„Nie mogę się jednak pogodzić z tym, że razem z Kosińskim stałem się nagle w Polsce persona non grata. Spotykałem się z licznymi oszczerstwami kierowanymi pod moim adresem. Jest wiele osób, które uważają, że występuję przeciwko Polakom. Mimo że nie widzieli mojego filmu” – mówi Václav Marhoul, który postanowił przenieść „Malowanego ptaka” Jerzego Kosińskiego na duży ekran. Film miał premierę na tegorocznym festiwalu w Wenecji, doczekał się też pokazu na 35. Warszawskim Festiwalu Filmowym. Nie trafił jednak do regularnej dystrybucji w Polsce. I według reżysera nigdy się tego nie doczekamy. O klątwę Kosińskiego dopytuje Mateusz Demski
Mateusz Demski: Jak trafiłeś na Malowanego ptaka?
Václav Marhoul: Kilka lat temu przyjaciel polecił mi tę książkę, gdy kończyłem Tobruk. Była to dość wstydliwa zaległość dla człowieka, który na co dzień otacza się literaturą. Nasze mieszkanie przypomina już bibliotekę. Książki są dosłownie wszędzie, całe złogi można znaleźć nawet w toalecie. Żona mnie za to nienawidzi (śmiech). U mnie to pochłanianie i konsumowanie słowa sprowadza się często do kupowania i czytania kilku książek tygodniowo. Fakt, że przez te wszystkie lata Malowany ptak nie znalazł się w moim księgozbiorze, traktuję z perspektywy czasu jako cudowne zrządzenie losu. Teraz myślę, że dobrze się stało, że akurat tę jedną książkę w swoim życiu przegapiłem.
Czemu tak uważasz?
Zakładam, że większość osób ma kontakt z prozą Kosińskiego w młodości. Mi przydarzyło się to w wieku 44 lat, kiedy moje życie było już zbiorem licznych doświadczeń. Przeżyłem utratę najbliższych mi osób, w domu pojawiła się czwórka dzieci. To była wielka zmiana, przestałem żyć dla siebie, a zacząłem dla innych. Myślę, że cały ten bagaż miał potężny wpływ na odbiór powieści; sprawił, że stał się o wiele głębszy. Tak więc po przeczytaniu zaledwie kilku stron wiedziałem, że trzymam w rękach coś absolutnie niezwykłego. Skończyłem w kilka godzin, zachwyciłem się tym tekstem. I nie mogłem o nim zapomnieć.
Trafiają się też tacy, którym nigdy nie udało się przeczytać tej książki do końca.
Myślę, że czytelników Malowanego ptaka możemy instynktownie podzielić na trzy grupy. Pierwsza to ci, którzy nigdy nie zdołały skończyć tej książki. Znam wiele osób, które dochodzą do sceny, kiedy młynarz wydłubuje łyżką oczy parobka, odkładają ją na półkę i przysięgają sobie, że już nigdy po nią nie sięgną. Nie potępiam tych panicznych reakcji. Rozumiem, że ładunek, który zawiera się na stronach tej powieści, potrafi być przytłaczający. W drugiej grupie mieszczą się wszyscy ci, którzy po lekturze zapamiętują tylko i wyłącznie literacką ramę, która u Kosińskiego przyjmuje formę najbardziej drastycznych obrazów, nienaturalnie wyostrzonego okrucieństwa i apokaliptycznego tonu. Są tym zdruzgotani. Natomiast ostatnia grupa dostrzega to, co mieści w środku ramy, a więc treść. To znaczy, przejmującą opowieść o chłopcu, który stara się przetrwać.
Ta książka rzeczywiście skupia się na portrecie chłopca, który w szczególny sposób ucieleśnia dramat naszej cywilizacji. Osobiście uważam, że jego samotna wędrówka po zdewastowanym wojną świecie niesie ze sobą coś więcej, niż katalog drastycznych obrazów.
No właśnie. W moim przekonaniu to pogłębione odczytanie nie obejdzie się bez postawienia sobie szeregu niewygodnych, niezręcznych, ale zarazem fundamentalnych pytań. Tak wiele kwestii dręczyło mnie po tej lekturze. Myślałem: jak to możliwe, że w ludziach jest tyle zła? Czemu nie potrafią wyrazić miłości? Dlaczego Bóg powołał do życia gatunek, który dopuszcza się takiego bestialstwa? Skąd biorą się ludzie, którzy w każdą niedzielę zgrywają przykładnych katolików, a resztę tygodnia spędzają na poniżaniu i krzywdzeniu bliźnich? Ale prawdopodobnie najważniejsze pytanie, jakie można sobie zadać po przeczytaniu Malowanego ptaka, dotyczy odmienności. I tego, czy różnorodność naprawdę może stać się źródłem lęku oraz nienawiści skierowanej wobec drugiego człowieka? Ten silny intelektualny, duchowy i psychiczny proces był prezentem, który otrzymałem od Kosińskiego. I właśnie to kazało mi zrobić ten film.
