W robocie tłumacza masz w pewnej chwili jak Neo w Matriksie: dwie pigułki do wyboru. Albo robisz „po literach” i jesteś kretynem, mułem pociągowym, albo robisz po swojemu i zostajesz zdrajcą, co sobie pozwala. I tak źle, i tak niedobrze, więc wybieram drugie, żeby chociaż było miło, zanim się przyczepią. Najwyżej zwalę na Jarniewicza, że mówi, że wolno! Jestem tłumaczem całej jednej książki, ale książki na bogato, De profundis Wilde’a, więc kiedy w tytule jest o tłumaczeniu, w pełni się poczuwam.
Jerzy Jarniewicz, autor tłumaczeń i przekładoznawca, wydał właśnie tomik o tym, że będąc tłumaczem typu literackiego, wolno być artystą, a nawet wypada. Czytam ją z wdzięcznością, bo właśnie o to od zawsze chodziło. Po to się człowiek bierze za teksty wysokoartystyczne, by im odpowiedzieć równie mocnym gestem i nie mieć za to przesrane. Unikam przekładoznawstwa, bo oni ciągle tylko wybrzydzają, ale tę książkę połknąłem na trzeźwo jak metatłumackie teksty Barańczaka. Facet uprawia to, o czym nam mówi, i nie podcina swej własnej gałęzi. Kiedy mówi o przekładach, to nie tylko po to, żeby je objechać, por. zwłaszcza rozdział o „niewiernej” wersji Alicji Carrolla. Jeśli chcesz TO ROBIĆ, jeśli chcesz tłumaczyć, weź przeczytaj Jarniewicza, bo ci spadnie lewel stresu – z racji, że gdzieś tam jest ktoś, kto zrozumie i wybaczy.
Jerzy Jarniewicz
„Tłumacz między innymi: szkice o przekładach, językach i literaturze”
Ossolineum, Wrocław 2018