
Spowity w czerwoną szatę Chrystus zasiada na tworzącej niemal całkowity okrąg tęczy, pod nogami ma złotą kulę Wszechświata. Otoczony przez świętych i apostołów decyduje o ostatecznym miejscu pobytu ludzkich dusz. Część z nich po kryształowych schodach wejdzie do Królestwa Niebieskiego, część trafi w ogień piekielnej otchłani, gdzie uwijają się czarne, rogate diabły.
Tak sąd ostateczny przedstawił Hans Memling na swoim słynnym, znajdującym się w gdańskim Muzeum Narodowym tryptyku. Podobnie Rogier van der Weyden – jego późnogotycki ołtarz namalowany dla kanclerza Burgundii Nicolasa Rolina to również scena Sądu z Chrystusem siedzącym na tęczowym łuku.
U Stefana Lochnera (około 1435 r.) najwyższy Sędzia nie tylko na tęczy siedzi, ale i na drugiej, nieco mniejszej, opiera stopy. W ten sam sposób dwie tęcze wykorzystane są też w Sądzie ostatecznym Hieronymusa Boscha (obraz z przełomu XV i XVI w.).

Łuk mój kładę na obłoki
„Tęcza w malarstwie pojawia się we wczesnym średniowieczu – mówi Beata Sztyber, kustosz w Muzeum Narodowym w Gdańsku, od lat badająca memlingowski tryptyk. – Początkowo związana była z aniołami. Istoty te noszą tęczowe aureole albo tęczowe skrzydła. Najczęściej