc dla będących w potrzebie zwierząt.
„Na jakiś czas przestali nas zapraszać – mówił Leszek Golec w opublikowanej na łamach „Szumu” rozmowie z Joanną Ruszczyk. – Ludzie przychodzą na wystawę coś obejrzeć, a my nic nie pokazywaliśmy. Był problem”.
W galerii Arsenał nie ma problemu; na wystawie jest dość spektakularnych prac, by wciągnąć się w twórczość pary artystów i więcej – wejść głęboko w ich filozofię. Catering dla najdłużej przebywających w galerii gości to wystawa bogata w artefakty, śmiałe myśli, pełna intelektualnych, a nawet duchowych przygód. Ta obfitość przygotowana została jednak odpowiedzialnie i ekologicznie, z poszanowaniem życia, również w najskromniejszych jego przejawach. Niemal cały materiał użyty do zbudowania tej wystawy pochodzi z odzysku. Głównym przedmiotem recyklingu są tu dewocjonalia, szaty liturgiczne, przedmioty kultu.
Czy oznacza to, że artyści pragną zrecyklować religię i z surowców wtórnych wiary budować nową, posthumanistyczną etykę? Ryzykowna myśl, szczególnie w Polsce „dobrej zmiany”, w której konserwatyści próbują malować obraz obrońców przyrody jako sekciarzy i satanistów. Warto jednak podjąć ryzyko, by wyjść poza zaklęty krąg banałów powtarzanych w sporach o relacje człowieka z naturą. W tych sporach w roli czarnego charakteru występują najczęściej kapitalizm, konsumpcja, przemysł, nowoczesność – to ona ścina drzewa, truje rzeki, emituje w powietrze chmury pyłu i traktuje żywe oraz dzikie zwierzęta jak maszyny do produkcji mięsa, skór i żelatyny. Golec i Czekalska sięgają jednak głębiej, pod podszewkę nowoczesności. Prace na ich wystawie zbudowane są ze starych ksiąg, z wiekowych, malowanych na drewnie ikon i religijnych figur wyrzeźbionych na długo wcześniejprzed tym, zanim powstał przemysł zdolny wywołać globalne ocieplenie.
Na tej wystawie żydowskie jarmułki leżą na podłodze i czekają na nie ludzkich gości wystawy – wypełnione psią i kocią karmą, w dodatku wegańską. Sierścią (perskiego) kota pokryty jest muzułmański dywanik modlitewny. Prawosławne ikony służą za półki, na których poukładane są księgi, przede wszystkim religijne, na czele z antykwarycznymi wydaniami Starego i Nowego Testamentu. Ikony zamontowano tak, że namalowani na nich święci spoglądają w podłogę; trzeba kucnąć i spojrzeć od spodu, żeby zobaczyć ich okolone aureolami oblicza. Artystów bardziej od religijnych wizerunków interesują owady, które w deskach ikon urządziły sobie domy. Oto prawdziwy cud: te obrazy naprawdę kryją w sobie życie i to nie nadprzyrodzone, lecz prawdziwe, którego śladem są ścieżki wyżłobione przez korniki.
Na jednej z półek artyści postawili dwie księgi: Mistrz rzeźnik – podręcznik i antykwaryczne wydanie Żywota św. Franciszka oprawione w, jak szczegółowo informują Czekalska i Golec, „skórę z pachwiny przedniej 6-miesięcznego cielaka”. Czy to nie paradoks, że opowieść o życiu kapłana, który przeszedł do historii katolicyzmu jako rzecznik zwierząt, apologeta „braci mniejszych”, ma taką okładkę? Cóż, jeżeli w istocie to paradoks, to nie większy niż pisanie przykazania „Nie zabijaj” na skórze zabitych zwierzęcych dzieci; artyści przypominają, że najlepszy pergamin sporządzano z cieląt, które szły pod nóż jeszcze przed narodzeniem; delikatność ich skóry jest niezrównana.
Liturgiczne szaty duchownych katolickich artyści przynoszą na wystawę jako potencjalny pokarm dla moli. Putta, pulchne drewniane aniołki – fragmenty barokowego ołtarza – wiszą pod sufitem i dźwigają kiść winogron, w których lęgną się latające po galerii muszki owocówki. Fragment drewnianej piety jest z perspektywy Czekalskiej i Golca w równej mierze dziełem anonimowego XVIII-wiecznego rzeźbiarza, co „współpracy kilku innych żywych istot”: różnych gatunków owadów, które pracowały nad tym drewnem przez ostatnie trzy wieki.
Pod koniec wystawy łatwo przegapić mały krucyfiks, zawieszony nad przejściem między salami. Chwileczkę jednak: czy postać na drewnianym krzyżu nie poruszyła się nieznacznie, kiedy pod nią przechodziłem? To nie objawienie i nawet nie złudzenie; pracę rzeźbę wprawia w ruch silnik sterowany fotokomórką reagującą na obecność zwiedzających. Puenta mieści się w opisie, z którego dowiadujemy się, że figura Chrystusa z tego krucyfiksu wykonana jest z kości słoniowej. Za przedstawieniem jednego męczeństwa kryje się kolejne – zwierzęce.
Niełatwo być człowiekiem w Polsce, w której żyje się „pomiędzy dźwiękiem dzwonu kościelnego a hukiem strzałów z polowań” – jak piszą artyści. A jeżeli ludziom bywa trudno wytrzymać w takim otoczeniu, to co mają powiedzieć zwierzęta?
