Charles Bukowski lubił dać sobie czasem z tym wszystkim spokój i przez parę dni leżeć i nic nie robić. „To bardzo ważne – pisał – żeby co jakiś czas odpoczywać. Kluczowe jest tempo. Nie zatrzymując się całkowicie i nie będąc kompletnie bezczynnym przez długie okresy czasu, straci się wszystko. Czy jesteś aktorem, czymkolwiek, kurą domową… muszą być te długie przerwy pomiędzy szczytami, kiedy nie robisz zupełnie nic. Leżysz sobie tylko na łóżku i patrzysz w sufit. To bardzo, bardzo ważne. A ile osób to robi we współczesnym społeczeństwie? Bardzo niewielu. To dlatego wszyscy są kompletnie szaleni, sfrustrowani, wściekli i pełni nienawiści”[1].
1. Zakupy
Już Hipokrates twierdził, że „nic nie robić, jest czasem dobrym lekarstwem”, i może właśnie takiego lekarstwa nam trzeba, gdy z nieba posypały się dziesiątki nowych obowiązków, pod których kupą leżymy wycieńczeni i wyprani z nadziei, że najbliższy czas będzie luźny i wolny. W zależności od intensywności naszego home office mamy go mniej lub więcej, a i tak musimy to wszystko zrobić. Na przykład zakupy: kiedyś – kilka(naście) minut, dziś – wieczność. Bywa, że wstajemy rano, a tu się okazuje, że w zamrażarce nie ma już pieczywa, więc przebieramy się w strój polowy, taki na zewnątrz do świata zarazków, bierzemy torbę zakupową, na dłonie rękawiczki, na twarz maseczkę, w kieszeń kartę bankomatową bezdotykową i jeszcze dowód na wszelki wypadek, jakby ktoś chciał nas zapytać, pod jakim nazwiskiem wyszliśmy z domu załatwić potrzeby wyłącznie pilne. Płyn do dezynfekcji w drugą kieszeń wkładamy i przy okazji bierzemy śmieci, co to się nazbierały od ostatniego wyjścia. Czeka nas zatem poranna gimnastyka przy koszach, czterech czy dziesięciu: zamykanie, otwieranie, wyrzucanie, oddzielanie „bio” od worka plastikowego, a to wszystko bezdotykowo. Po zakupach trzeba zdjąć odpowiednio rękawiczki – jak to było? – i do kosza, zdjąć odpowiednio maseczkę i do kosza albo do prania (albo do piekarnika, jak ostatnio donoszą), produkty zdezynfekować, ręce umyć, klamkę przetrzeć, torbę wyprać, a wszystko to w odpowiedniej kolejności. A przecież to tylko część naszych codziennych obowiązków, bo jest jeszcze praca, rozdzielanie pomiędzy domowników urządzeń łączących się z Internetem, zorganizowanie czasu dzieciom, kotom, psu (ooo, psy to mają teraz raj!), rybkom w akwarium, no i sobie – chyba że jednoosobowe gospodarstwo, to tylko sobie – a to jest chyba najtrudniejsze. Do zagospodarowania są też newsy, statystki, memy – o ten, dobry, przekaż dalej – artykuły z codziennej prasy online, pytania o samopoczucie, nieodebrane połączenia, trzy wiadomości na WhatsAppie, pięć na Messengerze i wycieranie klawiatury laptopa z tłuszczu ociekającego na nią podczas spożywania posiłków z tego-co-jest-aktualnie-w-lodówce.
