Martwa gałązka i siła życia Martwa gałązka i siła życia
i
ilustracja: Ceija Stojka, 59; ©Marcus Meier
Doznania

Martwa gałązka i siła życia

Mateusz Demski
Czyta się 21 minut

W Muzeum Miasta Łodzi możemy oglądać wystawę romskiej malarki i pisarki Ceiji Stojki. Jej twórczość jest jednym z najbardziej przejmujących świadectw Holokaustu. To pierwsza indywidualna wystawa artystki w Polsce.

Wspomnienie najwcześniejsze: ma pięć lat, jest ciepły marcowy poranek. Ojciec robi jej spódnicę z popsutego parasola. Na obrazach, na których odmalowała swoje dzieciństwo, często biorą górę chwile beztroski, a tych nie miała w sumie wiele.

Pierwsze płótno pokrywa gruba warstwa czerwonej, pomarańczowej i czarnej farby. To pole maków ciągnące się po horyzont.

Na drugim ‒ tłum ludzi. Kobiety pilnują dzieci, mężczyźni gonią bydło. Tabor rozbija się na polanie. Człowiek na pierwszym planie w jednej ręce niesie wiadro wody, a w drugiej słoneczniki. Rama obrazu, podobnie jak w przypadku innych dzieł, też jest pomalowana na kolorowo: czerwienią, złotem, żółcią.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Po latach w wierszu E Kamesgi Luludschi – the sunflower [Słonecznik] Ceija Stojka napisze: „Słonecznik to kwiat Romów / zapewnia pożywienie, jest życiem” [Jeśli nie wskazano inaczej, tłumaczenia cytatów pochodzą od autora tekstu – przyp. red.].

Ceija Stojka, 3; ©Célia Pernot
Ceija Stojka, 67; ©Célia Pernot

Płaszcz, sukienka, kamizelka

Całą rodziną żyją w drodze, ciągle się przenoszą. Każda z trzech sióstr i każdy z trzech braci ‒ jeśli wierzyć temu, co zapisała w pamiętniku ‒ rodzi się w innym miejscu, gdzieś w podróży.

Jeżdżą po kraju i handlują końmi. Starsi śpiewają przy jednym ognisku i opowiadają taborowe legendy. Dzieci biegają wokół namiotów, huśtają się na gałęziach. Zabawa trwa nieraz do świtu.

Narodziny Ceiji zbiegają się z okresem, w którym Adolf Hitler obejmuje władzę w Niemczech. Tamtego roku tata robi jej z parasola sukienkę, a wojska III Rzeszy anektują Austrię.

Nagle muzyka i tańce przepadają w mroku.

Ceija orientuje się, że nadeszły nowe czasy, gdy Niemcy każą Romom się osiedlić i nie ruszać z miejsca. Tabory zostają przerobione na drewniane domy. Ludzie uczą się przygotowywać jedzenie w piekarniku, nie na otwartym ogniu.

Ceija Stojka, „Landleben”, 1993; ©Marcus Meier
Ceija Stojka, „Landleben”, 1993; ©Marcus Meier

Wokół domu Ceiji wyrasta metalowy płot. Nic nie jest dozwolone, nikomu nie wolno ruszać się poza ogrodzenie. To nie mieści się w głowie, ale trudno jest dostać dzbanek mleka, tłustą kurę czy jajka od sąsiadów. Strach towarzyszy każdemu. W razie napadu wszyscy są gotowi do ucieczki. Ceija ma plan: schowa się w stercie liści i gałązek.

Romowie stają się celem ataków jeszcze przed wybuchem wojny. Zaraz po wyborach w 1933 r. naziści zapowiadają rozwiązanie „problemu romskiego”. W 1936 r. w Austrii zaczyna działać tzw. Centralne Biuro ds. Zwalczania Cyganów. Tego samego roku Berlin ma zostać „oczyszczony” z Sinti i Romów z powodu zbliżających się igrzysk olimpijskich.

Zaraz po Anschlussie zaczynają obowiązywać w Austrii ustawy norymberskie, które zaostrzają nagonkę. Romowie, podobnie jak ludność żydowska, podlegają segregacji: mają osobne dowody osobiste, są internowani i zmuszani do niewolniczej pracy, nikomu nie wolno się z nimi zadawać.

