Zofia Posmysz, więzień nr 7566, ma bezlitosną pamięć. Będąc 93-latką, potrafi zaśpiewać piosenki z dzieciństwa. A także odtworzyć to, jak anwajzerki tłukły bez opamiętania, jak potworna była praca w rowach – pasiaki zamarzały na ciele, jaki był widok na Beskidy zza latryn.
Pamięta też, jak tym, którzy trafili do obozu, znikały twarze i jak stojąc na wielogodzinnych apelach, śledziła zmieniający się kształt chmur, bo chmury były nad Auschwitz-Birkenau przez cały czas. I mgły, i deszcze, błoto i niebo nie do udźwignięcia – jak na obrazach Beksińskiego. Ta pamięć wydaje się ciążącym talentem, jednak była też drogą do wyzwolenia. Posmysz nie została w Auschwitz dzięki wspomnieniom przetworzonym w jej twórczości literackiej – adaptowanej w kinie, teatrze i operze Pasażerce czy Wakacjach nad Adriatykiem – wyszła za bramę. Duchy stały się do zniesienia.
W rozmowie z Michałem Wójcikiem na nowo przeżywa tamtą grę o wolność. Niepojęty, ale też magnetyzujący wydaje się pojedynek, jaki stoczyła w obozie z Niemką Anneliese Franz, która zatrudniła ją jako księgową, czym uratowała jej życie, ale w zamian próbowała uzyskać jakiś rodzaj władzy, przejąć ją niczym duchową własność. Zło nie było obłędem ani bezkształtnym zjawiskiem – w słowach Zofii Posmysz jest ukonkretyzowane. Możliwa więc staje się jego analiza,interpretacja. A także gra z nim, nawet zwycięska.
Jest i druga narracja – o obozie jako tytułowym Królestwie za mgłą, metaforyczna i paraliżująca jak najstraszliwsze baśnie.
Niełatwa to lektura – pełna napięcia konfrontacja z innymi świadectwami, mozolne ustalanie zdarzeń i znaczeń. Na emocje nie ma miejsca, a może czasu. Zofia Posmysz żyje na walizkach, w pośpiechu. Mówi, że młodości nie miała, za to starość – bogatą.