Rewolucja w wersji light Rewolucja w wersji light
i
"Kobieta idzie na wojnę", reż. Benedikt Erlingsson; polska premiera 21 czerwca, M2 Films
Przemyślenia

Rewolucja w wersji light

Magdalena Maksimiuk
Czyta się 8 minut

O wojującym aktywizmie, emancypacji kobiet, fundamentalnym znaczeniu rodzicielstwa, kulturowym potencjale Islandii, wspieraniu UNICEF-u w walce o prawa dzieci, adopcji wśród mężczyzn jako społecznym tabu i pierwszej dużej roli kinowej z Halldórą Geirharðsdóttir, odtwórczynią głównej roli w ekokomediodramacie „Kobieta idzie na wojnę” Benedikta Erlingssona (polska premiera 21 czerwca, M2 Films), rozmawia Magdalena Maksimiuk.

Halla, córka Geirharda

„Mów mi Halla albo Dora” – przedstawia się Halldóra i od razu dodaje uprzejmie: „Już się bałam, że mnie nie poznasz, bo zwykle noszę zupełnie siwe, długie włosy, inaczej niż na ekranie”. Rzeczywiście, codzienny wizerunek aktorki znacznie odbiega od tego, co prezentuje w filmie, który niedawno zdobył prestiżowe nagrody – Lux Prize, przyznawaną przez Parlament Europejski, i na festiwalu w Cannes.

W najnowszej, świetnie przyjętej przez widzów i krytyków, produkcji islandzkiego reżysera Benedikta Erlingssona Kobieta idzie na wojnę Halla wciela się w postać swojej imienniczki, współczesnej Amazonki, europejskiej Wonder Woman i wojowniczej ekoaktywistki sabotującej działania lokalnych koncernów przemysłu aluminiowego przede wszystkim przez przecinanie dostarczających prąd linii wysokiego napięcia. Prowadzi podwójne życie: za dnia jest porządną, spokojną, sympatyczną koleżanką oraz sąsiadką, po zmierzchu – waleczną i bezkompromisową wojowniczką, obrończynią środowiska naturalnego. Nam Halldóra Geirharðsdóttir opowiada o kobiecej sile oraz determinacji, o konieczności ochrony środowiska naturalnego, a także o tym, co czyni Islandię jedyną w swoim rodzaju.

Magdalena Maksimiuk: Nowy film Benedikta Erlingssona Kobieta idzie na wojnę nazywany jest ekokomediodramatem, ekothrillerem i „manifestem wkurzonej feministki”. To wszystko jednak tylko pewne umowne kategorie, bo do żadnej z nich nie da się tego filmu w pełni przyporządkować.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Halldóra Geirharðsdóttir: Dla mnie Kobieta idzie na wojnę opowiada o określaniu życiowych celów, o pewnej wewnętrznej energii, z której decydujemy się korzystać. Niektórzy mogą reagować tak jak moja bohaterka i imienniczka Halla – bardzo wprost, bezpośrednio, siłą. Takie rozwiązania często sprawdzają się najlepiej, ale bywają też jak miecz obosieczny. Agresja, zło oraz wola konfrontacji żywią wroga, czyniąc go jeszcze większym i potężniejszym. W symbolicznym łańcuchu pokarmowym można przesuwać się wyżej i wyżej, ale za jaką cenę? Jak dla mnie – zbyt wysoką. Dlatego istnieje drugie rozwiązanie – to, które wybiera ostatecznie bliźniacza siostra Halli, znacznie spokojniejsza, zrównoważona, chłodna analityczka. Ona ufa naturze i naturalnemu biegowi rzeczy. Wybiera rewolucję w wersji light.

"Kobieta idzie na wojnę", reż. Benedikt Erlingsson, 2018 r.
„Kobieta idzie na wojnę”, reż. Benedikt Erlingsson, 2018 r.

Którą z tych strategii wybiera Pani na co dzień?

Nieustannie mam to na uwadze. Widząc, w jakim tempie i jak dramatycznie wpływamy na środowisko naturalne, często myślę, że świat skończy się wtedy, kiedy natura zwróci się przeciwko człowiekowi. Kiedy to nastąpi? Za dwa miesiące, 4 lata, 100 lat, 1500 lat? Nie wiem, ale tego trzeba się spodziewać i na to przygotować nasze dzieci. Czy w tej sytuacji lepiej wojowniczo bronić inicjatyw proekologicznych, czy poddać się organicznemu biegowi spraw? To dla mnie oznacza ciągłe pytania i dylematy.

