Syzyf z granatnikiem Syzyf z granatnikiem
i
Fragment okładki komiksu „Punisher Max”.
Przemyślenia

Syzyf z granatnikiem

Łukasz Chmielewski
Czyta się 3 minuty

Weteran z Wietnamu, Frank Castle był na pikniku w Central Parku z żoną i dziećmi. Przypadkowo dostali się w krzyżowy ogień mafijnych porachunków. Przeżył tylko on. Od tamtej pory jako Punisher mści się na przestępcach za śmierć najbliższych.

Ten antybohater od zawsze miał wyjątkowe miejsce wśród superbohaterów. Nie ma żadnych supermocy, jest świetnie wyszkolonym marines, którego napędza gniew, rozpacz i zemsta. Mordując przestępców, balansuje na granicy dobra i zła. Jego metody są brutalne, a charakterystyczna biała czaszka na czarnej koszulce, ugina kolana największych zakapiorów.

„Punisher Max” to komiksy o Franku Castle skierowane do dorosłego odbiorcy. W pierwszym tomie scenarzysta Garth Ennis pokazuje go jako starego, zmęczonego faceta, którego przy życiu trzyma wendetta. Castle wręcz obsesyjnie eksterminuje przestępców. Jego akcje stają coraz bardziej odważne i spektakularne. W końcu trafia na celownik CIA, której pomaga jego dawny spec od sprzętu, Micro. Punisher dostaje propozycję nie do odrzucenia – może działać dalej, ale ma pracować dla władz, zwalczając prawdziwe zło – światowy terroryzm.

Ennis („Kaznodzieja”) świetnie zdiagnozował Punishera i postawił go w sytuacji z antycznego dramatu, ale w wersji neonoir. Brutalna, miejscami aż odpychająca, naturalistyczna fabuła (duża w tym zasługa mrocznych, realistycznych rysunków Lewisa LaRosy, który potrafi przekonująco pokazać wybebeszone wnętrzności) to środek do pokazania człowieka, który zatracił się w sobie, pogubił, ale ślepo brnie dalej. Castle działa niemalże kompulsywnie, morduje, bo musi, ale także dlatego, że inaczej nie potrafi i nie chce. Jest jak Syzyf, który zamiast wtaczać kamień pod górę, opróżnia kolejny magazynek. Walka z przestępczością to walka z wiatrakami. W miejsce zabitych gangsterów pojawiają się nowi. Dlatego oferta CIA jest jak kolejny poziom w grze. Terroryzm jest przecież prawdziwym wyzwaniem dla kogoś, kto chce na serio zwalczać zło (scenariusz powstał już po 9/11). Castle działa jednak sam – wybierając i eliminując ofiary, a propozycja pracy dla władz każe mu stanąć przed lustrem i odpowiedź sobie na pytanie, o co chodzi w jego zabijaniu? To zemsta? Chęć naprawienia świata? A może po prostu lubi to robić…?

Ennisowi udało się stworzyć także przekonujących i wyrazistych bohaterów drugiego planu, a sama fabuła, którą udanie osadził w realiach przestępczości zorganizowanej i agencji wywiadowczych, trzyma w napięciu i wciąga. Spora w tym zasługa LaRosy, który potrafi opowiadać obrazem, a jego realistyczne rysunki umiejętnie balansując pomiędzy precyzyjnym szczegółem a szkicowym rozmachem. Klimatu kresce (i całej historii) dodają stonowane, mroczne barwy. W tym komiksie „Chłopcy z ferajny” mogliby tylko roznosić pizzę. 

Czytaj również:

Pradziadek był piratem Pradziadek był piratem
Przemyślenia

Pradziadek był piratem

Łukasz Chmielewski

W połowie drogi między Wyspami Salomona a Nową Gwineą piracki katamaran dwa razy trafia na rozbitków. Najpierw na pokład dostają się chłopak i dziewczyna z dobrego domu. Za nich będzie można wziąć okup. Później fale przynoszą awanturnika i wilka morskiego, Corto Maltese, którego własna załoga przywiązała do belki i wrzuciła do morza. On okaże się draniem z zasadami i ostatnim sprawiedliwym…

Opowieść słonych wód Hugona Pratta ukazała się pierwotnie w odcinkach pół wieku temu. Dwie dekady po tej premierze doczekała się albumowego wydania nagrodzonego na Festiwalu w Angoulême, najważniejszej imprezie komiksowej w Europie. Polskie wydanie oparto na kolorowej wersji, która subtelnie podkreśla walory czarno-białego oryginału. To też o tyle dobry ruch, że tworząc ten komiks, Pratt nie operował jeszcze aż tak swobodną kreską. Oczywiście już wtedy świetnie komponował plansze i z wyczuciem opowiadał obrazem, ale to dopiero kolejne tomy serii o Corto Maltese uczyniły z niego klasyka. Niestety, komiks zestarzał się fabularnie. Choć nabrał uroku historii, które dziadziuś opowiada wnukom, to za sprawą bohaterów powtarzających te same kwestie czy kiczowatych wątków niebezpiecznie dryfuje w stronę ramotki. Mimo to dzieło Pratta warto poznać. Decydują o tym przede wszystkim zapowiedź niesamowitej przygody, pojawiającej się nagle jak szkwał, bohater, w którym będą się kochać kobiety (i którym chciałby być każdy facet), oraz niesamowita zdolność artysty do oddania klimatu Melanezji. Szalenie istotne znaczenie ma również to, że fabuła jest wręcz przesiąknięta lokalnym folklorem i społeczno-politycznym tłem epoki.

Czytaj dalej