2. Kultura
To jeszcze nie koniec… Społeczna kwarantanna narzuciła na nas obowiązek uczestnictwa w niezliczonych formach kultury i rozrywki, bo jest to uczestnictwo takie tanie i proste, że obowiązkowe. W normalny wieczór na wolności zaliczylibyśmy na przykład trzy rozrywki, a teraz możemy zaliczyć z 17 rozrywek, bo zyskujemy na czasie potrzebnym na dojazdy, rozmowy z kasjerami, papierosy w przerwach i obowiązkowe lampki wina po rozrywce do omówienia wrażeń z niej. Zyskujemy zatem i tylko siadamy przed ekranem – i jest. Kultura i rozrywka. Trudno się więc dziwić, że wielu z nas może przeżywać stres spowodowany strachem, że nie w pełni dobrze przeżyje czas kwarantanny. Tyle czasu już minęło, a my z ręką w nocniku. Czy zdążymy nadrobić? Co, jeśli nie? Wrócimy do biur, boksów, urzędów i na uczelnie, a tam koledzy będą rozmawiać o tym filmie, co to wrzucili na vod, tego reżysera, co to wcześniej zrobił tamten film, a my tylko cichaczem zza maseczki wydukamy coś o wrażeniach z serialu na Netflixie, data produkcji cztery lata temu. I pozamiatane. Albo ktoś spyta, czy widzieliśmy spektakl na podstawie książki tej, co to na podstawie jej książek spektakle się ostatnio robi, był przecież, za darmo był, a my – nauczeni doświadczeniem – nie powiemy, że widzieliśmy ten poprzedni sprzed trzech lat, ale że inny, bo w tym samym czasie leciał w Internecie, a ktoś, że oba widział, bo jeden nagrał i co, można? – można. Koledzy i koleżanki będą chwalić się wirtualnymi odwiedzinami w muzeach i galeriach, koncertami na żywo, czytaniami współczesnej literatury rumuńskiej i debatami o globalnych problemach polityki międzynarodowej w Europie Środkowo-Wschodniej, zdjęciami origami wykonanymi z dziećmi z papieru toaletowego po warsztatach online, certyfikatami z internetowego kursu cerowania skarpet z wełny alpaki, a recepcjonista w biurowcu pokaże na smartfonie czarny pas karate zdobyty w walce na YouTubie. Okropna to wizja i stres coraz większy, dlatego wielu z nas pędem uczestniczy, filmy przewija, słucha płyt co drugi utwór, ciupie te spektakle, też offowe, bo modne, potem jakąś medytację buddyzmu zen, potem czyta o tym, co to jest ten buddyzm zen, przed snem na dodatek podkrążonymi oczyma pochłaniając klasyk z listy najlepszych powieści XIX w. zamieszczonej na poważnym portalu przez poważnego pisarza, a jeszcze trzeba znaleźć czas na niepójście do lasu.
3. Wylegiwanie się, część pierwsza
Musimy? A może Charles Bukowski miał rację? Może Hipokrates miał rację? Może to zupełnie bez sensu, bo czy Arystoteles nie miał racji, pisząc, że: „Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: nic nie mów, nic nie rób, bądź nikim”, i czy w takim razie nie łatwiej byłoby po prostu nie robić nic?
Nicnierobienie ma bardzo długą i szlachetną tradycję. Niestety w obecnych czasach to sztuka na wskroś zapomniana i umiejętność, której się wręcz pozbywamy, wpychając ją do starych, skórzanych walizek, trzymających wspomnienia pod łóżkami. Warto jednak przypomnieć sobie, na czym owo nicnierobienie polega. Z pomocą przyjdzie nam – zawsze w pogotowiu, a jakżeby inaczej – kultura. Zacznijmy od pozy, jaką powinniśmy przyjąć, gdy chcemy nic nie robić. Warto tu przestudiować twórczość francuskiego impresjonisty Gustave’a Caillebotte’a. Na obrazie Drzemka z 1877 r. widzimy mężczyznę – kolokwialnie ujmując – rozwalonego na trawie z głową opartą o drzewo i twarzą zasłoniętą słomkowym kapeluszem. Oczywiście nie każdy z nas ma trawę i drzewo, ale spokojnie, można je zamienić na dywan albo wykładzinę i schody, słup drewniany podpierający albo po prostu ścianę. Zamiast słomkowego kapelusza polecam kapelusz niesłomkowy tudzież chustkę lub maseczkę. Ciężar ciała wyraźnie opieramy na jego tylnej części, nogi luźno w rozkroku, ręce złączone pod głowę i drzemiemy. Podobne, również warte skopiowania, pozy prezentują nam postacie na obrazie Pietera Bruegla Kraina szczęśliwości (1567). Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że ta trójka przed chwilą skończyła niezłą ucztę, więc o ile jesteśmy na takową przygotowani, o tyle nie ma problemu – jeśli jednak nie zrobiliśmy w porę zapasów, a lodówkę uzupełniamy na bieżąco co kilka dni, będziemy musieli sobie ten stan pełnej szczęśliwości wyobrazić. Ja osobiście wybieram wyobrażanie go sobie w pozycji tej najdalszej postaci w czerwonych spodniach w czarne paski.