Pani bohaterka też je sobie zadaje?

Halla jest zlepkiem wielu osobowości, różnych energii oraz emocji. Może dlatego tak łatwo i szybko udało mi się z nią utożsamić, mimo że we właściwy jej aktywizm nigdy nie byłam bezpośrednio zaangażowana. Współpracuję jednak z organizacją UNICEF i kiedy tylko mogę, wszelkimi dostępnymi mi sposobami staram się bronić praw dzieci. To coś innego niż ochrona środowiska, chociaż nie aż tak bardzo innego. Matka Ziemia też się sama nie uratuje i potrzebuje naszej pomocy. Paradoksalnie potrzebuje też ludzi, ale wykształconych i współczujących, by mogli poradzić sobie z tymi, którzy próbują ją systematycznie niszczyć. To jest nasza wspólna odpowiedzialność.

Jak to się stało, że zaangażowała się Pani w pomoc UNICEF?

Chyba podświadomie zawsze chciałam pomagać dzieciom. Współpraca z UNICEF dała mi bardzo dużo, bo pojawiła się we mnie taka psychiczna pewność, odwaga i świadomość siebie. Na wiele spraw się otworzyłam. Po latach milczenia uporałam się z traumą z dzieciństwa i pozwoliłam sobie wyznać publicznie ukrywany do tej pory fakt, że w wieku siedmiu lat byłam wykorzystywana seksualnie. Pewnie nadal trzymałabym to w tajemnicy, ale oczyszczająca okazała się wizyta z UNICEF w Ugandzie. Rozmawiałam tam z wieloma kobietami, bardzo silnymi i zdeterminowanymi, żyjącymi jednak często w skrajnie złych warunkach, w nędzy. Zdałam sobie sprawę, że mimo oczywistych różnic wiele nas łączy. Wtedy też postanowiłam opowiedzieć o tym, co mi się przytrafiło. Dzisiaj już jestem spokojna, ale musiało minąć wiele naprawdę trudnych lat.

W jaki sposób to, czego Pani doświadczyła w dzieciństwie, wpłynęło na to, jakim człowiekiem się Pani stała?

Dość długo przechodziłam przez fazę młodzieńczego buntu. Uspokoiłam się dopiero, gdy skończyłam 20 lat i urodziłam pierwszą córkę. Miałam już się wtedy jak zaczepić w życiu, wiedziałam, że muszę coś robić, działać, bo jest ktoś, kto na mnie bardzo liczy. Z moimi dziećmi zawsze dużo rozmawiam, mam zupełnie inne podejście do pewnych spraw niż na przykład moja mama, która pewnych tematów, oczywiście tych najważniejszych dla dorastającej córki, po prostu nie poruszała. Myślę na przykład o pozycji kobiety w społeczeństwie i rodzinie, podziale obowiązków, pieniądzach. Moje pokolenie dopiero zaczęło o tym nieśmiało mówić, ale dzisiejsze młode kobiety już się nie boją, mogą być, kim chcą, ale przede wszystkim mogą być sobą. Ta dyskusja wychodzi im zupełnie swobodnie, wręcz organicznie.

"Kobieta idzie na wojnę", reż. Benedikt Erlingsson, 2018 r.
„Kobieta idzie na wojnę”, reż. Benedikt Erlingsson, 2018 r.

Pani zdaniem to nastawienie i światopogląd w kwestiach ochrony środowiska naturalnego czy roli kobiet są w jakiś sposób związane z miejscem i kręgiem kulturowym, z którego Pani pochodzi?

W jakimś stopniu na pewno, chociaż widzę, że nie tylko Skandynawia jest zaangażowana w tę dyskusję. W ciągu ostatnich kilku lat te tematy stały się globalnym przedmiotem debat. Niestety, samo mówienie często zmienia się w czczą paplaninę, a słuchanie i autentyczne, dogłębne wsłuchiwanie się zajmuje bardzo dużo czasu. Z mojego doświadczenia wynika, że zbyt dużo. Dlatego jestem w stanie zrozumieć moją bohaterkę, bo jej się wydaje, że swoim działaniem popycha sprawy do przodu, nie szkodząc nikomu. Że przemysł, ogromne międzynarodowe koncerny, to jakiś bezosobowy twór, trudna do skonkretyzowania materia, której nie utożsamia z jej pracownikami, zwykłymi ludźmi. Halla nie jest terrorystką, tylko próbuje po swojemu zmienić świat. Nie widzi innego sposobu na osiągnięcie celu.

