Ruiny przyszłości, czyli Sosnowska w Warszawie Ruiny przyszłości, czyli Sosnowska w Warszawie
i
Monika Sosnowska, widok ekspozycji, fot. Monika Stolarska
Przemyślenia

Ruiny przyszłości, czyli Sosnowska w Warszawie

Stach Szabłowski
Czyta się 10 minut

Monika Sosnowska nie należy do artystek publicystek, ale jej wystawa w Zachęcie świetnie wpisuje się w pejzaż nastrojów teraźniejszości. W tym krajobrazie odbijają się głuchym echem pytania: co z nowoczesnością? Co z postępem? Co z przyszłością? Monika Sosnowska zamiast odpowiadać, pokazuje w Zachęcie kunsztownie wykonane, piękne ruiny.

Na wystawę Sosnowskiej wchodzi się po schodach. Wsparciem w tej wspinaczce jest solidna drewniana poręcz, pasująca do zachętowskich stiuków i marmurów. W pewnym momencie na reprezentacyjnej klatce schodowej pojawia się obce ciało. Drewnianą poręcz oplata inna, wykonana z czarnej stali pokrytej czerwonym PVC. To „ciało” jest może „obce”, ale zarazem znajome; należy do świata PRL-owskiej moderny. Takie proste, stalowe, obłożone plastikiem poręcze były kiedyś pospolite w nowoczesnych obiektach użyteczności publicznej, a także w blokach z wielkiej płyty.

Nowoczesna poręcz w historyzującym gmachu to stylistyczny zgrzyt, który przykuwa uwagę – tym bardziej że mamy tu do czynienia z nowoczesnością zdziczałą. Nie tylko znalazła się nie na swoim miejscu, ale też wymknęła się logice i funkcji, której niegdyś była podporządkowana; ta poręcz robi, co chce. Najpierw owija się wokół oryginalnej, zachętowskiej stolarki niczym pasożytniczy bluszcz, potem pełznie po ścianie. Idąc jej śladem, mijamy klatkę schodową, galeryjne przedsionki i wkraczamy do pierwszej sali wystawy. Tam poręcz ma swoje finale grande – wije się, tworząc monumentalny, abstrakcyjny rysunek w przestrzeni.

Wystawa Moniki Sosnowskiej w Zachęcie — Narodowej Galerii Sztuki, Warszawa, 2020, fot. Piotr Bekas/archiwum Zachęty
Wystawa Moniki Sosnowskiej w Zachęcie — Narodowej Galerii Sztuki, Warszawa, 2020, fot. Piotr Bekas/archiwum Zachęty
Monika Sosnowska, "Schody", 2016, wystawa w Zachęcie — Narodowej Galerii Sztuki, Warszawa, 2020, fot. Piotr Bekas/archiwum Zachęty
Monika Sosnowska, „Schody”, 2016, wystawa w Zachęcie — Narodowej Galerii Sztuki, Warszawa, 2020, fot. Piotr Bekas/archiwum Zachęty
Monika Sosnowska, "Poręcz", 2016/2020, malowana stal, PCW, wystawa w Zachęcie — Narodowej Galerii Sztuki, Warszawa, 2020, fot. Piotr Bekas/archiwum Zachęty
Monika Sosnowska, „Poręcz”, 2016/2020, malowana stal, PCW, wystawa w Zachęcie — Narodowej Galerii Sztuki, Warszawa, 2020, fot. Piotr Bekas/archiwum Zachęty

Monika Sosnowska na takich minimalistycznych, a zarazem onirycznych i monumentalnych pracach zrobiła fantastyczną międzynarodową karierę. Urodzona w 1972 r. artystka trzy lata po dyplomie miała w kieszeni Paszport Polityki. Sześć lat po skończeniu szkoły zrobiła solowy pokaz w Museum of Modern Art w Nowym Jorku (2006). W następnym sezonie reprezentowała Polskę na Biennale w Wenecji. Ją samą reprezentuje Fundacja Galerii Foksal, najbardziej wpływowa niezależna organizacja artystyczna z Polski, oraz Hauser & Wirth, międzynarodowy potentat na rynku marszandów, z kwaterą główną w Szwajcarii. Nazwisko Sosnowskiej wymienia się obok takich artystów, jak Wilhelm Sasnal, Mirosław Bałka, Piotr Uklański, Paweł Althamer czy Artur Żmijewski, a więc twórców pokolenia transformacji, którzy przebili się do światowej pierwszej ligi.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wystawa w Zachęcie ma charakter retrospektywny, choć oczywiście o pokazywaniu dzieł wszystkich nie może być mowy. Kiedyś w Sosnowskiej widziano instalatorkę, później jasne stało się, że jest raczej rzeźbiarką, tyle że największe z jej rzeźb mają skalę budynków i z trudem mieszczą się nawet w tak obszernych salach, jakimi dysponuje Narodowa Galeria. Zresztą nie chodzi jedynie o skalę; rzeźby Sosnowskiej nie tylko wyglądają jak twory wzięte z jakiegoś placu budowy, lecz w istocie naprawdę są dziełami z pogranicza architektury i inżynierii budowlanej. Z jednym z zastrzeżeniem. Artystka wciela się w konstruktorkę nie po to, by konstruować, lecz w imię dekonstrukcji. Rzeźbiarka, do której ulubionych materiałów należą stalowe profile budowlane oraz zbrojony beton, celuje we wznoszeniu ruin.

