Portal Portal
i
Moriz Jung (1905), fragment liografii pt. Wesołych Świąt/ zbiory Met Museum
Opowieści

Portal

Arne Dahl
Czyta się 34 minut

Boże Narodzenie dwa tysiące jedenaście. Niektórzy twierdzą, że Envisat – satelita do badań środowiska Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA) robi najostrzejsze zdjęcia kuli ziemskiej. Jest to w każdym razie satelita, który przy przypadkowym powiększeniu wychwytuje nieproporcjonalnie silną obławę na bardzo pijanego weterana z Wietnamu w lasach koło Memphis, w Tennessee. Ogólnie rzecz biorąc, ostre oko Envisat zauważa jednocześnie – zupełnie bez udziału człowieka – serię jednakowo nadmiernych reakcji na całym świecie: w Tokio, w Perth, Moskwie, São Paulo, Sewilli, Szanghaju, Kapsztadzie, Londynie i pod Omskiem, w Hajdarabadzie, Toronto, Sienie, Hanowerze, Montevideo, Los Angeles i Kantonie.        

Jedynie na przedmieściach Sztokholmu, w Märsta, obława ma miejsce kilka minut później, ponieważ pomylono Ringvägen z Ripvägen. Envisat robi zbliżenie na cztery wozy policyjne, z których jeden jest furgonem, właśnie gdy dwa kilometry od Ringvägen wdzierają się, skręcając w dzielnicę domów szeregowych wzdłuż Fasanvägen. Jedna z mniejszych bocznych ulic nazywa się Ripvägen.

Mimo że ziemia pokryta jest cienką kołderką bożonarodzeniowego śniegu, także z tej wysokości widać, że mały ogródek, zadeptywany właśnie przez jedenastu uzbrojonych funkcjonariuszy, nie jest perłą okolicy. Kiedy drzwi zostają posłane cztery metry w głąb holu, z kanapy, która wydaje się poruszać, podnosi się brodata postać. Trudno odróżnić go od czternastu osobliwych, rojących się kotów.

 

To na komisariacie w Montevideo pojawia się pierwszy trop. W osiemnastu miastach, w ciągu upływających od obławy godzin, wzrastała frustracja. W Moskwie komisarz Shirokov dostał odpowiedź, która przez godzinę wydawała się podsumowywać sytuację. Zatrzymana, której nie można opisać inaczej niż „Przerażająca Baba Jaga”, zakomunikowała, że jej wielomilionowe przedsiębiorstwo „produkuje strawę duchową i nic więcej”. Była to chwila, kiedy wielu dowódców policji porzuciło nadzieję.

Jednak nagle w Montevideo Mauricio Hernández, urzędnik pocztowy na wcześniejszej emeryturze, posiadający największy prywatny magazyn leków psychotropowych, jaki sfotografowano w Urugwaju, stwierdza, że czasami „odwiedzają go krasnoludki, które chcą, żeby się podpisał”. Chociaż „krasnoludki’ są dość niezwykłym zjawiskiem w Ameryce Łacińskiej, siedemnastu innym dowódcom policji na całym świecie, w najróżniejszych porach dnia, udaje się przekazać dalej jednakowe pytanie.

 

Na komendzie policji w Sztokholmie komisarz Susanne Lundbäck bierze głęboki oddech, zanim ponownie wkroczy do pokoju przesłuchań, w którym znajduje się „Kociarz”. Smród wewnątrz jest odurzający, mimo iż koty od paru godzin są umieszczone w schroniskach wokół Sztokholmu.

Komisarz Lundbäck siada naprzeciwko „Kociarza”, kładzie telefon komórkowy na stole, by zrobić zapasową kopię nagrania i mówi:

– Czy ktoś ostatnio prosił cię o podpisanie jakichś dokumentów?

„Kociarz” gapi się na nią spojrzeniem, które ma przedstawiać pustkę. Susanne nie jest przekonana. Przez lata przesłuchała tysiące ludzi. Nie wie, jak szalony jest „Kociarz”. Ale do tej pory nie powiedział ani słowa, i teraz też nic nie mówi, bierze tylko jej komórkę i patrzy na nią z zaciekawieniem. Nie mówi nic, dopóki nie wejdzie Ekblom i wyszepcze: „Wielkie zebranie z Londynem, jak tylko skończysz”. Wtedy, gdy komisarz Lundbäck wstaje i zabiera telefon, „Kociarz” mówi niskim głosem:

– Bal. Świątynia.