4. Wylegiwanie się, część druga
Oczywiście w nicnierobieniu nie chodzi tylko o spanie. Warto też nic nie robić z otwartymi oczami. Tu w przybraniu odpowiedniej pozy pomoże nam hiszpański modernista Ramon Casas y Carbó. Na obrazie Kobieta po balu (bez daty) widzimy odzianą w ciemną suknię kobietę, która padła na kanapę po powrocie z imprezy. My oczywiście nie możemy teraz wrócić z imprezy, bo nie wolno nam na nią iść, ani nawet pomyśleć o jej organizacji, ale możemy paść na kanapę (za sukienkę spokojnie posłuży dres albo piżama), jedną nogę zostawiając na podłodze, głowę opierając o wygodną, miękką poduszkę, i niech jedna ręka zwisa bezwładnie ku ziemi, a druga wspiera się o drugą poduszkę. Tu pojawia się mały kłopot, bo kobieta z obrazu w drugiej ręce trzyma książkę. My książki nie trzymamy, bo skoro nic nie robimy, to też nie czytamy, ale zamiast książki możemy mieć w ręce wachlarz, płyn dezynfekujący albo nic nie mieć i kciukiem z palcem serdecznym pstrykać sobie wesołą melodyjkę. Na innym obrazie o ciekawym tytule Lenistwo (1898–1900) Casas namalował również kobietę – tym razem w białej sukni – która leży na brzuchu na łóżku, a głowę opiera na złożonych pod nią dłoniach i patrzy na nas. Ta pozycja pozwoli naszym kręgosłupom odpocząć po poprzednich pozycjach i ponownie oddać się lenistwu. Jak pisał John Steinbeck w Dzienniku z Morza Corteza: „Tylko w lenistwie można osiągnąć stan kontemplacji, który stanowi równowagę wartości, wyważenie siebie wobec świata i świata przeciwko sobie. […] Uważamy, że leniwy człowiek nie może popełniać morderstw, wielkich kradzieży ani prowadzić tłumu. Byłby bardziej skłonny pomyśleć o tym i się śmiać”[2]. Pamiętajmy jednak, że pozycja na brzuchu nie jest dobra po posiłku, szczególnie jeśli przesadziliśmy z zakupami i teraz jemy dużo, by się nie zepsuło. Po takim jedzeniu to tylko Bruegel.