Posthumanizm w sztuce jest ostatnio na fali i powstaje mnóstwo projektów o tym, że człowiek nie może dłużej traktować planety Ziemia jak podbitego terytorium, które prosi się tylko o to, żeby je spacyfikować, skolonizować i wyeksploatować. Wystawa Czekalskiej i Golca jest jednak pierwszą od bardzo dawna naprawdę ciekawą polemiką z antropocentryzmem, jaką widziałem w polskich galeriach. Zresztą powiedzmy sobie szczerze: na taką polemikę, jaką rozwijają autorzy Cateringu, nie każda instytucja w Polsce miałaby odwagę sobie pozwolić. Polityka coraz głębiej ingeruje w kulturę, konserwatywna atmosfera sprzyja kiełkowaniu pędów autocenzury, które zaczynają oplatać galeryjne programy. Arsenał, poznańska galeria miejska, jest jednym z kilku wyjątków potwierdzających tę regułę; za kadencji obecnego dyrektora Marka Wasilewskiego ta placówka przekształciła się w bastion mówienia otwartym tekstem o kulturze queer, feminizmie, prawach kobiet, prawach zwierząt, demokracji. Arsenał ma dziś wizerunek miejsca radykalnego. Równie wiele mówi to o samej instytucji, jak i o coraz bardziej zachowawczym tle, na którym działa poznańska galeria. Dla prawicy stała się wcieleniem wszelkiego zła. Catering mógłby wpisywać się w ten wizerunek jako kolejny projekt, w którym nie szanuje się świętości, używa ikon jako półek i spekuluje, czy z księżowskich koloratek nie mogłoby być jeszcze pożytku – dla moli. Wystawa, na której artyści traktują przedmioty kultu jak, nie bójmy się tego słowa, przedmioty, w polskich realiach niesie ze sobą obrazoburczy ładunek. A jednak Czekalska i Golec rozbrajają zarzut braku szacunku przez ogromne zasoby, nomen omen, właśnie szacunku, który wpisują w swoje poczynania. Mowa o szacunku dla życia, również, a nawet przede wszystkim, w jego najskromniejszych przejawach. Jeżeli nie jesteśmy w stanie zdobyć się na odrobinę empatii wobec kornika, jeżeli nie przeszkadza nam, że nasze najcenniejsze książki oprawione są w skórę zdartą z pachwiny zabitego sześciomiesięcznego krowiego dziecka – jak możemy liczyć, że uda nam się wykrzesać współczucie wobec siebie nawzajem? Antropocentryzm jest nieetyczny, oparty na prawie silniejszego, ale nad tym faktem zawsze potrafiliśmy przejść do porządku dziennego. Jeżeli dziś kwestionujemy antropocentryzm, to dlatego, że okazuje się on potencjalnie samobójczy. Haczyk polega natkwi w tym, że bez ekologicznej etyki trudno będzie uniknąć ekologicznej katastrofy. Catering jest wystawą m.in. o tym, jak umiejętnie wpletliśmy usprawiedliwienia własnej bezwzględności i okrucieństwa w kulturę, w filozofię i, last but not least, w religię. W tym świetle przesłanie artystów – by powstrzymać się od krzywdzenia żywych stworzeń – brzmi radykalnie, wręcz rewolucyjnie. Żeby się z nim oswoić, trzeba zacząć naprawdę głęboko, od oprawienia inaczej starych książek, tym razem już nie w skóry małych dzieci – i od ponownego przeczytania najbardziej podstawowych tekstów. Na początek niezła jest Biblia, której fragmenty reprodukują artyści na poznańskiej wystawie. To starodruk, na którym swój palimpsest napisał pewien kornik. Co ciekawie, drążąc w papierze swoje kornikowe runy, nie naruszył ani jednej literki. Czekalska i Golec uszanowany przez owada tekst zamazali korektorem, by lepiej wyeksponować kornikowe pismo. Alfabet kornika jest niby-tajemniczy, nie znamy tych znaków, a przecież nietrudno zrozumieć, co to małe, żywe stworzonko pragnęło nam przekazać.
Postscriptum,
czyli z ostatniej chwili
W związku z epidemią, która nie ominęła Poznania, są trzy wiadomości: zła, dobra, jeszcze jedna dobra oraz dopisany przez życie epilog. Zła wiadomość jest taka, że zgodnie z zaleceniem magistratu galeria Arsenał zamyka się – na razie do 24 marca – więc póki co wystawy Tatiany Czekalskiej i Leszka Golca nie można obejrzeć na żywo. Dobra wiadomość jest taka, że można obejrzeć ją w „Przekroju”. Druga dobra wiadomość: Arsenał przedłużył termin wystawy, więc jak tylko kwarantanna się skończy, znów otrzymamy możliwość skonfrontowania się z posthumanistycznym majstersztykiem pary artystów. A epilog? Cóż, dopisało go życie w swoim najskromniejszym przejawie. Bo czyż maleński wirus, który ma moc zarówno zamykania, jak i przedłużania wystaw, nie wpisuje się idealnie w myślenie Czekalskiej i Golca, jako kolejny nie ludzki artysta pokazujący, że antropocentryzm to nie rzeczywistość, lecz jedynie stan umysłu?
Tatiana Czekalska i Leszek Golec
„Catering dla najdłużej przebywających w galerii gości”
kuratorka: Bogna Błażewicz
Galeria Miejska Arsenał, Poznań – do 15.03 (wystawa przedłużona)
www.arsenal.art.pl