Zawsze mnie drażniło, że Erwittów, Bressonów, Kertesów można przestawiać na półkach dowolnie. Kolorami okładek na przykład, albo alfabetycznie. Każdy ważny twórca ze świata ma albumów kilka, tematyczne, projektowe, za konkretne lata, itd. Wersje okazałe i kieszonkowe. A u nas?
Tej jesieni wydano dwie monografie – Bogdana Dziworskiego i Mariana Schmidta. Obydwaj mieli także wystawy w Warszawie, pierwszy w Leica 6×7 Gallery, drugi, co prawda pół roku wcześniej, w Domu Spotkań z Historią. Dwie książki bardzo różne, ale trochę o tym samym: o fotografii humanistycznej z lat 1960-70. Przedstawiają i zdjęcia późniejsze, i te całkiem niedawne. Odkładając na bok (na chwilę) szaty graficzne i przygotowania publikacji, to książki do siebie podobne. Choćby dlatego, że są monografiami wielkich twórców, o których, jak to się kolokwialnie mówi, młodzież nie ma pojęcia.
Zarówno Dziworski, jak i Schmidt właściwie mają, jak dotąd, po jednym albumie, takim solidnym i dużym. Dziworskiego 1/250’ z 2001 r. kupiłam tuż po wydaniu, na „taniej książce”(ciągle jeszcze można ją tam znaleźć). Fajne zdjęcia, pomyślałam. A, to ten filmowiec. No niezłe zdjęcia, niezłe. A wtem przedmowa, Henri Cartier-Bressona. No i te zdjęcia się już inaczej oglądało. Z namaszczeniem jakimś, że spotkała go sława fotograficzna niewątpliwa. Było następnie przekopywanie się po miesięcznikach i archiwach, bibliotekach i księgarniach. Jeszcze malutki tomik się znalazł z wydawnictwa TERRA NOVA z 1999 roku, można go w kieszeni schować. A potem, od tego 2001 r. – cisza. Bo Dziworski nie robi nic wokół swojej fotografii. Bo jest dodatkiem, zapisem chwili, potrzebą zrobienia, a już niekoniecznie potrzebą dzielenia. Na szczęście doszło do zapowiadanej (pamiętam!) od siedmiu lat wystawy i publikacji. Dziworski na nowo. I książka, którą bez wstydu ani ujmy między tych Erwittów można wstawić. Jest w niej 180 zdjęć, prawdziwa cegła. Catalogue raisonné? Nareszcie!
Mariana Schmidta w 1994 r. wydało paryskie Editions Cercle d’art . Wstęp napisał Edouard Boubat, też Francuz, też wielki, choć ciut w cieniu za Bressonem. Była jeszcze książka z portretami ludzi nauki wydana (też) we Francji w 1990 r. Bo Schmidt – przede wszystkim fotograf – jest też naukowcem, matematykiem. Założył szkołę w Warszawie, zrobił wiele wystaw. Bywały katalogi tych wystaw, białe kruki z ekspozycji w Żyrardowie, Szczecinie, Warszawie i Poznaniu z 1995 r. Ale publikacje, tak żeby został ślad i trafił między Erwittów, to jednak mizernie. Inside Poland jest niedużą książeczką, w której pomieszczono 84 zdjęcia, zestawiono je tematycznie, a właściwie ograniczono terytorialnie. Czyli na tę cegłę, wielkie podsumowanie jeszcze pewnie poczekamy.
Do książki Dziworskiego dodano list Andrzeja Wajdy, wstęp Wojtka Wieteski, teksty Tadeusza Sobolewskiego i Adama Mazura. Takie mocne wskazanie miejsca w panteonie fotografów. Teraz już nie będzie wypadało powiedzieć, że Dziworski jest „tylko” filmowcem. Zdjęć co prawda za dużo, ułożone dość łopatologicznie, czasem nad rozkładówką można ręce załamać. Moja ulubiona to ta, gdy na zdjęciu dziewczynka właśnie robi mostek do tyłu, przód majtek jest równo ciachnięty środkiem. Taki dodatkowy żart? Zdjęcia czasem nieostre, niedoświetlone, niedopracowane w druku. Ale to się nie liczy w gruncie rzeczy. Jest to spuścizna i dzieło, ma swoją ciężkość formy. Ma też fotograficzną lekkość, pewien luz i dystans. Być może nawet i za lekko, bo w tekście kuratorskim do wystawy Dziworski został Dziworem (tak mówią znajomi), a zdjęcia stały się fotami, na co nie mam żadnego rezolutnego wytłumaczenia. Kwestia dystansu.
Książka Mariana Schmidta ma właściwie tylko wstęp Małgorzaty Purzyńskiej, spisany na podstawie rozmów. Nie jest wywiad, niestety! A szkoda, bo Purzyńska potrafi wypytać fotografa o wszystko, wiemy z książki o Tadeuszu Rolke. Co więcej, i chyba co wizerunkowo gorsze, tekst angielski zredagował sam autor. Z biografii wynika, że kształcony na świecie, to trochę wyjaśnia, choć jeszcze nie wszystko. To odkrywa podstawową trudność współpracy – autor jest swoim kuratorem, fotoedytorem, pisze i redaguje, no i tłumaczy teksty. Z jednej strony może i dobrze, ma przekaz pod kontrolą. Z drugiej, te prace dookoła, wymagają odejścia od twórczości, którego autor zwykle nie osiąga z dobrym rezultatem. Kwestia dystansu, po raz drugi.
Można narzekać na pochopność i przypadkowość, drobiazgi i niuanse, poślizgi w czasie, itd. Ale to wszystko przyćmiewa ogromna radość, spełnienie, że jest, i jest za życia. I docenia się. I można się chwalić na świecie i na półkach robić przetasowania.
Tej samej jesieni w Krakowie pokazano przekrojową wystawę w Manggha Wojciecha Plewińskego. Rok temu wystartowała strona-archiwum artysty. Dwa lata wcześniej powstała autobiografia Plewińskiego. Coś się zaczyna dziać w okolicy tego zbioru, marzy się niejedna nawet publikacja. Rok temu wydano wywiad-rzekę (wspomniany już) Purzyńskiej z Rolke. Zdjęć tam jednak mało i nie wyeksponowane jak należy. O książce-albumie słyszy się szepty i czasem głośniejsze postanowienia od ładnych paru lat. Czekamy. Wyszły zaś, dzięki pracy Wojciecha Nowickiego. w ostatnich latach olbrzymie publikacje – Zapis Zofii Rydet (2016) i Pamięć obrazu Jerzego Lewczyńskiego (2012). Były wystawy w muzeach. Poważne. Prace Rydet, podobnie jak Plewińskiego, mają doskonałe opracowanie w internecie.
Czyli coś się wreszcie dzieje. Na szczęście – z archiwami żyjących jeszcze twórców. Gigantów i klasyków, którzy na świecie mieliby tych książek wiele. Może to i mój polski kompleks, że nie znają nas na świecie. Może tu tak po prostu jest i będzie, i nie ma się co oglądać na zagranicę. Poważany autor powinien mieć jedną książkę w ciągu życia a retrospektywę, już pośmiertną, w szacownej galerii. Oby nie. Spieszmy się doceniać.
„Bogdan Dziworski – f/5.6”
Wyd. Migavka Sp z o.o., Warszawa 2017
Wystawa: 8.09 – 22.10.2017 w Leica 6×7 Gallery Warszawa
„Inside Poland. Marian Schmidt. Fotografie”
Wyd. Dom Spotkań z Historią, Warszawa 2017
Wystawa: 21.04.2017 – 18.06.2017 Dom Spotkań z Historią