Jeśli ktoś jeszcze wątpi w to, że opowieści o Muminkach mogą być czytane jako teksty filozoficzne – ważne nie tylko dla dzieci, ale może ważniejsze dla dorosłych – musi sięgnąć po ostatnią część cyklu. Dolina Muminków w listopadzie to piękny traktat o walce jasności z ciemnością, która właśnie toczy się za naszymi oknami i w nas.
Nie wszyscy wierni czytelnicy Tove Jansson lubią tę część. Może dlatego, że nie ma w niej Muminków. Zostały wymazane przez autorkę prawie całkowicie – nie tylko z opowieści, ale nie ma ich również w oryginalnym tytule. Szwedzki tytuł Sent i november (Dolina Muminków w listopadzie) jako właściwie jedyny z całej serii nie zawiera tych cieplejszych słów: Mumintrollet, Muminpappan, ani też nie odnosi się wprost do jakiejkolwiek istoty – ruchomej, żywej. Brzmi obco, bardziej poważnie niż tytuły pozostałych części cyklu. I taka też jest ta książeczka w środku.
Rodziny Muminków tu nie ma, bo siedzą w latarni morskiej – na bezludnej wyspie, na którą popłynęli w poprzedniej części (Tatuś Muminka i morze). Ich opustoszały dom wkrótce jednak się zapełni. Ściągną tutaj z okolicy różne postaci. Chcą się bowiem ogrzać w atmosferze otwartości i życzliwości, którą stworzyły hipopotamopodobne stworzenia. Filifionka, Mimbla, Homek Toft, Wuj Truj, Paszczak – wszyscy oni za wspomnieniem tego ciepła przywędrują na progu zimy do niebieskiego, okrągłego domku. Zjawi się również Włóczykij, który wróci do Doliny po swoje pięć taktów pieśni. Utracił je bowiem tutaj gdzieś w końcówce lata („W sierpniu, gdzieś w Dolinie Muminków, wpadło mu w ucho pięć taktów, które niewątpliwie mogły się stać wspaniałym początkiem melodii”).
Ale przyjaciół w progach rodziny Muminków powita tylko zimna pustka pokoi. Jedynie w piecu kaflowym – co wkrótce odkryje Wuj Truj – będzie nadal mieszkał ich dziwaczny przodek. Przestrzeń, którą zastaną bohaterowie, przypominać będzie bardziej lodowate pokoje z Pamiętnika przetrwania Doris Lessing, niemal już świecące ostrym, zimowym, niebieskawym blaskiem niż dobrotliwy spokój, którą stworzyła tutaj Mamusia Muminka. „Chłód w pokoju gościnnym od północnej strony był gorszy niż na dworze” – powie do pozostałych gości rozczarowana Filifionka. Tak zacznie się niby taka sama, ale jednak zupełnie inna od poprzednich tomów, opowieść. W wydanej w 1970 r. w Szwecji książce odnajdziemy elementy thrilleru, powiastki filozoficznej i oczywiście baśni, z której nieokiełznana wyobraźnia Jansson tworzy zadziwiająco spójną historię.
Miejsce na wielkie sny
„Kiedy myślę o fińskiej powściągliwości, od razu przychodzą mi do głowy Muminki Tove Jansson. Wyczuwam w nich coś surowego, niedosięgłego i wycofanego” – powiedział w wywiadzie dla internetowego „Dwutygodnika” Sebastian Musielak, tłumacz literatury fińskiej (przełożył m.in. Rok zająca Arto Paasilinny). To surowe, niedosięgłe i wycofane w Dolinie Muminków w listopadzie znajdzie swój najlepszy dom; czekający na nadejście zimy, wychłodzony jak nigdy wcześniej – dom Muminków.
