Na strony Na strony
i
Filip Bunkens, „Winter Bridge”, domena publiczna via Unsplash
Opowieści

Na strony

Wojciech Bonowicz
Czyta się 3 minuty

Na strony

Śnieg nocy i śnieg dnia to dwa różne śniegi.
Noc zabiera swój śnieg i schodzi pod ziemię.
Dzień świeci swoim śniegiem na całe istnienie.
A kiedy noc już wejdzie w najgłębsze milczenie
wówczas w okrągłej ciszy toczymy przed siebie
nasze uparte kule nad nierówne brzegi.


Komentarz autora:

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Książka, z której pochodzi wiersz, miała w swoim czasie niejakie powodzenie. Bardzo dziwny, wielogłosowy tom, mój osobisty hołd dla różnych autorek i autorów, i dla różnych sposobów uprawiania poezji. Wiersz Na strony to rzadki u mnie przypadek – jego rytm jest regularny, pojawiają się też rymy. Nie bardzo chciałbym rozstrzygać, o czym tu mowa. Zapewne o śniegu, który zawsze mnie fascynował, głównie ze względu na zmienność, niestałość formy. Ale też chyba o wyobraźni, która najchętniej dzieli świat na dwoje – na dwie strony, dwie części – a przecież podział taki jest uproszczeniem, więc nieprawdą. Dopiero sny dokonują korekty. Stąd zapewne ta wizja – trochę straszna, odrobinę komiczna – ludzi toczących śnieżne kule na skraj przepaści. Najbardziej podoba mi się w tym wierszu właśnie to tajemnicze zakończenie, ten ciąg metafor: „okrągła cisza”, „uparte kule”, „nierówne brzegi”. Pamiętam, że ten wiersz powstał szybko, bez żadnej redakcji. Także z tego powodu jest jednym z moich ulubionych.

Wiersz pochodzi z tomu Pełne morze, wyd. Biuro Literackie, Kołobrzeg 2008.

Czytaj również:

właściwie to nie wiem, jak mam cię przekonać właściwie to nie wiem, jak mam cię przekonać
i
Zygmunt Waliszewski, „Uczta u Benvenutta Celliniego, tzw. renesansowa”, 1933, domena publiczna via Wikipedia
Doznania

właściwie to nie wiem, jak mam cię przekonać

Piotr Maur

***

właściwie to nie wiem, jak mam cię przekonać,
że moje znoszone ubranie, stare meble,
przedpotopowy telewizor i brak konta w banku
nie świadczą wcale o biedzie.
nie wiem, czy przekonywać cię powinienem.
jakże banalnie, a więc niewiarygodnie,
brzmiałoby, gdybym mówił, że wielbię
inne sposoby życia, a kasza z masłem
plus kefir i duszona marchewka to
po prostu zdrowe jedzenie.
i wierz mi lub nie, ale przesadzone są
opinie o pustce panującej w mojej lodówce.
jest w niej światło, pełno światła.
na czarną godzinę.
gdy zgęstnieje mrok
w tym nowym tysiącleciu ciemnoty,
ja będę żywił się światłem.


Komentarz autora:
Na kształcie tego wiersza zaważyło wydarzenie z czasów studenckich. Mieszkaliśmy w akademiku, w pokoju czteroosobowym (Kraków, ul. Bydgoska). Mieliśmy lodówkę, ale nie pamiętam, czy była częścią wyposażenia, czy też należała do któregoś z kolegów. Pamiętam natomiast dzień, gdy jedna z koleżanek mieszkających obok, wróciwszy z domu, poprosiła nas o przechowanie jej wałówki. Była bardzo zdziwiona, że w lodówce nic nie ma, na co my zgodnym chórem odpowiedzieliśmy jej, że przecież w środku jest światło. Koleżanka obawiała się bardzo o losy swojego jedzenia, ale przysięgliśmy jej, że niczego nie tkniemy, wszyscy się w niej wszak kochaliśmy.

Czytaj dalej