Przemyślenia

Królika trzymać w dłoniach…

Olga Drenda
Czyta się 4 minuty

Stało się coś niewiarygodnego – zbzikowałam na punkcie królika republikanina. Siedzę i przeglądam jego konto na Instagramie, filmy z oficjalnej wizyty w Białym Domu i koszulki, na których miękką łapką pociąga za sznurki. Okrąglutki, łaciaty Marlon Bundo to królik wiceprezydenta USA Mike'a Pence'a. To również pierwszy w historii królik, który leciał samolotem Air Force One, oraz pierwszy oficjalny posiadacz tytułu BOTUS (Bunny of the United States).

Opiekun Marlona na pewno nie jest moim ulubionym politykiem i nie zmienia tego fakt, że zapewnił BOTUS-owi dobre życie. Mocno mieszane uczucia budzi we mnie też króliczy wątek w kampanii wizerunkowej przełożonego Pence'a – komiks Thump: The First Bundred Days, w którym uszaty prezydent USA nosi podejrzanie znajomą blond czuprynę, buduje mur, za którym mają pozostać myszy w sombrerach, i w podskokach rozprawia się z przeciwnikami politycznymi, którzy oczywiście nie robią nic innego, tylko niecnie knują przeciwko puchatemu sojusznikowi zwykłego wyborcy. Autorzy Thumpa umieją rysować, niestety, naprawdę śliczne króliki w służbie czarnego PR. Do dzisiaj trawię dysonans poznawczy po starciu z tym komiksem – ponieważ wyjątkowo kocham właśnie zajęczaki, czuję się, jakby zrobiono mi niezbyt smaczny kawał. Nawet najbardziej uroczy króliczy nosek nie zamaskuje paskudnej retoryki tzw. alt-right, z którą sympatyzują autorzy Thumpa.

Nie mam złudzeń co do tego, w jakim celu politycy fotografują się ze zwierzakami – chodzi o próbę demonstracji, że może nie są do końca złymi reptilianami z kosmosu i miewają czasami ludzkie uczucia (a pamiętacie zdjęcie koali, która próbuje wymknąć się z uścisku Władimira Putina?). Z drugiej strony, pragmatyczna część mojej głowy cieszy się z faktu, że doceniono właśnie te stworzenia. Królik to trzecie najpopularniejsze zwierzę domowe w USA (w Polsce zapewne sprawy mają się podobnie), ale jednocześnie rekordzista pod względem zaniedbań i porzuceń. Króliki nie są uważane za tak bliskich towarzyszy człowieka, jak psy i koty, za to często bywają mylone z pluszowymi przytulankami, co sprawia, że ludzie kupują je pod wpływem impulsu. Kiedy okazuje się, że „przytulanka” ma wymagania i niekoniecznie lubi dotyk, trafia – jeśli ma szczęście – do azylu, jeśli nie – na ulicę. Królicze schroniska, których również w Polsce mamy kilka, pękają w szwach – przebywają w nich króliki dostarczone przez samych właścicieli, znalezione przez straż miejską, wreszcie uratowane z interwencji, jak w te wakacje, kiedy setkę stłoczonych w kartonach stworzeń odebrano od bezmyślnej zbieraczki zwierząt. Może więc będzie jakiś pożytek z tego, że odpowiedzialność za króliki promują środowiska, które zazwyczaj kojarzą się z ostentacyjną niechęcią do okazywania współczucia czy innego rodzaju „mazgajstw” (na pewno znają Państwo typowe argumenty spod znaku piernika i wiatraka, np. „Dlaczego pomagacie królikom, a nie biednym dzieciom?”, zupełnie jakby pomoc była grą o sumie zerowej, w której każdy może wybrać tylko jeden cel).

Swoją drogą, kilka lat wcześniej z królikiem adoptowanym ze schroniska pokazywał się chętnie w mediach Clint Eastwood, aktor, którego trudno nazwać kluchą czy cieniasem. Bo też opieka nad królikiem nie jest wcale łatwym zadaniem. Przekonałam się o tym na własnej skórze, gdy jako wolontariuszka pomagałam w krakowskiej Uszatej Przystani. Króle bywają częściej nieufne albo wręcz bojowe niż płoche i lgnące do ludzkiej dłoni. Ich sława przytulanek ma słabe podstawy, ponieważ zwykle nie lubią być noszone na rękach. Te z królików, które jeszcze mnie nie znały, witały mnie groźnym rytuałem tupania, a z każdej wizyty przynosiłam kilka śladów zębów i pazurów, ale jednocześnie poczucie wielkiej satysfakcji, gdy obserwowałam socjalizacyjne postępy moich podopiecznych. Budowanie przyjaźni z nimi trwa długo, ale jest warte zachodu, są bowiem bystre i lojalne. Znane z piosenki Breakoutu przeżycie: „królika trzymać w dłoniach, głaskać jego sierść” to wspaniałe doświadczenie, gdy rzeczony królik jest zrelaksowany. 

Czytaj również:

Wszystko jedność Wszystko jedność
i
Niels Bohr (z lewej) z Albertem Einsteinem (z prawej) w domu Paula Ehrenfesta w Lejdzie, domena publiczna via Wikipedia
Pogoda ducha

Wszystko jedność

Ryszard Kulik

Najnowsze odkrycia fizyki i dawne twierdzenia formułowane przez mędrców Dalekiego Wschodu, choć mówią o naturze świata innymi słowami, to bardzo podobne rzeczy.

Fizyka eksploruje tajemnice materialnego świata. Dzięki niej dowiadujemy się, na jakich filarach oparta jest rzeczywistość, co ma kluczowe znaczenie dla zrozumienia zarówno biologicznych podstaw życia, jak i psychologicznych oraz społecznych aspektów funkcjonowania człowieka. Cała nasza aktywność, dzięki której tworzymy kulturę, rozwijamy narzędzia cywilizacyjne i wpływamy na procesy naturalne, wpisuje się w uniwersalne schematy rozpatrywane na gruncie fizyki. Obraz, jaki się tutaj wyłania, stanowi ważny punkt odniesienia do myślenia o człowieku, o naszych aspiracjach, wizjach rozwoju i ograniczeniach, które powinniśmy respektować. I choć początków fizyki można szukać już w starożytnej Grecji, to w ciągu ostatnich stu kilkudziesięciu lat przeszła swoistą rewolucję, radykalnie zmieniając nasze rozumienie rzeczywistości. Stało się to możliwe dzięki genialnym matematycznym umysłom badaczy, takich jak Albert Einstein, Niels Bohr czy Werner Heisenberg, jak również dzięki zaawansowanym technologiom, które pozwoliły empirycznie weryfikować śmiałe hipotezy.

Czytaj dalej