Nieśmiertelne pragnienie
Już od czasu wygnania z Edenu ludzie marzyli o powrocie do rajskiego ogrodu. Czyli do życia dostatniego, bez trosk, chorób i śmierci. Ową nieśmiertelność mogły zapewnić owoce z Drzewa Życia rosnącego w Edenie. Oto skarb nad skarbami!
Ślady Adama
W średniowieczu nasi przodkowie byli przekonani, że odnalezienie raju na Ziemi nie stanowi wcale mission impossible. Podejrzewali, że znajduje się gdzieś na obrzeżach znanego wówczas świata. Czyli albo na wyspie na Atlantyku albo gdzieś w okolicach Indii. Marzycielom nie przeszkadzało, że to dwa zupełnie przeciwne kierunki. Ani nawet fakt, że potencjalne atlantyckie raje – Avalon i Wyspy Szczęśliwe – pochodzą z innych mitów i zarezerwowane są dla cnotliwych umarłych. Poszukiwacze sądzili najwyraźniej, że mieszkańcy owych błogosławionych lądów nie odmówią pomocy zdrożonym podróżnym ze świata żywych.
Gorzej było z Indiami, ze względu na ich ogrom. Gdzie więc dokładnie szukać? XIV-wieczny misjonarz z Florencji Giovanni z Marignolli utrzymywał, że raj leży na Oceanie Indyjskim, czterdzieści mil od Sri Lanki. Sam oczywiście do niego nie dotarł. Za to na pobliskiej Sri Lance słychać było – według mnicha – grzmiące wodospady Edenu, znajdował się tam też grób biblijnego Adama oraz jezioro z łez, które nasz praojciec wylał razem z Ewą po wygnaniu.
W tym samym XIV stuleciu Anglik John Mandeville ostrzegał jednak przed krokodylami na Sri Lance i wskazywał, że namiastkę Edenu można w istocie rzeczy znaleźć na Półwyspie Indyjskim w miejscowości Polombe. Znajdowało się tam bowiem źródło, z którego woda przywracała młodość. Dziś miasto to nazywa się Kollam, jednakże turystów przyciąga nie domniemane źródło życia, lecz plaże. Czasem można tam wypatrzeć nagie syreny, ale do Edenu wciąż stąd daleko…
Kuracja na czczo
Raj przypominała naszym przodkom tajemnicza cudowna wyspa Taprobane, pojawiająca się w relacjach już z czasów starożytnych. Prawdopodobnie chodziło o Sri Lankę lub jakiś ląd jeszcze dalej na wschód. Taprobane znano m.in. z gór złota strzeżonych przez ogromne mrówki. Lecz nawet takie bogactwo nie stanowiło konkurencji dla nieśmiertelności albo chociaż wiecznej młodości. Stąd przypomniano sobie o fragmencie „Dziejów” greckiego historyka Herodota z V w. p.n.e., mówiącym o cudownym jeziorze w krainie Etiopów w Afryce. Kto się w nim umył, tego „ciało nabierało większego blasku, jak gdyby to źródło oliwą płynęło” i wydawało „zapach jakby fiołków”. To brzmiało bardzo obiecująco. Lecz nikt więcej już się nie zająknął o tym źródle. Wyszło na to, że nie przypadkiem Herodota nazywano zarówno ojcem historii, jak i ojcem kłamstwa.
Relacja starożytnego Greka wróciła do łask, gdy w średniowieczu europejskie dwory zaczęła bombardować korespondencja od niejakiego Prezbitera Jana – księdza rządzącego zapomnianym chrześcijańskim królestwem leżącym w Afryce lub w Indiach. Wydawał się on dla europejskich władców personą o tyle interesującą, że mógł stać się wspaniałym sojusznikiem w walce z muzułmanami. Nie wzbudziło podejrzeń Europejczyków nawet to, że w dalekim królestwie Prezbitera Jana żyć miały jednorożce, feniksy, salamandry, Amazonki, psiogłowi, centaury, giganci i pigmeje. Kuszące było, że spada tam manna z nieba i ci, którzy żywią się tym pokarmem, żyją aż pięćset lat! I wcale się nie starzeją, bo jako stulatkowie zaczerpują wody ze specjalnego źródła, tryskającego spod korzeni pewnego drzewa, i ten przywraca im wygląd, jakby byli po trzydziestce. Istniała też możliwość, by trzykrotnie zaczerpnąć wody ze źródła, a człowieka nie dotykała już żadna choroba. Jedyny warunek – śmiałek musiał napić się na czczo. Dla wytrawnego wędrowca nie był to warunek trudny do spełnienia. Lecz oczywiście królestwa Prezbitera Jana nigdy nie odnaleziono.
Cuda Ameryki
Trwały jeszcze poszukiwania cudownego źródełka w Etiopii, gdy na horyzoncie pojawiła się kolejna intrygująca perspektywa. Krzysztof Kolumb stwierdził, że odkryty przez niego nowy ląd był właśnie ziemskim Rajem. W jego mniemaniu Ziemia miała kształt gruszki, którego wybrzuszenie (porównywane przez żeglarza do brodawki piersiowej!) stanowiła stroma góra. Właśnie na niej znajdował się Raj.
Nie mogli tego potwierdzić miejscowi, którym Hiszpanie zgotowali prawdziwe piekło. Jednakże indiańskie plemię Taino z Karaibów przekonało konkwistadorów, że na północ od Kuby znajduje się iście rajskie magiczne źródło, z którego woda przywraca ludziom młodość. Ani chybi zmyślali, ponieważ nie mieli dla Hiszpanów złota, a musieli dać bezwzględnym najeźdźcom jakiś powód, by zachowali ich przy życiu. Tak czy inaczej, owo cudowne miejsce nazywali „Beimini”.
Wbrew swoim nadziejom, Taino nie ocalili życia, zostali wymordowani. Konkwistadorzy postanowili jednak sprawdzić, ile prawdy jest w indiańskich opowieściach. Dał się ponoć skusić gubernator Portoryko Juan Ponce de Leon (1474–1521), który do Nowego Świata trafił z drugą wyprawą Krzysztofa Kolumba. Szukał magicznej „Beimini” czy „Terra Bimene” na karaibskiej wyspie (nazwanej potem Bimini) i na Florydzie. Z kolei inny Hiszpan Juan Diaz de Solis (1470–1516) węszył w Zatoce Honduraskiej, na wybrzeżu Jukatanu. Źródło, które miało przywracać starcom młodość – niczym na słynnym XVI-wiecznym obrazie Lukasa Cranacha Starszego – znajdować się tam miało w miejscu zwanym „Boinca” lub „Boyuca”.
Zarówno de Leon, jak i de Solis, nie przeżyli swoich eskapad. Zginęli od strzał Indian. Lecz poniekąd zdobyli nieśmiertelność – w legendzie. Całkiem niedawno ich wyprawy zainspirowały opowieść o konkwistadorach szukających Drzewa Życia, stanowiącą jeden z wątków filmu „Źródło” Darrena Aronofskiego (2006). Legendy o fontannie młodości są też atrakcją dla turystów na Bimini. Mogą tam wybrać się łodzią do malowniczego, porośniętego namorzynami stawu, mającego ponoć właściwości zdrowotne. Dla niektórych to prawdziwy raj.