Lukas Dhont: dlaczego bronię „Girl” Lukas Dhont: dlaczego bronię „Girl”
i
Kadr z filmu "Girl" © Menuet
Przemyślenia

Lukas Dhont: dlaczego bronię „Girl”

Jan Pelczar
Czyta się 8 minut

22 marca na ekrany polskich kin wchodzi Girl – film o adeptce baletu, która jest w trakcie zmiany płci. Film nagrodzono jako najlepszy debiut zeszłorocznego festiwalu filmowego w Cannes. Lukas Dhont otrzymał w tej kategorii także Europejską Nagrodę Filmową. W Europie był powszechnie wychwalany. Grand Prix festiwalu przyznała mu publiczność Świdnickiego Festiwalu Filmowego SPEKTRUM. Przez długie miesiące film Dhonta był jednym z poważniejszych kandydatów do oscarowej nominacji w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. Skończyło się na nominacji do Złotego Globu. Film zaatakowali amerykańscy aktywiści LGBTQI. Transkrytyczka Oliver Whitney napisała w „Hollywood Reporter”, że to najgroźniejszy od lat film o transbohaterze. „Sadystyczny”, „porno trauma” – oceniała. Dhontowi zarzucano, że skupił się na fizycznej transformacji swojej bohaterki i pokazywał pełne cierpienia sceny związane z genitaliami. Podkreślano również, że to kolejny film o transbohaterze bez transpłciowego aktora w roli głównej. Byłem zaskoczony takim odbiorem. Po polskiej premierze filmu na Nowych Horyzontach pisałem do „Przekroju”: „w filmie pełnym trudnych i smutnych momentów jest niezwykle dużo światła i radości”. Postanowiłem raz jeszcze porozmawiać z Dhontem i zapytać, jak odebrał to, co wydarzyło się podczas sezonu nagród w Stanach Zjednoczonych.

Jan Pelczar: Nie jestem transpłciowym dziennikarzem i zastanawiam się, czy to dlatego odebrałem Girl tak dobrze. Twoi krytycy to właśnie sugerują – że nakręciłeś o transpłciowej bohaterce film z normatywnego punktu widzenia dla cispubliczności.

Lukas Dhont: To, co się wydarzyło, to tak naprawdę ciekawa dyskusja o reprezentacji osób transpłciowych w kinie. Dobrze, że odbył się taki dialog, że rozmawialiśmy wspólnie o tym, czego nie chcemy oglądać, a co chcemy zobaczyć. Miałem to szczęście, że ściśle współpracowałem z Norą Monsecour, pierwowzorem mojej bohaterki. Jej historia, którą przeczytałem w belgijskiej gazecie jako nastolatek, była dla mnie niezwykle ważna. Pomogła zebrać się na odwagę z wybraniem własnej tożsamości. Kiedy moją osobistą bohaterkę postanowiłem uczynić bohaterką pierwszego filmu, chciałem pozostać fair wobec niej. To było też ważne dla samego filmu i trwało od pierwszych wersji scenariusza po ostatnią układkę montażową. Trudno o kogoś, kto byłby bliżej opowiadanej przez nas historii i jej niuansów. Staraliśmy się oddać jej przeżycia, pokazać je na ekranie. Nora potwierdza, że Girl to dość wierna prezentacja jej doświadczeń, identyfikuje się z postacią Lary.

Oczywiście, gdy tworzysz dzieło sztuki, nie każdy musi zgodzić się z tym, co zobaczył. Dyskusja, która przetoczyła się w Stanach Zjednoczonych, zwraca naszą uwagę na to, że musimy zobaczyć jeszcze wiele historii osób transpłciowych, by zyskać szersze spektrum. Filmy z transpłciowymi bohaterami pojawiają się w kinie od niedawna, powinno być ich znacznie więcej, także dlatego, że Girl pokazuje tylko jeden z wielu punktów widzenia, nie jest to film reprezentatywny dla całej społeczności. Zależało nam przede wszystkim na artystycznym portrecie konkretnej młodej osoby. Nigdy nie próbowaliśmy stworzyć z niej wzoru do naśladowania, uniwersalnej reprezentantki społeczności. Dlatego bronię Girl przed oskarżeniami, bo uważam, że opowiada autentyczną historię i jest trafnym portretem Nory.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Kadr z filmu "Girl", zdjęcie: materiały promocyjne
Kadr z filmu „Girl”, zdjęcie: materiały promocyjne

Jak film odebrała Nora?

