Stoicyzm nie jest dla tych, którzy nigdy nie upadli. Jest dla tych, którzy chcą się podnieść.
Stoicyzm jest filozofią pełną „subtelnych i wyrafinowanych sprzeczności”, jak to ujął Henryk Elzenberg. I bardzo dobrze, bo gdyby był od nich wolny, to nikt by się nim po dwóch tysiącach lat nie interesował. Jedną z tych sprzeczności jest kwestia doskonałości i wytrwałości w ćwiczeniach.
Bo jak to właściwie działa? Czy stoikiem się człowiek staje raz na zawsze, na zasadzie epifanii, nawrócenia, zero-jedynkowej przemiany? A może właśnie odwrotnie? Może droga stoika to nie jest droga do Damaszku, na której spotykamy piorun, który odmienia nas na zawsze, tylko raczej długa i kręta ścieżynka, pełna zakrętów, wybojów i zdradliwych manowców?
Z jednej strony stoicy piszą dużo o doskonałości cnoty, o jej niestopniowalności. Albo ją masz, albo nie. Albo masz stoicki ogląd rzeczy, albo nie. Z drugiej strony, jeszcze więcej piszą o konieczności ćwiczeń, powtórzeń, pracy nad sobą. I o niedosiężności tego ideału, do którego można się tylko asymptotycznie zbliżać, ale którego się nie osiąga. Więc jak to właściwie jest? Czym właściwie są potknięcia na stoickiej drodze? Czy porażki na dyskwalifikują?
Pozwólcie, że odpowiem z własnego doświadczenia. I to konkretnego. Nie ma, na razie, dobrej metryki, nie ma aplikacji, którą można byłoby mierzyć postępy w stoicyzmie. Ale mierzę sobie i zapisuję mnóstwo rzeczy, więc danych trochę mam. Jak może wiecie, od początku roku staram się robić 110 pompek dziennie. Czy się udaje? No, nie udaje się oczywiście, średnio mam 55.8 dziennie, a więc połowę tego, co bym chciał. Porażka? Cel ciągle niespełniony, ale czy zrobienie 80 tysięcy pompek w ciągu ostatnich czterech lat można uznać za porażkę?
Te cztery lata to nie tylko wspomniana średnia, ale też ciągłe próby wejścia w rytm i faktycznego złapania tych 110 pompek codziennie, już bez dalszej skuchy. Ileż to razy zaczynałem od nowa? Mam mnóstwo karteczek, na których sobie notowałem. 99. urodziny dziadka. Czwarte urodziny córki. Różne ważne daty, które miały mnie zmobilizować, że od dzisiaj to już na pewno, na czysto, na zawsze. I oczywiście znów się nie udawało, ciągle odpadam od tego i podchodzę znowu. Z tymi pompkami to autentycznie w samej pandemii było z kilkanaście podejść. Kilkanaście to dużo czy mało? To jest właśnie prawda o próbach podniesienia siebie samego. Nie ma znaczenia, ile razy się już próbowało, liczy się tylko to, czy spróbujemy raz jeszcze.
Kilkanaście prób, wszystkie nieudane – brzmi trochę żenująco, prawda? Albo właśnie nie żenująco. Jest naiwnością, że #NoweŻycie rozpoczniemy któregoś razu ot tak, przy pierwszej próbie. Trzeba parę razy popróbować, zanim uda się zmienić siebie. Te kilkanaście podejść może demotywować, że tyle razy się nie udało, ale… może też być źródłem siły. Jest taki żart, że: „bardzo dobrze mi idzie rzucanie palenia, robiłem to przecież już wiele razy”. Ale to nie do końca żart. Bo z tych prób idzie doświadczenie, które sprawia, że następnym razem może się udać.
I tak jest ze wszystkim. Stoicyzm nie jest dla tych, którzy nigdy nie upadli, bo natura nie zna doskonałych. Stoicyzm jest dla tych, którzy chcą się podnieść. „U mnie działa”. Mam nadzieję, że zadziała i u Was.