W internecie znajduję stronę Narodowego Funduszu Republiki Austrii na rzecz Ofiar Narodowego Socjalizmu (National Fund of the Republic of Austria for Victims of National Socialism). Piszą tam o dzieciństwie Ceiji. Ma pięć lat, ledwie zaczyna naukę w szkole i musi ją opuścić. Romskie dzieci zostają wyrzucone z klas w roku szkolnym 1939/1940. Oficjalny powód: „są zagrożeniem dla moralności niemieckich dzieci”.

Ceija: „Jedno wspomnienie ze szkoły mi zostało, mianowicie kiedyś nauczycielka kazała mi powiedzieć na lekcji »Heil Hitler«. Nie miałam pojęcia, co to za jeden, więc zapytałam ją wprost: »Nie znam nikogo takiego, kim jest ten cały Hitler?«”.

Na początku jej rodzina jest bezpieczna, znajduje schronienie u znajomego w Ottakring. Właściwie nie mają z czego żyć, Ceija razem z rodzeństwem żebrze na ulicy. Jedna z jej sióstr, Kathi, zostaje wywieziona do „obozu zatrzymań dla Cyganów” w Lackenbach. Pewnego poranka w styczniu 1941 r. do ich domu wpada gestapo i zabiera jej ojca.

Karl Wakar Horvath trafia do obozu koncentracyjnego w Dachau. Półtora roku później do domu przychodzi list z zawiadomieniem o śmierci.

Cejka ma 10 lat, gdy w marcu 1943 r. jej rodzina zostaje zabrana do koszar Rossauer, dalej wywożą ich w wagonach do obozu Auschwitz-Birkenau. Na rampie, w przeciwieństwie do transportów żydowskich, nie ma selekcji. Wszyscy trafiają do „obozu rodzinnego dla Cyganów” (Zigeunerfamilienlager). Pierwszy transport z Romami przyjeżdża tam 26 lutego 1943 r. W sumie 23 tys. mężczyzn, kobiet i dzieci. 20 tys. zostaje zamordowanych.

Tuż po przyjeździe Ceija otrzymuje tatuaż z numerem 6399.

W przyszłości nie będzie go ukrywać na żadnym zdjęciu.

„Mieszkaliśmy w cieniu dymiącego krematorium, a ścieżkę biegnącą przed naszymi barakami nazywaliśmy »autostradą do piekła«, bo prowadziła prosto do komór gazowych” – napisze Ceija po latach; cytat ten można znaleźć w jej biograficznej notce na stronie United States Holocaust Memorial Museum.

Liczba zamordowanych Romów i Sinti nie jest znana. Historycy szacują, że zginęło od pół do dwóch miliona ludzi. Spośród 200 krewnych Ceiji przeżyła tylko ona, czwórka jej rodzeństwa oraz ich matka.

Na wspomnianej stronie Funduszu czytam też, że najgorsze wspomnienie Ceiji z Auschwitz to śmierć Ossiego, najmłodszego brata. Któregoś dnia został zabrany na izbę chorych z podejrzeniem tyfusu. Ceija wymknęła się z baraku i wślizgnęła na izbę, chociaż wszyscy ostrzegali, że jeśli ją złapią, to nie pożyje dwóch następnych minut. Kiedy orientuje się, że brat zmarł, biegnie za pielęgniarzami wynoszącymi ciało i nakrywa je swoją koszulką. Zostaje za to przez strażników pobita do krwi.

Baty dostaje bez przerwy, przy różnych okazjach. Raz za kradzież rzepy, raz za zabawę obieraczką do ziemniaków. Kilka razy za zmoczenie się w nocy.

Stojka przeżyje trzy obozy zagłady. Wiele lat później napisze wiersz pod tytułem Auschwitz is my overcoat [Auschwitz to mój płaszcz]: „Auschwitz to mój płaszcz / Bergen-Belsen moja sukienka / a Ravensbrück moja kamizelka / czego powinnam się bać?”.