Cóż to jednak za ruiny?

Najbardziej spektakularna praca na wystawie to Fasada, potężny szkielet konstrukcyjny z czarnych stalowych profili. Na takim szkielecie mogłoby się oprzeć „ciało” ze szkła i aluminium, fasada należąca do jakiegoś pawilonu usługowego lub handlowego, jednego z tych socmodernistycznych obiektów znanych z pejzażu PRL-owskich miast. Konstrukcja, którą pokazuje Sosnowska, żadnej funkcji jednak nie ma i mieć nie będzie. Jest zdeformowana, zgnieciona, wszystkie kąty i linie proste zmieniły się w krzywe.

Jaka tytaniczna siła zmiażdżyła tę konstrukcję?

Prosta odpowiedź brzmi tak, że miażdżącą siłą jest wyobraźnia Sosnowskiej, która doszła do perfekcji w projektowaniu chaosu z matematyczną precyzją: jest mistrzynią konstruowania przewróconych wieżowców, zgniecionych pawilonów, leżących klatek schodowych. Sosnowska nie komentuje prac, a tytuły, które im nadaje są tautologiczne: Fasada, Poręcz, Rura, Schody, Klamka. Za tą dosłownością zdaje się jednak kryć pewna metafora. Moc przekuwająca profile budowlane i całe klatki schodowe w rzeźby należy oczywiście do artystki, ale czy nie przedstawia ona jednocześnie sił historii działających na te architektoniczne struktury? Można sobie te siły wyobrazić na przykład pod postacią żywiołów rynku i kapitału, które od 30 lat szaleją po Polsce niczym huragan wymazujący z naszego krajobrazu materialne ślady PRL-owskiej modernizacji.

Monika Sosnowska, "Fasada", 2016, malowana stal, wystawa w Zachęcie — Narodowej Galerii Sztuki, Warszawa, 2020, fot. Piotr Bekas/archiwum Zachęty
Monika Sosnowska, „Fasada”, 2016, malowana stal, wystawa w Zachęcie — Narodowej Galerii Sztuki, Warszawa, 2020, fot. Piotr Bekas/archiwum Zachęty
Monika Sosnowska, "Targowisko", 2013, malowana stal, wystawa w Zachęcie — Narodowej Galerii Sztuki, Warszawa, 2020, fot. Piotr Bekas/archiwum Zachęty
Monika Sosnowska, „Targowisko”, 2013, malowana stal, wystawa w Zachęcie — Narodowej Galerii Sztuki, Warszawa, 2020, fot. Piotr Bekas/archiwum Zachęty
Monika Sosnowska, "Krzyżulce", 2019, malowana stal, wystawa w Zachęcie — Narodowej Galerii Sztuki, Warszawa, 2020, fot. Piotr Bekas/archiwum Zachęty
Monika Sosnowska, „Krzyżulce”, 2019, malowana stal, wystawa w Zachęcie — Narodowej Galerii Sztuki, Warszawa, 2020, fot. Piotr Bekas/archiwum Zachęty

Prace Sosnowskiej łatwiej zobaczyć na świecie niż w kraju; na wystawie w Zachęcie znajduje się niewiele premierowych realizacji, ale w Polsce większość z nich pokazywana jest po raz pierwszy. Niemniej rodzimy pejzaż i jego materia pozostają niewyczerpanym źródłem, z którego artystka czerpie od początku kariery. Jest to pejzaż widmowy, krajobraz jej dzieciństwa, znany wszystkim, którzy jak Sosnowska wychowywali się w scenografiach socjalistycznej nowoczesności, wśród przeszklonych pawilonów, supersamów, na klatkach schodowych ze stalowymi poręczami z okładziną PVC, w blokach, w których wszystkie drzwi otwierały jednakowe, standaryzowane aluminiowe klamki.