Halla aktywistka nie wydaje się jednak aż tak zaangażowana w sprawę, jak by się mogło na początku wydawać. Jej świat zmienia się całkowicie, kiedy decyduje się adoptować dziecko. Zderzają się dwie przeciwstawne siły. Z jednej strony działanie dla dobra ogółu, z drugiej tkwiąca głęboko potrzeba posiadania potomstwa. Halla staje przed bardzo trudnym wyborem.

Z mojej perspektywy bycie rodzicem to jedno z najtrudniejszych i najbardziej odpowiedzialnych zadań, jakie mogą się przydarzyć człowiekowi. To nas określa, a także motywuje. Tymczasem wojujący aktywizm może się skończyć wyrokiem skazującym na więzienie. Na szczęście ja nigdy nie stanęłam przed takimi wyborami, w przeciwieństwie do autora scenariusza i reżysera filmu. Benedikt jako młody człowiek był właśnie takim aktywistą, przyczepiał się łańcuchami do kutrów wielorybniczych. Uważał wtedy, że jednym ze sposobów, aby zapobiec niszczeniu środowiska naturalnego na Islandii, jest całkowite pozbycie się linii wysokiego napięcia. Podejrzewam, że o powodzeniu takiego scenariusza był święcie przekonany jeszcze z 10 lat temu. I wtedy urodziła mu się córka, potem bliźniaki. Zamiast więc cięcia linii przesyłowych, układał dzieci do snu i czytał im bajki. Mam wrażenie, że Kobieta idzie na wojnę to jego sposób na oficjalne zamknięcie tamtego rozdziału.

"Kobieta idzie na wojnę", reż. Benedikt Erlingsson, 2018 r.
„Kobieta idzie na wojnę”, reż. Benedikt Erlingsson, 2018 r.

Skoro to właściwie jego historia, to dlaczego głównym bohaterem filmu nie jest mężczyzna?

Myślę, że powodów jest co najmniej kilka. Pierwszy to taki, że w kinie jest całe mnóstwo historii z męskimi bohaterami. Aż za dużo. Jeśli jednak zastanowimy się, kogo uważamy za tę osobę, która miała na nas największy wpływ, kobiet i mężczyzn będzie pewnie po równo. Dlaczego kino tego nie odzwierciedla? Po drugie – Benediktowi zależało, żeby w filmie była mowa o rodzicielstwie. To jeden z najważniejszych dla niego tematów. Nie chodzi jednak o konkretny podział ról na macierzyństwo i ojcostwo, ale właśnie o „rodzicielstwo”. Niestety, mimo znacznych postępów w tej kwestii widzowie dużo łatwiej są w stanie uwierzyć kobiecie, która adoptuje dziecko niż mężczyźnie. Podejrzewam, że ten stan rzeczy może się zmienić dopiero za jakieś 50 lat, albo nawet dłużej. Ludzie mają bardzo dużo uprzedzeń w kwestii mężczyzn adoptujących dzieci, to rodzaj tabu. Wolę w to nie wnikać, w naszym filmie chodzi o generalne uczucie tęsknoty za posiadaniem własnego potomstwa. Niektórzy je odczuwają, inni nie. We mnie to uczucie było tak silne, że razem z mężem zdecydowaliśmy się na piątkę dzieci.

Czy dlatego powiedziała Pani „tak” roli Halli i Benediktowi?

Od razu. Jestem aktorką już prawie 30 lat, ale jeszcze nigdy nie grałam głównej roli w filmie. Nigdy! Nigdy też nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek dostanę swoją szansę. W moim wieku nie myśli się już o takich rzeczach. Mimo to zawsze wiedziałam, że nie jestem złą aktorką, na szczęście nie mogę narzekać na brak pracy. Gram przede wszystkim w teatrze. W kinie brakowało i wciąż brakuje dla mnie ról, ciekawych historii, których mogłam być częścią. Ale zarówno ja, jak i moje córki oraz synowie zasługujemy na to, aby oglądać różnorodne historie. Również takie, w których kobieta 50+ aktywnie działa na rzecz środowiska.

Od kilku lat utrzymuje się ogromna popularność Islandii jako kierunku turystycznego, ale to także popularność podbudowana ogromnymi sukcesami islandzkiej sztuki, również kina. Większość realizowanych na Islandii produkcji oglądamy później na europejskich i światowych ekranach, także w Polsce, filmy te zdobywają liczne nagrody. Jak wytłumaczyć ten fenomen?