W autobiografii The Memoirs of Ceija Stojka, Child Survivor of the Romani Holocaust, Ceija pisze: „Bergen-Belsen, mój Boże! Miałaś naprawdę dużo szczęścia, że ​​wyszłaś stamtąd żywa! […] Czasami, gdy wstaję rano, myślę: »Ceija, czy jesteś w niebie i śnisz? Czy śnisz, że jesteś na ziemi? Nie mogłaś wydostać się z Bergen-Belsen. To niemożliwe!«. Najgorszy w Bergen-Belsen był głód, który zmuszał więźniów do jedzenia ubrań, w największym akcie desperacji – siebie nawzajem”.

Wojna dobiega końca, Ceija razem z bratem i siostrą wracają do Austrii.

O obozach nie piśnie ani słowa. Tamte dni przychodzą do niej nocą.

Będzie nosić w sobie koszmary aż do pięćdziesiątki.

Ceija Stojka, 1993; ©Marcus Meier
Ceija Stojka, 1993; ©Marcus Meier

Auschwitz tylko śpi

Joanna Talewicz urodziła się w 1980 r. w Oświęcimiu. To czas, w którym Romów w mieście już praktycznie nie ma; zostało może 150 osób. Rok później dojdzie tam do pogromu, o którym się nie mówi. Dziś to wydarzenie nie funkcjonuje w historii miasta. Pozostaje w sferze milczenia.

Historia rodziny Joanny została opisana przez Lidię Ostałowską w reportażu Testament Cygana Felusia.

Podobno zaczęło się od bójki, a może od plotki. Ludzie wyszli na ulice z butelkami, kijami i kamieniami. Krzyczeli: „Spalić! Zabić Cyganów!”. Płonęły samochody. ZOMO rozpędziło tłum, gdy Romowie kryli się w lasach pod Bobrkiem. Następnego dnia na posterunku odbyło się spotkanie władz miasta, partii i mieszkańców. Romowie usłyszeli: „Nie chcemy tu was”.

13 grudnia prom pełen Romów z Oświęcimia dopłynął do Szwecji.

W Polsce ogłoszono stan wojenny.

Joanna Talewicz – pochodząca z rodziny mieszanej – była jedynym romskim dzieckiem, które zostało w Oświęcimiu i kilka lat po pogromie poszło do szkoły.

– Nie było żadnej narracji o Romach – wspomina. – Żyliśmy w cieniu tragicznej historii Oświęcimia, ale nie mówiło się o historiach różnych grup mniejszościowych. Gdy przychodziliśmy zwiedzać muzeum, to nie było tam ani śladu pamięci społeczności romskiej. Nie było niczego, co pomogłoby mi zrozumieć moją tożsamość.

Nikt też nie uznawał Sinti i Romów za ofiary ludobójstwa czy rasowych prześladowań.

Coś ruszyło się w latach 90. wraz z utworzeniem organizacji romskich w Polsce. Odbyły się pierwsze uroczystości upamiętniające, pojawiły się pierwsze publikacje. Talewicz włączyła się w te działania w związku ze skalą nieobecności romskich historii w samym mieście oraz instytucjach pamięci. Najpierw jako wolontariuszka, później zaczęła pracę w Stowarzyszeniu Romów w Polsce, na Uniwersytecie Jagiellońskim i w Muzeum Auschwitz przy programach edukacyjnych, które dotyczyły Sinti i Romów. W 2012 r. założyła Fundację w Stronę Dialogu. Dziś jest członkinią polskiej delegacji International Holocaust Remembrance Alliance (IHRA), gdzie pracuje w komisji, która dotyczy ludobójstwa Romów.

– Pamięć o zagładzie społeczności Romów i Sinti, w przeciwieństwie do pamięci o zagładzie Żydów, nie przebiła się do świadomości między innymi dlatego, że nie została uwzględniona podczas procesów norymberskich – tłumaczy Talewicz. – Żaden z oprawców nie zeznawał przed sądem. Żadnych romskich świadków nie dopuszczono do udziału w procesach.