Powracanie do przeszłości zawsze niesie ze sobą ryzyko nostalgii, ale Sosnowska od lat zręcznie wymyka się z tej pułapki. Jeżeli zajmuje się dziedzictwem i materią powojennej polskiej nowoczesności, to nie czyni tego, by epatować międzynarodową publiczność egzotyką PRL-owskiej estetyki. Nie wraca również do przeszłości w imię sentymentów; to w gruncie rzeczy dość chłodna artystka, która bywa psychodeliczna, wizjonerska, ale nigdy czułostkowa. Polski modernizm nie jest dla niej zatem paliwem zasilającym machinę do produkcji nostalgii, lecz raczej case study do rozważań nad bardziej uniwersalnym problemem, jakim jest załamanie się projektu nowoczesności w ogóle.

Czy jest sceneria bardziej skłaniająca do refleksji niż pejzaż rozpościerający się w cieniu ruin? Sosnowska buduje zatem ruiny nowoczesności. Nie ona pierwsza wykonuje paradoksalny gest wznoszenia czegoś, co od początku jest zrujnowane. Nadanie ruinom estetycznej i metaforycznej wartości to jedna z inwencji dokonanych przez Europejczyków u zarania nowoczesności. Wymyślając ideę postępu, nasi przodkowie zawarli pakt z przyszłością. Ubocznym efektem tego układu było odkrycie przeszłości. Od kiedy napędzany nauką i rozumem wehikuł dziejów zaczął na łeb na szyję pędzić w stronę przyszłości, w nowym świetle ukazało się to, co zostawiamy za sobą. Stąd dokonane u progu nowoczesności wynalazki, takie jak archeologia, pojęcie zabytku, czy instytucja muzeum, a także ruina jako obiekt zainteresowania, a nawet kultu. Dla ludzi średniowiecza architektoniczne relikty przeszłości były przede wszystkim źródłem budulca albo fundamentami, na których można było postawić coś nowego. W renesansie szczątki przeszłości służyły za wzór do naśladowania, pod warunkiem że były antyczne i niosły ze sobą wiedzę o klasycznej mierze, proporcji i smaku. Dopiero ludzie nowocześni zaczęli dostrzegać w ruinie wartość autonomiczną, cenić ją nie za to, czym była kiedyś, lecz właśnie za to, czym jest dziś – fragmentem, szczątkiem, świadectwem upływu czasu. Od kontemplacji szybko przeszli do czynu; przełom XVIII i XIX w. to czasy mody na budowę sztucznych ruin zarówno antycznych, jak i gotyckich. Wielebny William Gilpin, XVIII-wieczny teoretyk nowoczesnego pejzażu, twórca pojęcia malowniczości, wspominał w jednym z listów o dżentelmenie, który podziwiał sztuczne ruiny w pewnym angielskim parku krajobrazowym. Tamtejszy ogrodnik miał oświadczyć wówczas: „Następne, które wybuduje mój pan, będą dużo starsze, sir”.

Ponad dwa wieki później Sosnowska wraca do praktyki budowania ruin, ale, jak wiadomo, nie ma powrotu do tej samej rzeki. I rzeczywiście, nurt cywilizacyjnych tendencji zdaje się płynąć dziś w odwrotnym kierunku niż u zarania nowoczesności. Wtedy ludzie porzucali przeszłość na rzecz przyszłości, gromadzili więc, a nawet fabrykowali pamiątki i ślady, by nie zapomnieć, kim byli. Tymczasem to, co buduje Sosnowska, to nie tyle relikty historii, ile ruiny przyszłości – szczątki utopii nowego wspaniałego świata, obietnicy, która rozpadła się w gruzy, zanim do końca się spełniła.

Zrujnowana nowoczesność jest, jak powiadają, antykiem współczesności, przyszłość zaś staje się w teraźniejszości towarem deficytowym. Dóbr konsumpcyjnych jest wiele, może nawet zbyt wiele, ale przyszłości ubywa. Istnieją wręcz obawy, że zabraknie jej zupełnie.