Jest niezwykle dumna z filmu i z roli, którą odgrywa dzięki swoim wieloletnim doświadczeniom. Pierwszy seans był dla niej emocjonalnym przeżyciem. W końcu zawarliśmy na ekranie wiele z jej wewnętrznego świata, a ona jest bardzo wrażliwa. Oczywiście Nora bardzo zmieniła się od czasu, w którym była pierwowzorem naszej postaci. Stała się młodą kobietą. Kiedy ją poznałem, miała 15 lat. Teraz ma 23. Dorastała wraz z naszym filmem, tak samo jak i ja. Jesteśmy z Norą w stałym i bliskim kontakcie. Przez lata pracy nad filmem staliśmy się bliskimi przyjaciółmi.

Czy nadal tańczy?

Tak, ale już nie klasyczny balet. Teraz występuje w niemieckim zespole tańca współczesnego. Kocha taniec, to jej wielka pasja.

W tańcu zakochany jest też odtwórca głównej roli Victor Polster. Dlatego wybrałeś go do tej roli, chociaż nie podzielał wielu doświadczeń swojej bohaterki.

Nasz casting był ponadpłciowy. Trwał długo i był bardzo trudnym etapem w pracy nad filmem. W jego trakcie musieliśmy już zacząć nabór do innych partii tanecznych w filmie, by mogły rozpocząć się prace choreograficzne. I wtedy trafiliśmy na Victora. To był jeden z najważniejszych momentów. Po raz pierwszy natrafiliśmy na osobę, która miała potencjał, by zrobić to, czego potrzebowaliśmy. Victor szybko przekonał się do propozycji, ale długo bał się aktorstwa, bo nie miał z nim żadnych doświadczeń, a chciał dobrze wypaść. Dziś jest bardzo ciekaw zawodu aktora. Należy do tych osób, które chętnie eksplorują różne dziedziny sztuki. Jego pasją i życiowym priorytetem jest taniec. Mam jednak wrażenie, że otworzył się na to, by odkryć dla siebie kino. O ile spotka się z ciekawymi propozycjami, może jeszcze zobaczymy go na ekranie. Victor uwielbia występować. Po zupełnie nowym doświadczeniu, jakim była dla niego Girl, i niezwykle pozytywnym w większości przypadków odbiorze jego kreacji, urosła w nim trochę ambicja, by dokonać w kinie jeszcze czegoś.

Jego łącznikiem między światem tańca i kina był na planie choreograf Sidi Larbi Cherkaoui.

Wybitna postać. Dyrektor artystyczny baletu Flandrii i człowiek, który wielokrotnie współpracował z filmowcami. Był choreografem Anny Kareniny Joego Wrighta z Keirą Knightley, pracował nad teledyskami Beyoncé. Doskonale znał filmowe sposoby opowiadania i to, jak taniec wypada w oku kamery. Wiedział, jak przenieść ruch na ekran. To było dla mnie bardzo ważne. Kiedy powiedziałem mu, czego oczekuję, on od razu wiedział, jak to zaplanować. Zależało mi na tym, by widz nie był rozproszony przez piękne układy choreograficzne. Chciałem zrobić film, w którym dostrzegamy raczej fizyczność tańca, to, jakie piętno odciska on na ciałach tancerzy. Chciałem użyć w filmie świata baletu jako metafory dorastania kogoś wyjątkowego w świecie, który jest podzielony na ściśle określone role dla kobiet i mężczyzn. Nasz młody bohater miał przechodzić fizyczną, wyczerpującą bitwę o istnienie w tym świecie, znalezienie swojego miejsca, ale jednocześnie dopasowanie się i partycypowanie w nim nie na zasadzie outsidera, lecz w roli członka zespołu. Chciałem, żeby to wszystko stało się dla widza dość jasne. Nie chciałem zagłuszać przesłania wymyślną choreografią.

Za każdym razem, kiedy rozmawialiśmy o tańcu, wracaliśmy do pierwotnego pomysłu. Stworzyliśmy układy dostosowane do umiejętności młodych tancerzy. Próby rozpoczęliśmy trzy miesiące przed zdjęciami. W ich trakcie zaczęliśmy, bardzo starannie, wprowadzać na salę operatora jako jeszcze jednego tancerza w naszym układzie. Zależało nam na tym, by stał się on częścią tańca, by widz mógł się znaleźć blisko ćwiczących bohaterów. Najbardziej wymagające dla Victora było to, że nigdy wcześniej nie trenował en pointe. Uczył się, by zostać baletmistrzem. Przeszedł intensywny trening, by przystosować się do damskiego obuwia.

