Kwiecień jak płomień piękny tego roku –
pragnie nas zbawić modlitwą forsycji,
niebiosa muska tak tkliwe jak struna
i drobne listki przykłada na rany.
To jest czas ciała, niezbożny i kruchy,
drżący przed każdym okruchem powietrza,
przed każdym widmem, co harcuje w dali.
Wiosna zabija –
i całuje w usta.
Komentarz autora:
Od dziecka czułem się raniony przez wiosnę, tę wczesną. I owszem, miała ona w sobie jakąś delikatność i jakiś powab. Ale to potęgowało raczej, niż umniejszało – zwłaszcza na mojej rodzimej Warmii, północnym, nadmorskim kraju – jej bolesność. Jej dotkliwą zimnicę, za którą czaił się wiekuisty i bezlitosny przeciąg. Niby więc wszystko się odradzało, wszystko zrywało się do nowego życia, śmierć jednak czyniła swoje: gadała po imieniu, nawiedzała ciała i dusze, rwała się do gardeł. Nie darmo nasi archaiczni przodkowie mieli wtedy święto pomarłych – wiosenne Dziady. No a teraz jest w to miejsce wpisany Wielki Tydzień chrześcijan z jego dojmującą ciszą, z obrazami Męki i pustki Grobu – jako świadectwa zmartwychwstania. Wiersz pochodzi z książki Teraz i zawsze (Instytut Mikołowski, 2022).