W Polsce trudno jest nam przyznać, że w książce Kosińskiego zawiera się coś więcej niż krętactwo, matactwo, hochsztaplerskie sztuczki i rzęsiste kłamstwo. Mówi się, że Malowanego ptaka i następne utwory napisali za niego inni. I że wymyślił swoją przeszłość, podpinając się do tragedii milionów wymordowanych współbraci.
Zgadzam się, że Kosiński był kłamcą. W Stanach Zjednoczonych sprzedał tę książkę jako autobiografię i na tym kłamstwie próbował zbudować swoją karierę. Mam świadomość, że Malowany Ptak jest fikcją literacką, ale zarazem uważam, że filtrowaną przez traumatyczne doświadczenia autora. Przekłamania i symboliczna konstrukcja są widoczne gołym okiem – Kosiński nie zaznał samotnej tułaczki po świecie. Wojnę spędził na wsi wraz z rodzicami, gdzie grupa Polaków ryzykowała życie, by pomóc mu ukryć się przed nazistami. Ale to nie znaczy, że był wolny od strachu. Zakładam, że musiał mierzyć się z poczuciem podskórnego zagrożenia każdego dnia, a po latach te piekielne wspomnienia znalazły ujście w jego powieści. Nie chcę się jednak nad tym szczególnie rozwodzić, bo nie zrobiłem filmu o sprawie Kosińskiego. Dla mnie, jako artysty, liczy się ponadczasowe i uniwersalne przesłanie zawarte w książce.
Ale jej treść również nastręcza trudności. Do dziś zarzuca się Kosińskiemu, że jego twórczość ma wymowę „antypolską” i znieważa rodaków. W naszym kraju co jakiś czas obrzuca się go najgorszymi obelgami.
Rozumiem te emocje, proszę mi wierzyć. Nie mogę się jednak pogodzić z tym, że razem z Kosińskim stałem się nagle w Polsce persona non grata. Spotykałem się z licznymi oszczerstwami kierowanymi pod moim adresem. Jest wiele osób, które uważa, że występuję przeciwko Polakom, mimo że nie widzieli mojego filmu. To absurdalne. Nawet Kosiński we wstępie Malowanego ptaka pisał, że akcja powieści rozgrywa się w anonimowej wsi gdzieś w Europie Wschodniej, której mieszkańcy posługują się niezrozumiałym językiem. Ja użyłem w dialogach języka, w którym nikt na co dzień nie mówi – międzysłowiańskiego. A to dlatego, że nie chciałem, by Polacy, Ukraińcy, Słowacy, Czesi czy którykolwiek naród był łączony z tą historią. Mimo to, kiedy wpisuję w przeglądarce Google hasło: Malowany ptak, trafiam na faszystowskie, ultraprawicowe i katolickie strony internetowe, gdzie jestem nazywany wrogiem narodu polskiego.
Dodam, że nie oszczędzano cię również na festiwalu w Wenecji. Co prawda przeważająca większość recenzji była entuzjastyczna, ale w niektórych dało się wyczuć zarzuty o ciągłe przekraczanie granic, pornografię przemocy i artystyczną prowokację.
Nie czuję się reżyserem pokroju Quentina Tarantino, który rozkoszuje się epatowaniem przemocą, a przy tym buduje świat na szokującym detalu. Mnie nie byłoby na to stać. Wspomniana już scena wydłubywania oczu łyżką nie została pokazana przez nas dosłownie. Kamera zachowuje dystans, a widz nie ma szans stać się świadkiem tego mordu. Pozostałe sceny zbudowaliśmy dokładnie w ten sam sposób. Więc jeśli słyszę, że z mojego pierwszego pokazu prasowego na festiwalu w Wenecji wyszło około 100 osób, to nie czuję się za to odpowiedzialny. Mam głębokie przeświadczenie, że przemoc jest wynikiem ich wyobrażenia. Ten sam dysonans odbiorczy dostrzegam w dyskusji na temat zachowania moich postaci.
To znaczy?
Zwróć uwagę, że Malowany ptak został podzielony na dziewięć rozdziałów, w których chłopiec poznaje kolejnych ludzi spotykanych na swojej drodze. Kiedyś jeden z dziennikarzy próbował mnie przekonać, że każda z nich jest gotowa zgotować chłopcu okrutny los i stanowi wcielenie zła. Z mojego punktu widzenia jest tam tylko jedna taka osoba – mężczyzna, który molestuje chłopca. Wszyscy inni przyczynili się do przetrwania przez niego wojny, mimo że groziła im śmierć za udzielenie mu schronienia lub jakiejkolwiek pomocy. A na końcu pojawia się ojciec – człowiek, który go kocha. Nie widzę w tym przesadnej nienawiści. Dostrzegam za to opowieść o poszukiwaniach nadziei, empatii i miłości, którą odbyli wszyscy ci, co za wszelką cenę próbowali przetrwać wojenną gehennę.
Nie jest tajemnicą, że Malowany ptak był dla ciebie także refleksją autobiograficzną. Porozmawiajmy zatem o miejscu, którego sięgają twoje korzenie. Chciałbym zrozumieć, skąd wziął się człowiek, który był gotów porwać się na taki film.