Wpływa na to bardzo wiele czynników, niekoniecznie ze sobą powiązanych, ale razem dają ciekawy obraz tego, jaka jest dzisiejsza Islandia. Ktoś kiedyś napisał, że to kwestia natury, jej bliskości, relatywnego odosobnienia od innych narodów i państw. Myślę jednak, że kluczem do naszego sukcesu jest system edukacji. Pamiętam, że jeszcze nie tak dawno temu bardzo dużo pieniędzy inwestowano na przykład w dofinansowanie szkół muzycznych. Każdy mógł przyjść i nauczyć się grać na jakimś instrumencie. I naprawdę prawie każdy na czymś grał! Dopiero niedawno, razem z problemami finansowymi kraju, skończyło się też finansowanie tych inicjatyw.

Poza tym Islandia nie ma zawodowej armii, jesteśmy narodem bardzo pokojowo nastawionym, czujemy się też dzięki temu wolni i równi. Praktycznie nie ma podziału klasowego. W kontaktach służbowych czy międzyludzkich nie czujemy żadnych związków podległości. Może dlatego islandzkie kobiety są takie silne. Naprawdę głęboko wierzę w to, że jestem tak samo zdolna i mądra jak mój sąsiad czy brat.

No i ostatnie, co przychodzi mi do głowy, to fakt, że na wyspie żyje tylko 350 tys. ludzi, więc osoba, która może ci pomóc w jakiejkolwiek sprawie, spełnić jakieś twoje marzenie, prawdopodobnie znajduje się w odległości jednej rozmowy telefonicznej. Niezależnie od tego, czy to będzie przedszkolanka, sprzedawca w sklepie czy minister w rządzie. Jeden telefon i wiesz, na czym stoisz. Od ręki.

Na Islandii mamy takie stare przysłowie: przespaceruj się nago główną ulicą miasta, a będziesz sławny. Niewiele potrzeba, by osiągnąć swój cel, trzeba go tylko pragnąć wystarczająco mocno i być tak samo zdeterminowanym. Ale to chyba nie dotyczy tylko Islandczyków, prawda?

"Kobieta idzie na wojnę", reż. Benedikt Erlingsson, 2018 r.
„Kobieta idzie na wojnę”, reż. Benedikt Erlingsson, 2018 r.

 

Czytaj również:

Kino frustracji w czasach niecierpliwości – rozmowa z Lászlem Nemesem Kino frustracji w czasach niecierpliwości – rozmowa z Lászlem Nemesem
i
László Nemes na planie filmu „Schyłek dnia”, zdjęcie: dzięki uprzejmości Gutek Film
Opowieści

Kino frustracji w czasach niecierpliwości – rozmowa z Lászlem Nemesem

Magdalena Maksimiuk

O Lászlu Nemesie usłyszeliśmy po raz pierwszy w 2015 r., kiedy spektakularnie debiutował pełnometrażowym Synem Szawła na festiwalu w Cannes. Był to dla europejskiego kina rok fantastyczny, o Złotą Palmę walczyli wtedy najwięksi, z Paolem Sorrentino, Giorgosem Lanthimosem i Jakiem Audiardem na czele.

Nemes, choć wtedy w Cannes nie wygrał, przywiózł do domu cztery inne nagrody, w tym Wielką Nagrodę Jury, a Syn Szawła kontynuował triumfalny pochód po światowych festiwalach, zakończony Oscarem dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Oszałamiająca liczba laurów dla pełnometrażowego debiutu Węgra to dowód na to, że podejmowanie ryzyka czasem się opłaca. Reżyser bardzo długo zbierał pieniądze na realizację tego trudnego, wymagającego projektu, którego źródłem była bardzo osobista historia. Wielu członków rodziny Nemesa zginęło bowiem w obozach koncentracyjnych w czasie Holokaustu, a sam twórca wspomina ze wzruszeniem, że zostało mu po nich tylko kilka pożółkłych zdjęć. Syn Szawła powstał z palącej potrzeby opowiedzenia o Zagładzie w inny sposób, niż robili to dotychczas twórcy, ze Stevenem Spielbergiem na czele. Powstał z frustracji wynikającej z uproszczeń i skrótów w hollywoodzkich wizerunkach ludzkiej tragedii na niewyobrażalną skalę, z opowiadania o historii z wygodnego dystansu. Najnowszy film Nemesa Schyłek dnia to również bardzo osobista historia, której kanwą są opowieści babci reżysera z dzieciństwa i młodości spędzonych pomiędzy dwiema światowymi wojnami i w atmosferze fin de siècle’u.

Czytaj dalej