Ci, którzy ocaleli, nie byli traktowani jako ofiary, co oznacza, że stali się bezpaństwowcami i nie mogli po wojnie wrócić do swoich domów. Spotkało to wujka Talewicz, który wracając z obozu Bergen-Belsen, został zatrzymany za nielegalne przekraczanie granicy i oskarżony o szpiegostwo na rzecz Rosjan.

Były więzień kilku obozów nazistowskich trafił na kolejne trzy lata do więzienia.

Ci, którzy byli oprawcami Romów, dostali stanowiska w nowym systemie. Robert Ritter, stojący na czele Instytutu Badania Higieny Rasowej i Biologii Populacyjnej, otrzymał po wojnie posadę ordynatora we Frankfurcie nad Menem. Kierował oddziałem psychiatrii dziecięcej w tamtejszym szpitalu. Eva Justin, nazistowska „badaczka ras” – podobnie jak Ritter – uniknęła odpowiedzialności. Była znaną, szanowaną psycholożką i specjalizowała się w badaniach nad dziećmi romskimi.

Wszystkie te, którymi zajmowała się podczas wojny, trafiły do komór gazowych.

Ceija Stojka była pierwszą romską kobietą, która przerwała milczenie otaczające Porajmos, ludobójstwo Romów. Do Oświęcimia wróciła po latach na uroczystości 2 sierpnia, kiedy obchodzony jest Dzień Pamięci o Zagładzie Romów i Sinti.

Talewicz brała wówczas udział w organizacji wydarzeń. Poznała Ceiję, jej brata oraz wielu innych ocalałych.

– Te lęki, koszmary i traumy to nie jest coś, co ci ludzie zostawili za sobą, ale potrzeba opowiedzenia o swojej historii bardzo często następowała dekady po wojnie – wyjaśnia.

Edward Paczkowski po raz pierwszy opowiedział rodzinie o tym, co go spotkało, dopiero w latach 70. Hermann „Mano” Höllenreiner spotkał się z Anją Tuckermann, niemiecką autorką, która spisała jego wspomnienia, wiele lat po wojnie. Podobnie Hugo Höllenreiner ‒ ofiara eksperymentów Josefa Mengele.

– Była osobą, która dużo mówiła o przeszłości – tak Ceiję zapamiętała Talewicz. – Ale przy tym pozostała ciepła, radosna, otwarta. Na obchody 2 sierpnia przyjeżdżały autobusy z ludźmi ocalałymi z różnych krajów, wśród nich znajdowała się Ceija. Zawsze są to smutne momenty, a mimo to znajdowali w sobie siłę, aby tam być. Zadziwiała mnie wręcz ta ich wola życia i pogoda ducha. Te wizyty to nie było tylko coś, co wiązało się z pamięcią i śmiercią. To była celebracja życia.

W 1994 r. Ceija na odwrocie jednego z obrazów zapisze zdanie: „Auschwitz tylko śpi” (Auschwitz is only sleeping). Potem wyzna: „Obawiam się, że Europa zapomina o swojej przeszłości, a Auschwitz tylko śpi”.

Będzie powtarzać te słowa przy okazji każdej wizyty w Oświęcimiu.

Ceija Stojka, 59; ©Marcus Meier
Ceija Stojka, 59; ©Marcus Meier

Trzy balony

– Sięgnęłam po pióro, bo musiałam się otworzyć, musiałam się wykrzyczeć – powie Ceija ponad 40 lat po wojnie.

Przez większość życia sprzedaje dywany. W wieku 56 lat postanawia opowiedzieć o swoich doświadczeniach. Namawia ją do tego austriacka dokumentalistka Karin Berger zbierająca świadectwa romskich kobiet, które przeżyły obozy zagłady. Pewien wpływ na tę decyzję może mieć jej brat ‒ kilka lat wcześniej zaczyna pisać i malować.

Berger pomaga Ceiji przelać wspomnienia na papier. Kręci też o niej dwa dokumenty: Ceija Stojka (1999) i The Green Green Grass Beneath (2005).

– Gdybym mogła spisać wszystkie swoje myśli, z pewnością byłaby to niekończąca się księga cierpienia – mówi Ceija. – Ale moje myśli biegną szybciej, niż moje ręce są w stanie to wszystko spisać.