Polska – wraz z innymi byłymi demoludami – stanowi ciekawy case study do badań nad końcem nowoczesności, ponieważ jej fiasko nastąpiło u nas później niż na Zachodzie, ale za to gwałtowniej. Nowoczesność pojęta jako projekt budowy świetlanej przyszłości skompromitowała się i zbankrutowała wraz z upadkiem socjalizmu, którego architektoniczne emblematy oraz detale Monika Sosnowska tak chętnie przywołuje w swoich pracach. Tworzenie utopii zostało odwołane.

Monika Sosnowska, "Przedpokój", 2011/2020, płyta gipsowa, profile aluminiowe, tapeta, wystawa w Zachęcie — Narodowej Galerii Sztuki, Warszawa, 2020, fot. Piotr Bekas/archiwum Zachęty
Monika Sosnowska, „Przedpokój”, 2011/2020, płyta gipsowa, profile aluminiowe, tapeta, wystawa w Zachęcie — Narodowej Galerii Sztuki, Warszawa, 2020, fot. Piotr Bekas/archiwum Zachęty
Wystawa Moniki Sosnowskiej w Zachęcie — Narodowej Galerii Sztuki, Warszawa, 2020, fot. Piotr Bekas/archiwum Zachęty
Wystawa Moniki Sosnowskiej w Zachęcie — Narodowej Galerii Sztuki, Warszawa, 2020, fot. Piotr Bekas/archiwum Zachęty

W odróżnieniu od nowoczesności, ponowoczesność i neoliberalizm nie zapowiadają raju na ziemi. Ich obietnice są bardziej przyziemne i realistyczne; wzrost PKB, wzrost nierówności, kredyty, raty, konsumpcja – samo życie. Na razie to wystarczy. Co będzie dalej? Więcej tego samego. Ale czy na pewno? Już nie tylko postęp nie jest dziś tym, czym był kiedyś; również mniej utopijny, bardziej trzeźwy kapitalistyczny projekt wzrostu stoi pod znakiem zapytania. Jego granice wyznacza horyzont kryzysu klimatycznego, ekologicznej katastrofy, wyczerpujących się zasobów. Nowoczesność wypatrywała przyszłości z nadzieją. Dzisiejsze społeczeństwa, odarte z nowoczesnych złudzeń, obiecują sobie po przyszłości coraz mniej, wypatrują jej nadejścia z rosnącą obawą. Epidemia koronawirusa dodatkowo podsyca te lęki. Parę lat temu hasło „Polska w ruinie” było tylko populistycznym bon motem, ale dziś „świat w ruinie” staje się najpopularniejszym wyobrażeniem realiów jutra. Czy w obliczu takich nastrojów może dziwić uznanie, którym cieszy się sztuka Moniki Sosnowskiej? Już ludzie oświecenia zwrócili uwagę na piękno ruin. Sosnowska pozostaje wierna tej tradycji w tym sensie, że jej rzeźby również są bardzo piękne. Na pięknie się jednak nie kończy, bo prace rzeźbiarki wydają się również nieuniknione.

Kiedyś ludzie odwracali się, by z nostalgią spojrzeć na ruiny, które zostawiali za sobą, krocząc ścieżką postępu. To, co było wspomnieniem, dziś jest przeczuciem; ruiny nie są już za nami, lecz majaczą na horyzoncie niedalekiej przyszłości. Sosnowska nie rozstrzyga, czy to dobrze, czy źle, ale stwierdza fakt: kiedy zanosi się, że będziemy żyć wśród ruin, sztuka ich tworzenia staje się ważną, być może najważniejszą ze sztuk.

Monika Sosnowska
Zachęta, Warszawa, do 25.10.2020
kuratorka Maria Brewińska
www.zacheta.art.pl 


Dzięki Tobie, możemy zrobić jeszcze więcej – wesprzyj nas!
Fundacja PRZEKRÓJ

Czytaj również:

Jak powstało Baby You? Jak powstało Baby You?
Wideo

Jak powstało Baby You?

Przekrój

Czasami wystarczy zatrzymać się i spojrzeć w górę, by uświadomić sobie, że jeszcze wiele przed nami! W piątek trzynastego grudnia warszawskie niebo stało się sceną dla spektakularnego wydarzenia, które trudno było (i to dosłownie) przeoczyć!

Baby You – gigantyczny, 34-metrowy balon w kształcie śpiącego dziecka – zawirował w powietrzu nad mostem Poniatowskiego, zachwycając przechodniów, spacerowiczki, a nawet kilka psów. 

Czytaj dalej