Rozmaitość kwiatów i ich uroda zdumiewa. Właściwie po co one są, dla kogo się tak stroją? Czy tylko dla owadów, aby je oczarować i skusić do wiadomych rzeczy?
Naszym pruderyjnym ciotkom kwiatki i pszczółki służyły jako koło ratunkowe, gdy dziecko zadało trudne pytanie: skąd się wziąłem (lub wzięłam) na świecie? Sztaudynger, żyjący w czasach pruderyjnych ciotek (i wcale nie lepszych wujków), przedstawił rzecz z sobie właściwą otwartością: „Rzekła lilia do motyla:/– Nikt nie patrzy, niech pan zapyla!”. Aby docenić odwagę autora (który swoje najbardziej frywolne fraszki zebrał w cykl pt. Szumowiny), trzeba pamiętać, że lilia jest symbolem czystości i atrybutem Marii Dziewicy.
Pełna kolorów łąka jest sama w sobie jak obraz impresjonisty, a dla lecącej pszczoły, ze względu na budowę jej oczu, musi być jeszcze bardziej rozedrgana i mozaikowa. Kwiaty wdzięczą się do pszczół i innych owadów we własnym interesie, ale miło pomyśleć, że i owadom jest z tym przyjemnie. Wyobraźmy sobie trzmiela, pospolicie zwanego bąkiem, który leniwie przelatuje nad łąką, rozkoszując się paletą jej barw. Wprawdzie mówimy, że ktoś jest „pracowity jak pszczółka”, ale kto wie, na jakiego trzmiela trafiło, może pięknoducha?
Przypuszczenie, że kwiaty stroją się dla owadów, budzi zazdrość. Przyjemniej pomyśleć, że robią to dla nas albo dla całego świata, gdyż są tak próżne, że chcą, aby je podziwiać i wielbić. Może właśnie po to istnieją, aby się rozkoszować ich wonią, sycić oczy ich barwą i kształtem? Róża, zwana królową kwiatów, rości sobie prawo do szczególnej czci, dlatego jest ulubienicą wielu bogiń, nie wyłączając Wenus, i pojawia się też w innych motywach sakralnych.
Dopatrywanie się jakiegoś celu w funkcjonowaniu świata może być oczywiście złudne, ale wynika chyba z psychicznej potrzeby, gdyż przerażająca jest wizja kosmosu, którym rządzi przypadek. Jeśli kwiaty zostały stworzone po to, aby się nimi zachwycać, to znaczy, że Stwórca chciał, abyśmy mieli zmysł estetyczny i potrafili docenić jego dzieło. Czy to też nie jest objaw próżności?
Wielu poetów, mistyków, filozofów i badaczy przyrody zgodziłoby się z tezą, że świat cały jest piękny i został stworzony dla zmysłowej przyjemności – naszej i jego Stwórcy. Pan tego świata patrzy nań z satysfakcją przez okno, jak my na wypielęgnowany ogródek, i może czasem krzywi się, że stopniowo niszczymy Jego dzieło. A może nie, może właśnie o to chodzi, żeby dzieło było żywe i kolektywne?
Piękno i prawda, jak wiadomo, mają wiele wspólnego. Muszą mieć wspólną podstawę w umyśle, dzięki której matematyk ocenia, że dowód jakiegoś twierdzenia jest elegancki, a fizyk uznaje, że jakaś teoria jest piękna. Pewne obserwacje wskazują, że tą wspólną podstawą jest trudna do wyważenia proporcja między tym, co łatwe, a tym, co trudne w odbiorze. Melodia słuchana po raz trzeci wydaje się ładniejsza niż za pierwszym razem, bo łatwiej rozpoznajemy jej strukturę i przebieg, ale gdy rozbrzmiewa w radiu po raz setny (jak niejedna piosenka w adwencie), to staje się zbyt łatwa, nudna i czujemy przesyt. Poczucie piękna, gust, smak zależą też oczywiście od przygotowania odbiorcy, dlatego jedni wolą w malarstwie postaci nakreślone „po bożemu”, a inni połamane, pocięte lub wykręcone – wytwory „zdegenerowanej sztuki burżuazyjnej” (jak o nich pisano u nas w czasach stalinowskich). To, co dla jednej osoby jest za łatwe w odbiorze, a więc nudne, dla innej będzie atrakcyjne i pożądane. I dotyczy to zarówno piękna, jak i prawdy, niestety. Łatwe „prawdy”, głoszone przez populistów, mogą liczyć na życzliwsze przyjęcie, gdyż łatwiej je zrozumieć. Wielką, ale niszczącą siłę przyciągania ma każda „oczywista oczywistość”.
Świat cały można uważać za piękny i zachwycać się nawet nieskończoną sekwencją cyfr w liczbie pi, ale są w nim rzeczy o szczególnie pociągającej urodzie, np. kryształy, zorze polarne, rafy koralowe – i oczywiście kwiaty. Reagujemy na nie jak pszczoła krążąca nad kwietną łąką i może – nieświadomi tego – pielęgnujemy ogródek Stwórcy, bo takie nam wyznaczył zadanie. Czasem niestety pielęgnujemy go jak kret, który rozkopał trawnik.
Kwiaty do czegoś są, czemuś służą, chyba nie tylko motylom i trzmielom. Wydają się przykładem rozrzutności natury albo hojności Stwórcy, który zmajstrował wiele rzeczy, np. Dusiołka („pysk miał z żabia ślimaczy”), ale o przyjemności estetycznej nie zapomniał.