Za jaką sumę opiewasz pieczywo
dwanaście godzin dziennie
gasnąca piekarko? Gdzie
mogę znaleźć twoich przełożonych
z umową o pracę,
w którą mam iść stronę?
Bo jeśli jej nie ma,
muszę cię pożegnać: twoje ciepłe bochny
i oczy zmęczone, więc przestań
opiewać, zostaw to pieczywo,
szepnij mi na ucho,
w którą mam iść stronę?
Komentarz autora
Podczas kryzysu finansowego, który nawiedził mnie rok temu, wszedłem z głupia frant do osiedlowej piekarni, na której szybach od kilku miesięcy widniała karteczka z napisem „DAM PRACĘ”. Dopytałem, przekierowano mnie do biura właściciela przybytku (w lewo, w lewo i na ukos). Pryncypał był mocno zaskoczony moją wizytą i zaczął tłumaczyć, że no owszem, szuka, prawda, bardzo szuka, ale raczej „starszych pań, takich około sześćdziesiątki”. „Tylko takie panie u mnie pracują”.
– Ale dlaczego? – zapytałem.
– Bo wie pan, pan jest młody, a teraz młodzi to mają inne wymagania.
– To znaczy?
– Warunki pracy wam nie odpowiadają, u mnie trzeba czasem po kilkanaście godzin dziennie pracować. No i chcecie zarabiać nawet 2000 zł na rękę. To nie jest taka praca jak w biurze.
Kwiecień tego roku był wyjątkowo ciepły. Po ciemnej jak filtr w masce antysmogowej zimie wdychałem rześkie powietrze i przez moment miałem nadzieję, że wiosną – wiosnę, nie Ojczyznę zobaczę.