nad rzeką wchodzę w kałuże i przez chwilę
idę po niebie
ona bawi się ze mną w to samo
idziemy w parze z rzeką
w tyle polują rybitwy i łyski
kwietniowe piszczałki wysokich traw
na pewno wiedzą coś więcej
ale nie dają po sobie poznać
mam suknię w kolorze mokrego betonu
sunie w lustrach wody i jestem pewna:
patrzą na nią ryby ślimaki żyworódki
staję się dla nich burzową chmurą
czy to nie wspaniałe
że choć jestem tu w gościach
nikt nie mówi bądź taka
jaką my chcemy ciebie mieć
perkoz nurkuje i podaje badylek
swojej ukochanej
oświadczyny przyjęte
Komentarz autorki:
Utwór powstał podczas moich ostatnich wypraw wcześnie rano nad rzekę. Jestem perypatetyczką, a codzienne poranne spacery stały się medytacją, tak potrzebną po trudnych życiowych przejściach. Wychadzam sobie zatem spokój i porządkuję głowę. Dostaję w prezencie cały świat Natury, który – zanim obudzi się człowiek i nastanie zgiełk dnia – okazuje się cierpliwy, przyjmujący i nieoceniający. Jest to świat niezwykle mi bliski, mogłabym się w niego wtopić i zniknąć. Zobaczyłam, że ta rzeka mieszka we mnie, bo prowadzi do morza, znad którego pochodzę i za którym zawsze tęsknię. Poza tym, płynie z góry. A parafrazując słowa mojej mamy, Ani – „wszystko, co najlepsze płynie z góry” (czyli z Absolutu – jakkolwiek się go pojmuje).