To wejście na poziom bardzo prywatny, ale postaram się wyjaśnić. Pochodzę z typowej czeskiej rodziny. Jako że Czechy przez całe stulecia były usytuowane na przecięciu różnych mocarstw i kultur, mam korzenie czeskie, słowackie, niemieckie i żydowskie. Dziadek był Żydem, podobnie jak cała jego rodzina, która została zgładzona w Treblince. Wszyscy – dokładnie 18 osób – zginęli tam w ciągu trzech godzin. Moje zaangażowanie w realizację tego filmu płynie więc z głębi trzewi. Kiedy przymierzaliśmy się do sceny, w której pojawiają się pociągi wiozące transporty Żydów do obozu zagłady, nie wytrzymałem. Odszedłem na bok i zacząłem płakać. Musieliśmy wstrzymać zdjęcia na półtorej godziny. A to dlatego, że w tamtej chwili nie widziałem przed sobą grupy statystów, tylko moją rodzinę. Było to dla mnie bardzo bolesne i dotkliwe przeżycie.
W posłowiu do polskiego wydania Malowanego ptaka Kosiński zwraca się do swojego bohatera słowami: „wiedz, że nie wolno ci zapomnieć…”. Myślałeś sobie: ja też chcę zbudować pamięć o tych ludziach dla przyszłych pokoleń, by przypomniały sobie o koszmarach z przeszłości i wyciągnęły lekcję?
To było dla mnie oczywiste. W czasie przygotowania do tego filmu spotkałem się z ludźmi, których dotknął ten sam okrutny los. Którzy jako dzieci marzyli o tym, by uciec w środek ciemnego lasu i ukryć się przed światem. Niedługo po rozpoczęciu pracy nad scenariuszem przeczytałem też kilka książek Timothy’ego Snydera. Po lekturze Skrwawionych ziemi: Europy pomiędzy Hitlerem a Stalinem zrozumiałem, że powieść Kosińskiego jest zaledwie zgrabną metaforą i powinienem powoływać się również na literaturę faktu. To, co przeczytałem u Snydera na temat Hołodomoru i rozkazu Stalina, który w latach 1932–1933 skazał kilka milionów Ukraińców na śmierć głodową, było porażające. Znalazłem tam między innymi wzmiankę o mieszkańcach Lwowa, którzy sprzedawali ciała swoich zmarłych dzieci jako kawałki mięsa. Zamurowało mnie. Tym bardziej że stało się to na rozkaz jednego człowieka.
Musimy pamiętać, że jako ludzie jesteśmy bardzo podatni na wpływy. Wystarczy umieścić nas w danym kontekście społecznym, wyznaczyć konkretną rolę i podporządkować autorytetom. W takich warunkach łatwo manipulować ludźmi, unieważnić ich umiejętność krytycznej oceny sytuacji i sprawić, by przekroczyli granicę między dobrem i złem. Ta sama myśl pojawia się na końcu posłowia Kosińskiego: „tak więc nienawiść nie może umrzeć: jadowita i żywotna jak samo życie, jest jego częścią, tak jak ogon jest częścią komety”. Malowany ptak miał pokazać, jak niewiele wystarczy, by ludzie znowu zaczęli się nienawidzić.
Dlatego każdego dnia jesteśmy zmuszeni toczyć ze sobą tę wewnętrzną walkę i stawiać czoła ciemnej stronie, by ostatecznie nie przejęła nad nami kontroli. A przy tym powinniśmy myśleć o cierpieniu innych. Zapewne teraz, kiedy w ten upalny dzień siedzimy sobie przy kortach tenisowych na Lido, tysiące dzieci staje w sytuacji bohatera mojego filmu. W każdej sekundzie dnia ginie taki mały człowiek. Na całym świecie ludzie niezmiennie żyją pod tym samym ciężarem podziałów i umierają, ponieważ są postrzegani jako ci „inni”. Z powodu odmiennego pochodzenia, wyznania, orientacji seksualnej czy też różnic w zestawie wyznawanych wartości. Te myśli nie opuszczają mnie nawet na chwilę, często mam poczucie, że powinienem coś z tym zrobić. To dlatego od wielu lat wspieram działania UNICEF. Kilka miesięcy temu wyjechałem na 10 dni do Rwandy, gdzie pomagałem na terenach, na których wciąż nie ma dostępu do wody pitnej. W ten sam sposób angażowałem się w Afganistanie i Syrii. To, co widziałem tam na własne oczy, można odnaleźć w książce Kosińskiego. Ten koszmar trwa nadal i nie może być uznawany tylko za fakt historyczny.
Václav Marhoul:
Urodzony w 1960 r., czeski scenarzysta, reżyser i producent. Absolwent praskiej szkoły filmowej FAMU. Jego ostatni film, Malowany ptak na podstawie powieści Jerzego Kosińskiego był pokazywany w konkursie głównym 76. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji. Zdobył nagrodę studenckiego jury UNICEF. Film wciąż nie doczekał się polskiego dystrybutora.