Miesiącami intensywnego treningu była też praca nad Girl dla operatora Franka van den Eedena. Jesteście blisko baletnic, pokazujecie kilka wstrząsających scen, równoważycie to zdjęciami pełnymi słońca i radości.

Frank to bardzo doświadczony operator. Ma na koncie wiele filmów zrealizowanych w Belgii i Holandii. Ja przyszedłem do niego z ciekawym zadaniem: filmem, w którym jesteśmy cały czas bardzo blisko bohatera. Wydaje mi się, że Girl emanuje przez to miłością i troską, ale są w naszym filmie także momenty trudne i sceny, na które ciężko patrzeć. Z Frankiem omówiliśmy przed wejściem na plan każdy, najdrobniejszy wizualny element, na jakim mi zależało. Słońce było jednym z nich. Chodziło o maksymalne wykorzystanie światła słonecznego w części scen. To wzięło się z jednej ze scenariuszowych inspiracji, z mitu Ikara, który chciał dolecieć do słońca i spłonął. Lara też chce wznieść się jak najwyżej, przekroczyć ograniczenia. Światło słoneczne miało być symbolem, który może obudzić w widzach takie skojarzenia.

Czy wśród licznych triumfów Girl – od Złotej Kamery za debiut w Cannes po Europejską Nagrodę Filmową – zapamiętałeś polskie wyróżnienie? Grand Prix Świdnickiego Festiwalu Filmowego SPEKTRUM?

Wspaniałe, że to nagroda przyznana przez widzów. Reakcja publiczności była dla mnie zawsze jednym z największych priorytetów. Nad scenariuszem filmu zaczęliśmy pracować w 2009 r. Wówczas jednym z moich największych marzeń było przeniesienie głosu Nory na ekran, by usłyszało ją jak najwięcej osób i by miała widownię tak zróżnicowaną, jak to tylko możliwe. Aby to mogło się spełnić, konieczne było zyskanie sporej publiczności, satysfakcjonującej frekwencji. Mam wrażenie, że to się udało, a widzowie reagują w emocjonalny sposób, często zachowują się tak, jakby chcieli wziąć naszych bohaterów w objęcia. To dla mnie i mojej ekipy potwierdzenie, że to, co zrobiliśmy, ma znaczenie. Nasz film jest dla wielu inspirujący. Za każdym razem, gdy ktoś mówi, że podobało mu się to, co zobaczył, lub określa Girl jako wspaniały film, spływa na nas piękne uczucie. Jakby ktoś nieustannie poklepywał nas po plecach.

 

Czytaj również:

Popcorn na Nowych Horyzontach Popcorn na Nowych Horyzontach
i
„Jeszcze dzień życia”, reż. Raúl de la Fuente i Damian Nenow, zdjęcie: materiały prasowe NH
Przemyślenia

Popcorn na Nowych Horyzontach

Jan Pelczar

Czy publiczność Nowych Horyzontów widziała już wszystko? Czy widziała za dużo?

Zadawałem sobie to pytanie w środku nocy, tuż po polskiej premierze najnowszego filmu Larsa von Triera. Dom, który zbudował Jack podzielił publiczność w Cannes. We Wrocławiu widzowie w zdecydowanej większości byli zachwyceni. Z wypełnionej po brzegi sali liczącej 566 miejsc przed końcem seansu wyszło 16 osób. Ułamek exodusu z poprzedniego wieczoru i filmu Climax Gaspara Noé. Jedyny zarzut do von Triera to: za mało szokujący. (Po seansie z zabijaniem dzieci, odcinaniem części ciała, duszeniem, zadawaniem śmiertelnych ciosów prosto w głowę). Duński reżyser tylko przepływem krwi i podbijaniem czarnego humoru muzyką (Fame Bowiego, Lennona i Alomara!) idzie w swoim ostatnim dziele po śladach Quentina Tarantino. Przepływ myśli podąża już ścieżką Ingmara Bergmana, który w 100-lecie swoich urodzin jest fetowany na Nowych Horyzontach retrospektywą, wystawą, instalacją i premierą dokumentu o kluczowym dla jego twórczości roku 1957. Von Trier przyznaje w nim, że nikt inny nigdy tak go nie inspirował jak szwedzki mistrz.

Czytaj dalej