Paląca potrzeba pisania Paląca potrzeba pisania
i
Marsz kobiet w Buenos Aires, 2017 r., zdjęcie: María Cruz; źródło: Wikimedia Commons
Przemyślenia

Paląca potrzeba pisania

Rozmowa z Dolores Reyes
Aleksandra Lipczak
Czyta się 18 minut

O rzeczywistości kobiet w Ameryce Południowej i o pisaniu rozmawiała z Dolores Reyes, autorką książki „Ziemiożerczyni”, Aleksandra Lipczak

Aleksandra Lipczak: Co to za tatuaż na Twojej ręce? To ona?

Dolores Reyes: Tak. Wytatuowała mi ją Jazmín Varela, rysowniczka, która stworzyła okładkę Ziemiożerczyni. Wymyśliła ją zresztą bez konsultacji ze mną, po prostu przeczytała książkę i po paru dniach przysłała gotowy projekt. Wydał mi się spektakularny. Ta dziewczyna wszystko zrozumiała – pomyślałam.

Na okładce jest rysunek tytułowej bohaterki: jasnowidzki z przedmieść, która, jedząc ziemię, odgaduje los zaginionych kobiet.

Kolory okładki – fioletowy i zielony – są kolorami feminizmu w Argentynie. Łzy, które płyną z oczu Ziemiożerczyni, to łzy smutku, ale też ziarna, które lądują u jej stóp i dają jej siłę, zmuszają do działania. A do tego wszystkiego są jeszcze kwiaty passiflory, które bujnie rosną przed domem bohaterki. Mówi się, że po wypiciu naparu z nich można wybrać się w mistyczną podróż, że mają psychodeliczny efekt jak pejotl.

Ziemiożerczyni w jakimś sensie też Ci się objawiła.

W czasie warsztatów literackich, w których brałam udział, jeden z moich kolegów przeczytał napisany przez siebie tekst, krótki i bardzo poetycki, który kończył się słowami „ziemia z cmentarza”. Kiedy je usłyszałam, stanęła mi przed oczami mała, czarnowłosa dziewczynka siedząca koło grobu wkładająca do ust cmentarną ziemię.

Pozostało mi tylko wymyślić, kim jest, co się z nią dzieje i dlaczego je glebę pozostającą w kontakcie z innymi ciałami.

Po tym, jak przeczytałam, że to powieść o jasnowidzce, spodziewałam się odlotu. A Ziemiożerczyni to w gruncie rzeczy zwykła nastolatka, tyle że z wyjątkowym darem.

Włożyłam sporo wysiłku w to, żeby jej głos – głos zwykłej dziewczyny z peryferii Buenos Aires – brzmiał jak najbardziej autentycznie. Podobnie jak głosy jej przyjaciółek, nauczycielki, zamordowanych i zaginionych kobiet. Ziemiożerczyni ma dar jasnowidzenia, ale jest też dziewczyną z krwi i kości, na tyle realną, że wiele osób pytało mnie, czy ją znam, czy może to ja sama albo któraś z moich córek.

No więc tak, Ziemiożerczyni jest zwykłą nastolatką, ale ma też dar, który okazuje się bezcenny. To ona staje się ostatnią deską ratunku dla krewnych.

Rodziny uciekają się do niej, bo zawiódł je system.

Ludzie żyjący w totalnie prekarnych warunkach – jeśli chodzi o mieszkanie, zdrowie, pracę – szukają pomocy nastolatki, żeby odnaleźć zaginione córki, żony i matki. To jasny sygnał, że coś nie działa. Państwo, które ma obowiązek

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Haft opowiadający o wojnie Haft opowiadający o wojnie
i
Berthe Morisot, „Embroidery”, 1899, Wikimedia Commons (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Haft opowiadający o wojnie

Elisabeth Åsbrink

Czasem przypadkowe znalezisko może wiele nam powiedzieć o historii, traumie i przeżyciach ludzi, które kryją się za pozornie zwykłymi przedmiotami. A także, być może, o nas samych.

Pewnego dnia, kilka lat temu, szłam z mężem ulicami Kopenhagi. Było to późnym latem, może pod koniec sierpnia lub na początku września, w każdym razie w jeden z tych dni, kiedy słońce świeci ciemnożółtym i miękkim światłem, ale i tak wprawia w przygnębienie, bo kres lata może nadejść w każdej chwili. Nie spieszyliśmy się. W mieście panował spokój, a większość sklepów była zamknięta. Ciemnozielone liście drzew pokrywał pył. Przechadzaliśmy się bez celu, właśnie przecięliśmy Israels Plads, gdzie w weekendy spontanicznie rozkłada się pchli targ, i planowaliśmy pójść gdzieś na kawę, kiedy nagle zobaczyłam coś, przez co musiałam przystanąć. Akurat tamtej niedzieli stał tam tylko jeden stół, obładowany starymi futrami z norek, mosiężnymi świecznikami, popielniczkami, biżuterią ze sztucznymi kamieniami i sztućcami z niepolerowanego srebra. Ale było tam też coś jeszcze. Na ziemi oparty o nogę stołu stał obraz. Dostrzegłam go, właściwie w ogóle na niego nie patrząc. Dopiero gdy przechodziliśmy obok, zauważyłam, że to tak naprawdę oprawiony w ramę haft i że właśnie przeczytałam na nim słowo „Hitler”. Wyszyte haftem krzyżykowym? Odwróciłam się, by się przyjrzeć, i wypatrzyłam kolejne wyhaftowane słowo: „Gestapo”. Tuż obok widniały litery „SS”. Nazistowska makatka? Postanowiłam kupić obraz. I tak też zrobiłam. Mąż niósł go całą drogę do domu wyszytym motywem skierowanym w stronę ciała.

Czytaj dalej