Książka We Live in Seclusion: The Memories of a Romani to jedna z pierwszych autobiografii mówiących o ludobójstwie Sinti i Romów w Europie. Zostaje wydana w 1988 r., po ponad czterech dekadach milczenia.

Kilka lat wcześniej Romani Rose zawiązuje Centralną Radę Niemieckich Sinti i Romów. Jest jedną z 12 osób, które organizują strajk głodowy w byłym obozie w Dachau, domagając się uznania swoich krzywd.

Ceija zaczyna też malować. Mroczne, ponure przedstawienia obozów zagłady przeplatane radosnymi obrazami przedwojennego życia w wędrownym taborze jej rodziny. Jest samoukiem, nie została przetrawiona przez dyscyplinę klasycznego malarstwa. Tworzy w zaciszu kuchni.

Wyrzuca z siebie to, co nienazwane, niewypowiedziane, co odkładało się w środku.

Zostawi po sobie ponad półtora tysiąca obrazów.

Austriacka ministra edukacji, sztuki i kultury Claudia Schmied publicznie chwali twórczość Ceiji: „To malarstwo daje początek nadziei, że przysięga »Nigdy więcej!« jest i pozostanie czymś więcej niż historyczną obietnicą”.

Ceija staje się rzeczniczką pamięci o romskich ofiarach.

Obozowy świat na jej obrazach widziany jest oczami dziecka. Ceija maluje ze wspomnień, z czasu, gdy miała 10 lat. Na jednym z obrazów cały kadr wypełniają ciężkie, esesmańskie buciory. Widać tylko kawałek strażnika. Jakby dziecięce oko nie było w stanie ująć całości.

Na innym ‒ grupa dzieci gra w klasy. W środku obozu Ravensbrück.

Są też trzy kolorowe baloniki, które wystają z jadącego do obozu transportu. Ceija zatytułuje obraz: Ostatnie trzy balony. W Auschwitz wciąż jest jeszcze miejsce.

Niektórzy twierdzą, że to świat oglądany z poziomu mogiły lub niebios – przez zmarłego. A może widziany oczami duchów albo ptaków, które unoszą się nad obozem.

Oko świadka

Jarosław Suchan, historyk i kurator sztuki, zetknął się z twórczością Ceiji Stojki kilka lat temu. Będąc dyrektorem Muzeum Sztuki w Łodzi, zorganizował wystawę zatytułowaną Płonący dom. Ekspozycja była oparta na zbiorach francuskiego kolekcjonera Antoine’a de Galberta. Znalazły się tam dwie prace Ceiji. To pierwszy raz, kiedy jej dzieła trafiły do Polski.

Jeden z obrazów stał się znakiem wizualnym całej wystawy. Widać na nim wielkie oko, w którym odbija się drut kolczasty i komin krematorium.

– Można to interpretować w różny sposób – zaznacza Suchan. – Albo jako oko Stwórcy, który patrzy na zagładę i milczy. Albo jako oko przerażonego świadka.

Od razu pojawia się myśl, że warto kiedyś pokazać to malarstwo w większym wymiarze.

W tym samym czasie trwa dyskusja nad nową formułą Festiwalu Łódź Czterech Kultur. Organizatorzy dochodzą do wniosku, że cztery to za mało. W cieniu tradycyjnie kojarzonych z miastem kultur – polskiej, żydowskiej, rosyjskiej i niemieckiej ‒ pozostają inne, tak samo istotne. Społeczność romska od co najmniej dwóch stuleci zamieszkuje Łódź i okolice. W Ghetto Litzmannstadt był podobóz cygański, w którym zginęło ponad 5 tys. Romów.

Trafili tam również krewni Ceiji.

Festiwal zmienia nazwę na Łódź Wielu Kultur.

Hasło „wielokulturowość” wykracza poza kultury etniczne, ale ich nie wyklucza. Kryje się pod nim także np. kultura chłopska, queerowa czy istot pozaludzkich.

