Książki, które piszemy Książki, które piszemy
Przemyślenia

Książki, które piszemy

Sylwia Stano
Czyta się 4 minuty

Mimo sukcesów pewnego dnia Jasper Gwyn – pisarz „stosunkowo modny w Anglii i cieszący się pewną popularnością za granicą” – wysyła do „Guardiana” list, zamieszczając w nim listę 52 rzeczy, których już nigdy w życiu nie zrobi. Pod numerem 1 jest pisanie artykułów do tej gazety, a pod numerem 52 – pisanie książek. Powód? Żadna z wymienionych w liście czynności nie sprawia autorowi przyjemności. Jego kariera dobiega końca. Ale czy pisarz może przestać pisać?

W książce Ocean morze Alessandro Baricco zastanawiał się, jak opisać fenomen morza. Spokój i sztorm, fale przypływu i odpływu, przestrzeń i wiatr. Mr Gwyn to próba zbadania zjawiska pisania. I tak jak dla jednego z bohaterów wcześniejszej publikacji sposobem na zrozumienie morza było malowanie białych żagli statków, tak w utworze Mr Gwyn Baricco zabiera pisarzowi jego materię twórczą. Co zostaje?

Na początku Jasper Gwyn nie robi nic. Chodzi po ulicach z miłym przekonaniem, że stał się niewidzialny. „Ponieważ rzucił pisanie, przestał być w swoim mniemaniu osobą publiczną – nie było więc powodu, dla którego ludzie mieliby zwracać na niego uwagę, skoro stał się jednym z wielu”. Kontempluje każdą chwilę, stara się uchwycić rzeczywistość w jej najprostszym trwaniu, układa w myślach piękne zdania i całe fragmenty powieści, żeby później o nich zapomnieć. Nie pisze, ale bardzo mu tego brakuje. Zaczyna miewać ataki paniki.

Ponieważ list opublikowany w „Guardianie” wciąż jest traktowany jako genialna prowokacja, wszyscy oczekują, że nastąpi ciąg dalszy. Największą nadzieję ma na to agent Gwyna, który nawet wymyślił już tytuł na tę powieść – Sceny z książek, których nigdy nie napiszę. Gwyn pozostaje jednak konsekwentny. Nie pisze. Wynajmuje jednak pracownię, do której wstawia tylko łóżko i dwa fotele. Światło daje 18 specjalnych żarówek, Katarzyn Medycejskich, które gasną po wykonaniu portretu – jedna po drugiej. W pracowni rozbrzmiewa również specjalnie skomponowana symfonia dźwięków. Gwyn przez miesiąc obserwuje ludzi, którzy pozują mu jak malarzowi. Nago. Po miesiącu dostają swój portret. Portret jest tylko dla nich, nie wolno im go w żaden inny sposób upublicznić.

Pierwszą modelką Gwyna jest dziewczyna Rebecca, która zgadza się pozować pisarzowi na próbę. Codziennie przez miesiąc przychodzi do pracowni, a ponieważ Gwyn nie pozwala na rozmowę, jest sama ze sobą i z kopistą. Baricco subtelnie zmienia w pewnym momencie narratora. Nagle to Rebecca staje się bohaterką opowieści. To jej oczami widzimy pisarza.

Jak zmienia się ten, na którego patrzy portretujący? Jak sam artysta zostawia swój podpis na swoim dziele? Gdzie przebiega linia między tworzeniem a kopiowaniem? Wreszcie – gdzie kończy się dzieło? To pytania, które tworzą tę niewielką książkę.

Portretowanych osób będzie jeszcze kilka. Mężczyzna, który sprzedaje zabytkowe zegary, kobieta sprowadzająca tkaniny z Indii, niespełniony malarz. Wszyscy zgodzą się zapłacić tysiące funtów za swój portret. Ostatnia z portretowanych, dziewczyna, ujawnia tajemnicę. W gazetach plotkarskich i w „Guardianie” pojawiają się informacje na temat tego, co się dzieje w pracowni. Mr Gwyn znika, pozostawiając po sobie tylko lapidarny liścik do Rebekki. „Proszę po prostu mi uwierzyć, że nie dało się postąpić inaczej” – oraz nową książkę autorki, którą Rebecca czytała przy ich pierwszym spotkaniu. Po latach to właśnie ona będzie kluczem do rozwiązania zagadki zniknięcia pisarza.

Czy pisanie to dobry temat dla pisarza? Baricco manipuluje czytelnikiem bardzo sprawnie i w pierwszym momencie nie wiadomo, czy ta zgrabna historyjka skrywa w sobie coś głębszego niż tylko błahą zagadkę. Konstrukcja książki Mr Gwyn jest aż za gładka i pozostawia pewien niedosyt. Brakuje wnikliwości, którą znamy z poprzednich utworów. Ale jest na szczęście w tej powieści miejsce na zabawę i wiele niespodzianek od autora. Zachwyca też język, który z włoskiego doskonale przełożyła Lucyna Rodziewicz-Doktór. Tak jak w przypadku książek Ocean morzeJedwab jest również coś, co porusza czytelnika na głębszym poziomie. Czy książki, które czytamy, zostają w nas? Rezonują? Zmieniają nas? Być może my sami zostawiamy w nich nieświadomie jakąś część siebie.

 

Czytaj również:

Szkielet historii i ciało teraźniejszości Szkielet historii i ciało teraźniejszości
i
Mieczysław Wasilewski, rysunek z archiwum
Przemyślenia

Szkielet historii i ciało teraźniejszości

Paulina Małochleb

Teraźniejszość może być przybliżana i tłumaczona poprzez opowieści o przeszłości. Jednak tego typu narracje niosą ryzyko, że zostaną niezrozumiane i zinterpretowane tylko jako dawne dzieje. 

„A zatem nie ma już »teraz«, ponieważ przeszłość pochłonęła teraźniejszość, zamieniła ją w ciąg obsesyjnych powtórzeń, a to, co wydawało się nowe – co wydaje się dziać teraz – jest jedynie odgrywaniem jakiegoś ponadczasowego schematu” ‒ pisał w zbiorze esejów Dziwaczne i osobliwe Mark Fisher, filozof i teoretyk kultury. W elegijnym tekście opublikowanym tydzień po jego śmierci w 2017 r. na stronie „Guardiana” Simon Reynolds stwierdził, że dla młodszych pokoleń najważniejsza była teza Fishera dotycząca prywatyzacji cierpienia psychicznego – dokonanej przez praktyki kapitalistyczne i polegającej na przekonaniu, że to jednostka ponosi pełną odpowiedzialność za stany psychoemocjonalne. W ten sposób problem dotykający milionów staje się ich własną sprawą, na którą system nie ma wpływu i za którą nie odpowiada. Dla polskich czytelników blog Fishera – o nazwie K-punk – prowadzony na początku lat dwutysięcznych nie był z pewnością tak ważnym punktem odniesienia jak dla brytyjskich odbiorców, ale jego tezy krążą i w systemie coraz bardziej drapieżnego kapitalizmu, strojącego się w szatki work-life balance, brzmią coraz mocniej.

Czytaj dalej