5. Praca (?)
Możemy również wzorować się na postaciach z obrazu Vincenta van Gogha, które we dwójkę – co ważne z zachowaniem małego dystansu – leżą sobie na kupie siana. Obraz nosi tytuł Południe – Odpoczynek od pracy (wg Milleta) (1890) i tu niestety jest problem, bo gdy tak będziemy leżeć rozwaleni na kupie siana, to co z pracą, a bardziej co z naszym poczuciem obowiązku? Na pomoc ruszają amerykańscy pisarze. Wspomniany Bukowski pisał, że „każda praca zżera człowiekowi najlepsze chwile jego życia”[3], a Jack Kerouac: „nie lubię pracować, a mówiąc jeszcze prawdziwiej, nie lubię oddawać godzin i minut mojego życia nikomu, nie mówiąc już o jakimś starym pierniku pracodawcy. Bardziej podoba mi się idea posiadania wszystkich godzin dla siebie: jedzenie deserów lodowych, oglądanie filmów, spanie na mojej kanapie, śpiewanie w łazience, studiowanie lasów, żartowanie z dziewczynami, leniwe granie w karty, pisanie itd.”[4]. Oczywiście nie wszystkie z tych czynności są teraz wskazane, a tym bardziej dozwolone, nie wszystkie też wpisują się w ideę nicnierobienia, ale ogólną myśl na pewno wyłapaliście. Praca? Nie, dziękuję. Większość z nas jednak patrzy pewnie na sprawy bardziej realnie i pracy nie odrzuci, choćby dlatego, że głupio byłoby robić to w momencie, gdy nagle cały świat odkrył, że pracować można metr od własnego łóżka w piżamie polanej kawą i z wygniecionymi od leżenia na poduszce włosami, popijając ze szklanki po porannej dawce tranu gin z tonikiem. Możemy jednak zmienić do pracy nastawienie. Namawiał do tego już w 1932 r. Bertrand Russell w eseju Pochwała lenistwa. Jak przystało na socjalistę, więcej poświęcił pracy niż lenistwu. Wywód swój oparł na tezie, że wszyscy jesteśmy przekonani o ogromnej wartości pracy, niepojętej wręcz wartości pracy, takiej wielkiej wartości pracy, że bez niej to ani szczęścia, ani dobrobytu sobie nie wyobrażamy, wskutek czego bogaci próżnują, a biedni harują całymi dniami i dla tych pierwszych lenistwo jest stanem naturalnym, a dla tych drugich – nieznanym i niepotrzebnym. Namawiał więc Russell do skrócenia czasu pracy i dania wszystkim czasu wolnego, z którego więcej niż z pracy może być pożytku. Mimo upływu 80 lat jego esej w wielu punktach wciąż jest aktualny – ot, choćby takie zdanie: „Dawna zdolność do beztroskiej zabawy została w poważnym stopniu zahamowana przez kult wydajności”[5]. Beztroska – to ważne słowo! Postawmy ją nad pracą, wydajnością, obowiązkiem i tym wszystkim, co nie pozwala nam się jej oddać, bo tylko beztrosko będzie nam dobrze drzemać i leżeć rozwalonymi na naszych kanapach. Dajmy się do działania zdopingować amerykańskiemu poecie, Allenowi Ginsbergowi, który napisał wiersz Do The Meditation Rock, a w nim: „Jeśli nie potrafisz jasno myśleć i nie wiesz, do kogo się zwrócić / Nigdy nie jest za późno, by nic nie robić”[6].
6. Bunt
Niestety dobrze wiemy, że czasem sama chęć czucia beztroski i nicnierobienia nie wystarcza, bo te wszystkie społeczne wymagania latają wokół nas jak zawzięte osy i nie pozwalają na spokojne ułożenie się w wybranej pozycji i leniuchowanie. Czasem potrzebny jest bunt. Proszę bardzo! Tu sięgnąć możemy po film American Beauty Sama Mendesa. Główny bohater, Lester Burnham, z dnia na dzień porzucił obowiązkowe życie, dobrą pracę zamienił na podawanie jedzenia w fast foodzie oraz wziął się do ćwiczeń i beztroskiego siedzenie z jointem w garażu. Oczywiście nikt nikogo nie namawia na ćwiczenia, zmianę pracy czy siedzenie w garażu. Weźmy jednak przykład z buntowniczej postawy Lestera, traktując ją jako wzór do naśladowania w walce z narzuconym nam schematem codzienności, i załóżmy, że to