Zanim jednak zima przyjdzie do Doliny Muminków i „pokryje sobą wszystko”, świat i jego wszystkie małe stworzonka staną u progu czekającej ich wkrótce, wielkiej pracy. Pracy? Przecież czas zimowy kojarzy się nam głównie z jej przeciwieństwem: świątecznym odpoczynkiem, niewyobrażalnie długim dla ludzi snem zwierząt i zahibernowaną pod ciężarem śniegu naturą. Ale świat grudniowy, ten, który antycypują już swoją wędrówką do Doliny przyjaciele Muminków, wypełnia właśnie praca. Nielekki wysiłek, który zacznie się jeszcze w listopadzie, na przedprożu zimy, a skończy dopiero na wiosnę, wraz z nadejściem pierwszej fali ciepła. O niej właśnie – niezbędnej pracy duchowej, którą podejmują bohaterowie Sent i november i którą my powinniśmy teraz podjąć – opowiada ostatnia z książek o Muminkach. Bo Dolina Muminków w listopadzie jest najbardziej ze wszystkich części o odchodzeniu, samotności, o utracie, godzeniu się z przemijaniem i własną naturą – jakakolwiek by była. Wszyscy, którzy przyszli do słynnej Doliny złaknieni ciepła Muminkowego domu, wrócą do swoich miejsc, domów tacy sami, a jednak inni; inni o tę najważniejszą w życiu pewność, że są tacy, jacy być powinni. „Czy ty zawsze będziesz taka sama? – spytała Filifionka przez ciekawość. – Mam wielką nadzieję, że tak – odpowiedziała Mimbla”.
Kiedy znajdziemy na to lepszy moment niż zimą? – pyta Jansson. Jak żadna inna pora roku, zima daje na to potrzebną przestrzeń i ciszę, robi „miejsce na wielkie sny” (jak odkryje Homek Toft). A te sny to nic innego jak praca nieświadomości, która pomaga nam przejść przez własne cienie, pokonać fobie i zrozumieć własne pragnienia. Czym jest bowiem wędrówka przyjaciół do Doliny Muminków na jej najgłębszym poziomie? Opowieścią o konfrontacji z samotnością, z samym sobą, bez których rozwój duchowy jest niemożliwy. Pracą, w której „ćwiczy się” odchodzenie. To, co robią właśnie Filifionka i Mimbla w swoim dialogu, który budzi momentami dreszcz grozy: „To właśnie to, co powinno się robić, jak wszyscy są zamknięci razem, wyrzuceni na brzeg, przewiani wiatrem, przemoczeni deszczem. Urządza się wtedy przyjęcie, w czasie którego gaśnie światło, a kiedy nowu się zapala, w Domu jest o Jedną Osobę mniej… Mimbla przypatrywała się Filifionce z zainteresowaniem. – Jesteś czasem zadziwiająca – stwierdziła. – Niezłe to było. A potem wszyscy po kolei znikają i w końcu zostaje tylko kot, który siedzi i myje się na ich grobie! Filifionka wzdrygnęła się”.
Modelową metą tej drogi jest postawa Mimbli – akceptacja i zaufanie sobie.
Żywioł pod lodem
Świat stawia jednak najpierw przed nami dość bolesny warunek: jest nim wejście w ciemność, w niewiadome, kto wie, może w zbyt duże dla nas cierpienie? Kiedy wszystko na zewnątrz cichnie, skuwa się lodem, wtedy przychodzi najlepszy moment, by zamknąć się w środku, wyciszyć świadomie szum świata, wystygnąć na moment, wejść w samotność i ciszę – najgłębiej, jak się da. Ale jak to dziś zrobić, gdy hałas świata jest tak potężny? Komu się to uda? Kiedy Jansson pisze ostatnią część Muminków, jest 1970 r., a ona sama – „przezorna, siedzi i śmieje się zadowolona z ciepła i samotności”, odgrodzona od świata na wyspie Klovharu w Zatoce Fińskiej. „Spokojne przechodzenie jesieni w zimę wcale nie jest przykrym okresem. Zabezpiecza się wtedy różne rzeczy, gromadzi się i chowa, jak nawiększą ilość zapasów. Przyjemnie jest zebrać wszystko, co się ma, tuż przy sobie, możliwie najbliżej, gdzie można bronić tego, co ważne i cenne, i swoje własne. A potem niech sobie sztormy, ziąb i ciemności przychodzą, kiedy chcą. Niech się tłuką o ściany, szukając po omacku wejścia, i tak go nie znajdą, bo wszystko jest zamknięte, a w środku siedzi ten, kto był przezorny, siedzi i śmieje się zadowolony z ciepła i samotności” – napisze zaraz na początku Sent i november.
