Weteran z Wietnamu, Frank Castle był na pikniku w Central Parku z żoną i dziećmi. Przypadkowo dostali się w krzyżowy ogień mafijnych porachunków. Przeżył tylko on. Od tamtej pory jako Punisher mści się na przestępcach za śmierć najbliższych.
Ten antybohater od zawsze miał wyjątkowe miejsce wśród superbohaterów. Nie ma żadnych supermocy, jest świetnie wyszkolonym marines, którego napędza gniew, rozpacz i zemsta. Mordując przestępców, balansuje na granicy dobra i zła. Jego metody są brutalne, a charakterystyczna biała czaszka na czarnej koszulce, ugina kolana największych zakapiorów.
„Punisher Max” to komiksy o Franku Castle skierowane do dorosłego odbiorcy. W pierwszym tomie scenarzysta Garth Ennis pokazuje go jako starego, zmęczonego faceta, którego przy życiu trzyma wendetta. Castle wręcz obsesyjnie eksterminuje przestępców. Jego akcje stają coraz bardziej odważne i spektakularne. W końcu trafia na celownik CIA, której pomaga jego dawny spec od sprzętu, Micro. Punisher dostaje propozycję nie do odrzucenia – może działać dalej, ale ma pracować dla władz, zwalczając prawdziwe zło – światowy terroryzm.
Ennis („Kaznodzieja”) świetnie zdiagnozował Punishera i postawił go w sytuacji z antycznego dramatu, ale w wersji neonoir. Brutalna, miejscami aż odpychająca, naturalistyczna fabuła (duża w tym zasługa mrocznych, realistycznych rysunków Lewisa LaRosy, który potrafi przekonująco pokazać wybebeszone wnętrzności) to środek do pokazania człowieka, który zatracił się w sobie, pogubił, ale ślepo brnie dalej. Castle działa niemalże kompulsywnie, morduje, bo musi, ale także dlatego, że inaczej nie potrafi i nie chce. Jest jak Syzyf, który zamiast wtaczać kamień pod górę, opróżnia kolejny magazynek. Walka z przestępczością to walka z wiatrakami. W miejsce zabitych gangsterów pojawiają się nowi. Dlatego oferta CIA jest jak kolejny poziom w grze. Terroryzm jest przecież prawdziwym wyzwaniem dla kogoś, kto chce na serio zwalczać zło (scenariusz powstał już po 9/11). Castle działa jednak sam – wybierając i eliminując ofiary, a propozycja pracy dla władz każe mu stanąć przed lustrem i odpowiedź sobie na pytanie, o co chodzi w jego zabijaniu? To zemsta? Chęć naprawienia świata? A może po prostu lubi to robić…?
Ennisowi udało się stworzyć także przekonujących i wyrazistych bohaterów drugiego planu, a sama fabuła, którą udanie osadził w realiach przestępczości zorganizowanej i agencji wywiadowczych, trzyma w napięciu i wciąga. Spora w tym zasługa LaRosy, który potrafi opowiadać obrazem, a jego realistyczne rysunki umiejętnie balansując pomiędzy precyzyjnym szczegółem a szkicowym rozmachem. Klimatu kresce (i całej historii) dodają stonowane, mroczne barwy. W tym komiksie „Chłopcy z ferajny” mogliby tylko roznosić pizzę.