Kultura romska zajmuje w tym roku na festiwalu ważne miejsce. Sekcja Romacen to m.in. wystawa malarstwa Krzysztofa Gila oraz spektakl-koncert pierwszego romskiego teatru feministycznego Giuvlipen, którego współzałożycielką jest Mihaela Drăgan.

Agata Siwiak, kuratorka i producentka wydarzenia, która już wcześniej inicjowała projekty artystyczne z udziałem romskiej społeczności, dowiedziała się o Ceiji z wyreżyserowanego przez Drăgan spektaklu Romacen.

Twórczość Ceiji obrazuje w nim Porajmos.

– Wyobrażam sobie, że uzupełniamy rozmaite białe plamy historyczne, narracje, które nie zostały dopowiedziane, które nie są dostatecznie reprezentowane – mówi Siwiak. – Organizując wydarzenia poświęcone romskiej kulturze, należy oddać głos przede wszystkim romskim artystom, artystkom, badaczom i badaczkom. Naczelna zasada inkluzji społecznej głosi bowiem „nic o nas bez nas”. Dzięki temu, że romski głos wybrzmiewa w przestrzeni publicznej, możemy też skonfrontować się z wypartą i wstydliwą historią Europy.

Dla Siwiak takim doświadczeniem była praca dyplomowa artysty wizualnego Krzysztofa Gila zatytułowana Tajsa. Wczoraj i jutro odnosząca się do polowań na Romów.

– Były to zalegalizowane prawnie zabójstwa, które miały miejsce m.in. na terenie Niemiec i Niderlandów i które jako forma perwersyjnej rozrywki arystokracji trwały aż do końca XVIII wieku – dodaje Siwiak.

Pradziadek artysty został zamordowany na tle rasowym w latach 50. XX stulecia. 

Byli świadkowie. Sprawcami okazali się sąsiedzi, których wszyscy znali.

Nie ponieśli żadnych konsekwencji.

Ceija Stojka, 42; ©Célia Pernot
Ceija Stojka, 42; ©Célia Pernot

Drzewo życia

Jest kwiecień 2023 roku.

Austriackie Forum Kultury w Nowym Jorku wydaje pierwszą anglojęzyczną monografię o życiu i twórczości artystki pt. Roma Artist Ceija Stojka: What Should I Be Afraid of? W środku fragmenty pamiętnika, niepublikowane teksty.

I ten jeden, szczególny.

Jako dziecko babcia uwielbiała handlować końmi i sprzedawać dywany, uwielbiała targowiska, życie w taborze i podróżowanie po wiejskich drogach Austrii. Znała mapę na pamięć, lepiej niż jakikolwiek GPS. Potem była doskonałym kierowcą. Kiedy jeździłam razem z nią, pokazywała mi miejsca, w których romskie rodziny zatrzymywały swoje wozy.

Za każdym razem, gdy wracała z wizyty w innym kraju, cieszyła się, że znów jest w domu. „Jestem korzeniem z Austrii” – mawiała. Ceija Stojka kochała Austrię, pomimo mrocznych czasów, których musiała doświadczyć. Kiedyś zapytałam ją: „Dlaczego tu zostaliście?”. Nie czułaby się komfortowo w innym kraju. Była jak „korzeń, którego nie należy przesadzać”.

Babcia nie lubiła ujawniać swoich lęków i koszmarów. Ale od czasu do czasu się przebijały – czy tego chciała, czy nie. Czasami, gdy gotowaliśmy, a moja mama Silvi zbyt grubo obierała ziemniaki, mówiła: „Z tą skórką miałabym dwa dni jedzenia w Auschwitz”.

Z okazji 45. rocznicy wyzwolenia obozu Bergen-Belsen została zaproszona na uroczystości w miejscu pamięci. Prowadziła całą długą drogę – moja ciotka Nuna na siedzeniu pasażera, a ja z tyłu. Noc spędziłyśmy na postoju. W pokoju stało podwójne składane łóżko przykręcone do ściany. Za bardzo przypominało jej drewniane prycze w barakach.

