Dla tych, którzy urodzą się, kiedy globalne ocieplenie na dobre rozpanoszy się na świecie, duża część powstałej przed jego uderzeniem literatury będzie niezrozumiała – bo i jak mają zrozumieć koncept czterech pór roku ci, którzy poznają jedynie lekkie zimy oraz upalne lata?
Dzień, którego nie było
Kilka tygodni temu skończyłem pisać powieść, której akcja toczy się na początku lat 60. w Warszawie. Jeden z moich ulubionych fragmentów to opis pierwszego wiosennego dnia po mroźnej zimie. Wiecie: na trawnikach gdzieniegdzie zalega jeszcze śnieg, ale w powietrzu wibruje już ciepło, dziewczyny rozpinają płaszcze i zdejmują szaliki, ogólnie rzecz biorąc: czuje się, że okres, gdy chłód trzymał miasto jak imadło, odszedł w zapomnienie. W przypływie pychy pomyślałem, że ów passus sprawi radość nie tylko czytelnikom pierwszego wydania, ale też tych, które, być może, ukażą się za kilkadziesiąt lat. Parę miesięcy później sam począłem opisanego dnia wypatrywać. W końcu zdarzał się co roku, a ja, podobnie jak bohater powieści, zawsze go uwielbiałem.
Tylko że w 2020 r. ten dzień nie nadszedł. Zima