Jako recenzent nie powinienem streszczać recenzowanej książki. A jednak w przypadku Autobiografii uczonej nie potrafię oprzeć się pokusie, by zadziałać na złość nachalnej promocji tej pozycji. Przede wszystkim chcę oszczędzić czas krajowych czytelniczek i czytelników: wydaje mi się to wręcz moją powinnością moralną.
Mamy bowiem do czynienia z niezwykle nieprzekonującym tekstem sprzedawanym nam jako zapis prawdziwych wydarzeń.
Autorka relacjonuje dzieje swojego śledztwa w sprawie współczesnych potomków Jezusa Chrystusa. Kiedy w 1997 r. opublikowała swoją pierwszą książkę poświęconą tej kwestii, otrzymała potężny przelew ze strony rodu Habsburgów, aby zaprzestać dalszych publikacji.
Niestrudzona badaczka, choć przyjęła pieniądze, nie poddała się. Nadal pisała kolejne monografie poświęcone Goethemu i innym wybitnościom narodu niemieckiego pochodzącym z najrozmaitszych epok, w których biografiach widziała boski pierwiastek. Inspiracje do swoich książek czerpała ze snów, które zdumiewająco zgadzały się ze świadectwami historycznymi i nowymi odkryciami archeologicznymi.
Dzięki międzynarodowemu sukcesowi dorobiła się majątku, który pozwolił jej na zamieszkanie w Genewie. Tej części jej życia poświęcono ostatni rozdział Autobiografii uczonej.
I tutaj pojawiają się pierwsze wątpliwości co do wiarygodności autorki.
Według słów Antonine Wilson w grudniu 2008 r. miała pośliznąć się na zamarzniętym chodniku i złamać nogę.
Pech chciał, że autorka trafiła na dociekliwego recenzenta: sprawdziłem wszystkie prognozy pogody z tamtego czasu: w całym grudniu 2008 r. w Genewie nie było ani jednego przymrozka.
Widać po tym blefie gołym okiem, że autorka próbuje w naiwny sposób ukryć kłopotliwy fakt zamachu na jej życie, prawdopodobnie ze strony Zakonu Syjonu.
Wielka szkoda. To mogła być książka roku, ale pokusa zmyślenia wzięła górę nad uczciwym sprawozdaniem z własnego życia.