Czy to nie teraz, w grudniu odbywa się najważniejsza w całym roku wymiana światła i ciemności, ciepła i zimna? Punktem kulminacyjnym, chwilową równowagą między ciemnym a jasnym jest dzień przesilenia zimowego, tuż przed Wigilią Bożego Narodzenia (bo dzień później wszystko wychyli się w już w stronę jasnego, ku wiośnie, a świat zacznie przełamywać w sobie zimę). Pogodzenie się z cyklicznością, z wiecznym kołem życia i śmierci („Lis gryzł sam siebie w ogon” na kołnierzu płaszcza Filifionki) jest celem i ukoronowaniem tego czasu. Tak samo powoli, w trudach godzą się z nieobecnością Muminków odwiedzający ich dom przyjaciele. Początkowe przerażenie zimnem, pustką, ustępuje miejsca większej swobodzie, rozpacz u wielu zmieni się w akceptację rzeczywistości.
W jednym z ostatnich odcinków pierwszego sezonu serialu To The Lake (Ku Jezioru) bohaterowie – grupa ludzi, którzy uciekają przed szalejącą w Moskwie epidemią tajemniczej choroby – docierają nad tytułowe, upragnione jezioro. Woda oczywiście jest skuta lodem, jak to w środku zimowej Rosji. W drewnianym statku przerobionym na daczę uciekinierzy zamierzają jednak schronić się przed zarazą i innymi ludźmi. Kiedy pewnego dnia jedna z bohaterek pomyśli, że jej syn popełnił samobójstwo, topiąc się w jeziorze, kamera rejestruje jej rozpacz ze środka lodowatej głębi. Naraz świat widziany z wnętrza zimowego jeziora wygląda zupełnie inaczej, przerażająco. Lodowata otchłań wydaje się być zaprzeczeniem życia, które do niej wpadło, i życia, które jeszcze parę miesięcy wcześniej tętniło nad jeziorem. Podobnie pomyśli bohaterka przejmującej książki pt. Jeśli o tobie zapomnę, stanę się kimś innym autorstwa Idy Linde, szwedzkiej pisarki i poetki. „Woda zamknęła się, trudno sobie wyobrazić, że jeszcze niedawno tu pływali” – powie do siebie główna bohaterka podczas spaceru nad jeziorem, które zna od dzieciństwa.
Zima w obu tych przykładach przedstawia się jako otchłań, która zamyka się, również nad bohaterami. Pora, która wyciszając umysły i serca „wszystkich wielkich i małych stworzonek”, pozwala im jednocześnie pracować w innym trybie – śnić swoje wielkie, okrutne, ale bardzo potrzebne sny. Czas zimy to czas, kiedy wszystko skorupieje, zabierając ze sobą na ten szczególny moment w roku również ofiary z życia, a jednocześnie czas, w którym nasza nieświadomość – to ciemne – pracuje z korzyścią dla nas.
Zmęczona Mamusia Muminka
Ale dlaczego Muminków nie ma w tym czasie w domu? W Dolinie Muminków w listopadzie w ogóle ich nie ma, a w Zimie Muminków, też tak jakby ich nie było, bo śpią. Sprawa się wyjaśni, kiedy Muminek, który jako jedyny z całej rodziny obudzi się nagle w środku zimy, zauważy z rozpaczą, że świat zimowy „należy do kogoś innego, kogo nie zna” i „nie został zrobiony po to, żeby żyły w nim Muminki”. Ale czy ten przerażający dla Muminka świat naprawdę nie jest dla jego rodziny? Czy Homek Toft nie odkryje niespodziewanie dla siebie, że i Mamusia Muminka „bywała zmęczona, zła i zawiedziona” i przychodziła do „lasu gniewu”, żeby tam odpocząć. I czy same Muminki nie pochodzą z absolutnego mroku, jak my wszyscy, skoro ich przodek siedzi w piecu kaflowym, w którym nie ma – jak zobaczy Wuj Truj – „nic poza ciemnością”. Sprawa do przemyślenia, prześnienia podczas tych najdłuższych wieczorów w roku.