jedynie pierwszy etap – przejściowy. Gdy już się zbuntujemy, łatwiej będzie nam popaść w beztroskę, a przy okazji zyskamy na cierpliwości i opanowaniu. Każdy kojarzy Billa Murraya, prawda? No więc proponuję wziąć takiego Billa Murraya w roli Dona Johnstona z filmu Broken Flowers Jima Jarmuscha albo w roli Boba Harrisa z Między słowami Sofii Coppoli. To jest właściwa postawa. Stoimy albo siedzimy w miarę prosto, ale nie jak w wojsku. Nasze spojrzenie jest zmęczone i obojętne – tu pomaga lekkie zmrużenie oczu. Mina pozostaje niezmienna bez względu na okoliczności, nieważne, czy są to krzyki w obcych językach, wydzieranie nam przedmiotów z rąk albo wkładanie do nich, nocne pukanie do drzwi, czy woda cieknąca z sufitu. Nas nic nie rusza w cierpliwym i konsekwentnym nicnierobieniu. Jeśli musimy już się ruszyć, jeśli naprawdę, ale to naprawdę jest to konieczne, to ruchy te wykonujemy powoli, ze znużeniem, ale nie tak, jakbyśmy byli po uczcie w Krainie szczęśliwości, a bardziej tak, jakby nam po prostu wszystko było obojętne i nigdzie się nie spieszyło. Jak pisał Haruki Murakami: „Jeśli nie masz co robić, rób to powoli i intensywnie”[7]. Gdy poczujemy się dobrze na tym etapie, nie pozostaje nic innego, jak dodać doń elementy z filmu Joela i Ethana Coenów Big Lebowski. Jeffrey Lebowski całe dnie spędzał na kanapie albo na kiblu w szlafroku, mówił powoli i tylko czasem wychodził na kręgle, co oczywiście w naszym przypadku jest niemożliwe, ale też całkiem niewykluczone, że gdyby bracia Coenowie nie kazali Lebowskiemu grać w kręgle, to po prostu by w nie nie grał i z zadowoleniem został w domu. Macie szlafroki, prawda? I tutaj jeszcze dodatek. Lebowski prócz szlafroka miał fajnych kumpli, Waltera i Donny’ego, więc my też możemy mieć towarzyszy naszego nicnierobienia, tym bardziej, jeśli z nimi mieszkamy. Konieczna jest wtedy solidarność, wzajemne zrozumienie i wspólne wypracowanie leniwych praktyk. Może to na przykład polegać na jednoczesnym leżeniu w którejś z wcześniej zaprezentowanych pozycji (możemy się umówić, że każdy losuje swoją) i rozmowie o niczym. Jeśli brak nam tematów do rozmów o niczym, polecam lekturę Czekając na Godota Samuela Becketta. Estragon i Vladimir rozmawiają o niczym przez 100 stron (w zależności od wydania), a do tego – podobnie jak my teraz – czekają, nie wiadomo na kogo i na co. Przy porannej kawie z kolei możemy powtarzać dialogi z Kawy i papierosów Jarmuscha. Po kilku takich sesjach zaczniemy sami gadać o rzeczach tak mało ważnych, że z trudem będzie nam pojąć, jakim cudem zachowały się w naszej pamięci.
7. Figle
W jednym z odcinków serialu Black Mirror, pt. Wersja próbna, główny bohater zgłasza się do programu testowania gry komputerowej, tyle że testować ma na żywca jako jej uczestnik z chipem wmontowanym w głowę. Całość dzieje się w XIX-wiecznym zamku bez telefonu, bez telewizora, bez Internetu. „Dlatego ludziom się zwidywało, odlatywali z nudów” – mówi, a prowadząca go po grze osoba ze słuchawki dopowiada, że umysł, który nie jest nadmiernie pobudzany, płata figle. Może mu więc pozwólmy? Poluzujmy bodźce i nic nie róbmy, a może się z tego wykluć niejeden fajny figiel. Może też, gdy już skończy się ten czas izolacji, wejdziemy w życie jako nowi ludzie, którzy nie dość, że w ciągu sekundy potrafią przyjąć pozycję do drzemki, i nie dość, że umieją być beztroscy i to przez cały dzień w szlafroku, to jeszcze będą umieli (choćby czasem), niczym Allie z Nieustających wakacji Jarmuscha, bez żadnych zobowiązań chodzić po mieście całymi dniami w poszukiwaniu sensu życia i z dachów budynków patrzyć w niebo jak turysta na nieustających wakacjach.