Susanne Lundbäck spotyka przelotnie jego osobliwe spojrzenie i kręci głową.

 

Pokój łączności leży niedaleko pokoju przesłuchań. Susanne dociera tam w minutę. Widok tymczasowo zgromadzonych monitorów zawsze sprawia, że Lundbäck się dziwi. Zastanawia się, jak mamy sobie poradzić w świecie coraz bardziej wyrafinowanej międzynarodowej przestępczości.

Wyraźnie ponad połowa ekranów jest już wypełniona twarzami, wyczekującymi twarzami o pustych spojrzeniach. Reszta pokazuje puste krzesła. Susanne Lundbäck siada i czeka. Przeczuwa, że także jej twarz jest pusta. Bo Susanne nie ma absolutnie nic do powiedzenia.

W końcu pojawia się on, ten bez tytułu, w Londynie. Michaels. To wszystko. Michaels, który kieruje śledztwem z Londynu. Chociaż nie ulega wątpliwości, że jest Amerykaninem. Mimo iż krzesła w Hajdarabadzie i Sienie nadal są puste, krótko ostrzyżony, siwiejący mężczyzna zaczyna:

– Meldujcie tylko, jeśli jest coś lepszego niż Montevideo.

Mija kilka sekund, potem dość łamaną angielszczyzną odzywa się głos:

– Tutaj Guangzhou.

Trwa chwilę, nim Susanne Lundbäck znajdzie chińską twarz wśród ekranów. Czy on naprawdę ma na sobie mundur? Mężczyzna ciągnie dalej, tym samym kiepskim angielskim:

– Przed chwilą dostal

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Haft opowiadający o wojnie Haft opowiadający o wojnie
i
Berthe Morisot, „Embroidery”, 1899, Wikimedia Commons (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Haft opowiadający o wojnie

Elisabeth Åsbrink

Czasem przypadkowe znalezisko może wiele nam powiedzieć o historii, traumie i przeżyciach ludzi, które kryją się za pozornie zwykłymi przedmiotami. A także, być może, o nas samych.

Pewnego dnia, kilka lat temu, szłam z mężem ulicami Kopenhagi. Było to późnym latem, może pod koniec sierpnia lub na początku września, w każdym razie w jeden z tych dni, kiedy słońce świeci ciemnożółtym i miękkim światłem, ale i tak wprawia w przygnębienie, bo kres lata może nadejść w każdej chwili. Nie spieszyliśmy się. W mieście panował spokój, a większość sklepów była zamknięta. Ciemnozielone liście drzew pokrywał pył. Przechadzaliśmy się bez celu, właśnie przecięliśmy Israels Plads, gdzie w weekendy spontanicznie rozkłada się pchli targ, i planowaliśmy pójść gdzieś na kawę, kiedy nagle zobaczyłam coś, przez co musiałam przystanąć. Akurat tamtej niedzieli stał tam tylko jeden stół, obładowany starymi futrami z norek, mosiężnymi świecznikami, popielniczkami, biżuterią ze sztucznymi kamieniami i sztućcami z niepolerowanego srebra. Ale było tam też coś jeszcze. Na ziemi oparty o nogę stołu stał obraz. Dostrzegłam go, właściwie w ogóle na niego nie patrząc. Dopiero gdy przechodziliśmy obok, zauważyłam, że to tak naprawdę oprawiony w ramę haft i że właśnie przeczytałam na nim słowo „Hitler”. Wyszyte haftem krzyżykowym? Odwróciłam się, by się przyjrzeć, i wypatrzyłam kolejne wyhaftowane słowo: „Gestapo”. Tuż obok widniały litery „SS”. Nazistowska makatka? Postanowiłam kupić obraz. I tak też zrobiłam. Mąż niósł go całą drogę do domu wyszytym motywem skierowanym w stronę ciała.

Czytaj dalej