Następnego dnia jechaliśmy dalej. Z każdym kilometrem obawy narastały. Babcia natychmiast rozpoznała wysokie, ciemne drzewa rosnące wzdłuż drogi. Słoneczne światło dnia zniknęło, cienie drzew sprawiały, że wszystko pokrył mrok. Podróż przez las wydawała się nie mieć końca. Wtedy zdałem sobie sprawę, jak głęboko ukryte było to miejsce.

Na rozległym terenie Bergen-Belsen Ceija szukała „swojego” baraku. Tam, gdzie w 1945 r. przed szałasami piętrzyły się ciała, dziś są masowe mogiły. Baraki zostały rozebrane i spalone. Ale babcia znalazła miejsce, gdzie stał ten „jej”. Znalazła też swoje „drzewo życia” – drzewo, którego liście i korę żuła, którego żywicę ssała. Dostrzegła nacięcie i wiedziała, że ​​to „jej” drzewo. Przytuliła je. I ponownie ujrzała to wszystko. W tym momencie z martwego drzewa ułamała się cienka gałązka. Zabrała ją ze sobą. Można zobaczyć ją na każdym z jej obrazów.

Babcia Ceija była bardzo kruchą, a jednocześnie namiętną, kochającą, silną i niezachwianą kobietą, która zawsze stała za swoją rodziną. Kiedy pewnego dnia patrzyła na mnie, jak rysuję jako dziecko, sama zaczęła malować. Musiał to być jeden z tych wielu momentów, kiedy ponownie wybrała życie. Demony grozy dręczyły ją do samego końca, ale nigdy nie przestała im się przeciwstawiać. Ceija Stojka malowała i pisała każdego dnia:

Natura jest moim życiem, lubię trzymać się drzewa”.

Simona Anozie, wnuczka Ceiji Stojki.

Ceija Stojka, 6; ©Célia Pernot
Ceija Stojka, 6; ©Célia Pernot

Tekst powstał w oparciu o fragmenty książek The Memoirs of Ceija Stojka, Child Survivor of the Romani Holocaust oraz We Live in Seclusion: The Memories of a Romani, a także tekstów kuratorskich towarzyszących wystawom prac artystki (m.in. w Muzeum im. Królowej Zofii w Madrycie) oraz materiały ze strony Muzeum Auschwitz-Birkenau i Narodowego Funduszu Republiki Austrii na rzecz Ofiar Narodowego Socjalizmu (National Fund of the Republic of Austria for Victims of National Socialism). Ponadto wykorzystano fragment tekstu Simony Anozie opublikowanego w pierwszej anglojęzycznej monografii poświęconej życiu i twórczości Ceiji Stojki.


Ceija Stojka (1933‒2013): Nie mogę zapomnieć to pierwsza indywidualna wystawa artystki w Polsce. Można ją oglądać w Muzeum Miasta Łodzi przy ul. Ogrodowej 15 od 5 października do 1 grudnia 2024. 

Czytaj również:

Kino w kraju zakazów Kino w kraju zakazów
i
Jafar Panahi w swoim autorskim filmie „Niedźwiedzie nie istnieją”, mat. prasowe Nowe Horyzonty
Marzenia o lepszym świecie

Kino w kraju zakazów

Mateusz Demski

Jak tworzyć, kochać i być szczęśliwym w kraju, w którym tak wiele rzeczy zostało zakazane? Nowy film Jafara Panahiego opowiada o irańskiej prowincji, cichych tragediach oraz wielkiej, nieraz aż prowadzącej do dramatu, sile marzeń.  

Wybitny reżyser wynajmuje pokoik z dala od Teheranu, przy samej granicy z Turcją, i próbuje kręcić film – na odległość, bo inaczej nie może. Jafar Panahi, mistrz współczesnego kina irańskiego, w najnowszym filmie Niedźwiedzie nie istnieją pokazuje, jak wygląda jego praca w obliczu zakazów nałożonych na niego przez władze, które zabroniły mu wykonywania zawodu, opuszczania państwa oraz udzielania wywiadów mediom w kraju i za granicą. Do rozmowy o sytuacji środowiska filmowego w Iranie z Aminem Jafarim, operatorem i bliskim współpracownikiem Panahiego, zaprasza Mateusz Demski.

Czytaj dalej