W owczej skórze W owczej skórze
Przemyślenia

W owczej skórze

Jakub Popielecki
Czyta się 3 minuty

Nie ma takiego symbolu, którego nie zwróci przeciwko twórcy zawiedziony widz. Nie podobało ci się The Other Lamb? Kalambury piszą się same: coś o liczeniu owiec, zasypianiu i nudzie albo o owczym pędzie i podążaniu tropem modnych „ludowych” horrorów. Sama prawda, widziałem na własne oczy w Internecie i do pewnego stopnia rozumiem. Mnie tam się jednak podobało.

Żeby nie było: porównania The Other LambThe Witch czy Midsommar są jak najbardziej zasadne. Stojąca za kamerą Małgorzata Szumowska świadomie flirtuje z chodliwą konwencją posthorroru, a groza nie jest dla niej celem, a jedynie środkiem do celu. Do tego, podobnie jak Robert Eggers czy Ari Aster, reżyserka wykorzystuje transowy, psychodeliczny potencjał folkloru. No i również zostaje „zdradzona” przez zwiastun swojego filmu, sugerujący widzom, że czeka ich konwencjonalny straszak.

Tymczasem The Other Lamb to przede wszystkim kino klimatu, a „horror” w wydaniu Szumowskiej jest cokolwiek baśniowy – ma powolne, zawiesiste tempo, a surowy krajobraz zostaje wzięty w filmowy cudzysłów. Nieprzypadkowo operator Michał Englert przełamuje szarozielony realizm przyrody „nienaturalnymi” transfokacjami i eterycznymi odbiciami w szybach. Nieprzypadkowo niektóre kadry przypominają ikony albo książkowe obrazki, pełne powykręcanych gałęzi i dziewczynek w kapturkach. Nieprzypadkowo akcja toczy się w jakimś „nie-wiadomo-gdzie-nie-wiadomo-kiedy”, w alegorycznym uogólnieniu.

Główną bohaterką jest młoda Selah (Raffey Cassidy), „owieczka” z licznej „trzódki” niejakiego Pasterza (Michiel Huisman). To grupa kobiet, które żyją z dala od cywilizacji, oddając cześć mężczyźnie odgrywającemu rolę ich męża, ojca i duchowego przewodnika. Selah przygotowuje się do zostania kolejną żoną swojego guru. Dojrzewając, zaczyna jednak kwestionować zasady rządzące wspólnotą, w której została wychowana.

Symbolika jest prosta, wręcz banalna: oto jednostka kontra społeczeństwo, kobieta kontra mężczyzna, owieczka kontra wilk. Siła filmu nie polega jednak na wyszukanej metaforyce, a na misternej kompozycji. W swoich autorskich filmach Szumowska często rzucała się na głęboką wodę, błądząc w poszukiwaniu znaczenia, raz z lepszym (Body/Ciało), raz z gorszym (W imię…) skutkiem. Tym razem ma solidny fundament scenariusza C.S. McMullen, który pozwala jej skupić się na finezyjnym zaplataniu sensów.

Widać to – dosłownie! – w powracającym motywie pajęczyny. „Ścianami” świata bohaterek są porozwieszane wokół nitki (zapewne z owczej wełny): oblubienice Pasterza przypominają muchy w sieci pająka, marionetki na sznurkach swojego mistrza. Na pierwszy rzut oka kobiety mogą wydawać się wyzwolone: mieszkają w lesie, na łonie przyrody, prowadzą harmonijną egzystencję, nieskalaną chorobami współczesności, zgodną z naturalnymi cyklami życia i śmierci, miesiączek i porodów. W obiektywie Englerta wszechobecne drzewa przypominają jednak więzienne kraty. Szumowska demaskuje bowiem „naturę” jako retoryczny konstrukt, jako narzędzie kontroli. Pokazuje, jak można indoktrynować poprzez definiowanie, co jest „naturalne”, a co „wynaturzone”.

Wszystko sprowadza się oczywiście do władzy i seksu, do przemocowego i erotycznego wymiaru społecznych/religijnych rytuałów. Nic zatem dziwnego, że „The Other Lamb” to bardzo zmysłowy film. Cała walka bohaterki toczy się tu przecież w intymnej sferze spojrzeń i dotyków, jakie wymieniają Selah i Pasterz. Kamerę ciągnie do błękitnych, hipnotyzujących oczu Cassidy, do Huismana pozującego na sexy Jezusa. I ma to sens: skoro źródłem grzechu jest ciało, ekranowy konflikt zostaje przepisany na fizyczność aktorów, na ich „męskość” i „kobiecość”. W końcu gra toczy się tu o interpretację (czyli: kontrolę) pierwszej miesiączki. Czy będzie to moment wejścia w społeczną rolę, czy moment zakwestionowania tej roli? Czy będzie to danina dla patriarchatu, czy manifest feministycznej niesubordynacji? Czy Selah to jeszcze owca, czy już wilczyca? Czy The Other Lamb to jeszcze horror, czy już bajka menstruacyjna?


Jeśli podoba Ci się, to co robimy – wesprzyj nas!
Fundacja PRZEKRÓJ

Czytaj również:

Film, który nakręcił Lars Film, który nakręcił Lars
Przemyślenia

Film, który nakręcił Lars

Jakub Popielecki

Domu, który zbudował Jack pojawia się obraz mężczyzny idącego ulicą. Pod światłami kolejnych latarń jego cień raz wydłuża się, raz skraca, znika za plecami, by znowu pojawić się znienacka przed nim. To metafora kompulsywnej mrocznej obsesji, która może równie dobrze być uzależnieniem, co morderczym zewem krwi. Ale to też po prostu cień Larsa von Triera, ciężar jego dorobku, wizerunek persona non grata, gęba enfant terrible: bagaż reputacji, który reżyser dźwiga i z którym postanowił się zmierzyć. Oczywiście w swoim stylu, z erudycyjnym rozmachem i smarkatą złośliwością zarazem. „Mówicie, że jestem taki straszny? A więc macie film o artyście jako seryjnym mordercy”.

Von Trier kontynuuje tu rozpoczętą jakiś czas temu zabawę z gatunkami: w Antychryście był to horror, w Melancholii – kino katastroficzne, a w Nimfomance – porno. Tym razem reżyser proponuje coś w stylu pamiętnego Dextera: zabójca nie jest antagonistą, tylko głównym bohaterem, a my – wykiwani przez mechanizm projekcji-identyfikacji – jeszcze mu na dodatek kibicujemy. Choć to może przesada: tytułowy Jack (Matt Dillon) nie jest ani odrobinę tak sympatyczny jak jego serialowy kolega po fachu. Ale też nie o sympatię tu chodzi.

Czytaj dalej