
Mówiąc wprost, Budowniczy ruin to arcydzieło XX wiecznej literatury, dzieło totalne i może nawet genialne. Niestety, do tej pory, przynajmniej w Polsce, powieść ta funkcjonowała jako lektura dla wtajemniczonych; dzięki jej wznowieniu stajemy przed zwiększoną szansą na to, by uzyskała należną sobie popularność i uznanie.
Budowniczego ruin należałoby zaklasyfikować jako powieść szkatułkową. Rosendorfer nawiązuje w niej do Rękopisu znalezionego w Saragossie, ale patronem całości jest także Chesterton. I rzeczywiście jest tak, że wielbiciele dzieła hrabiego Potockiego, Chestertona i Rosendorfera to najczęściej te same osoby.
Oś fabularną tej powieści trudno ustalić, ale zdaje się, że jest nią rodzaj planetarnej katastrofy, wielki finał wojny "spirytystycznej" – finał, w którym narrator wraz z grupą dziwaków profesorów-melomanów chroni się w ogromnym podziemnym bunkrze. Niemniej akcja powieści nie jest ograniczona żadnym czasem ani żadną przestrzenią: czytelnik – wessany w wir opowieści opowiadanych przez kolejne oryginalne postaci, opowieści płynnie przechodzące jedna w drugą – nie do końca wie, kto i co opowiada, co jest jawą, a co snem.
Rosendorfer zabiera nas w zawrotną, parodystyczną podróż po historii europejskiej literatury. Post-apokaliptyczna fantastyka naukowa płynnie przechodzi w historię osadzoną w dawnej Wenecji, z maskami i schadzkami w gondolach; historia namiętnego Don Juana miesza się z historią Fausta; przekomiczna historia o dziarskim hrabim, który chce pokonać smoka, poprzedza przekomiczną wariację na temat rumuńskiego wampira-kompozytora. Na kartach tej powieści znajdzie się również miejsca dla parodii tragedii Edypa, rozpisanej dla między innymi dla dwójki melancholijnych strażników, oraz sztuki teatralnej o urzędniku, który z powodu pewnego osobliwego przepisu prawnego nie posiada imienia i zostaje poddany makabrycznemu „wyjelitowaniu”. Całą książkę przenikają wysmakowane wątki muzykologiczne (bo, dodajmy, że autor oprócz tego, że był pisarzem publikującym właściwie co roku, nie tylko uzyskał prawnicze wykształcenie i przez całe życie pracował jako sędzia, ale był także kompozytorem).
Cały Budowniczy ruin został napisany z jakby udawanym wyrafinowaniem i elegancką, wyszukaną manierą, spod której przeziera niesamowity humor autora. Czytając te książkę mamy wrażenie, że obcujemy ze snem solidnie wykształconego i szalonego Niemca. Naprawdę trudno uwierzyć, że to książkowy debiut Rosendorfera.
Co naprawdę chciał nam przekazać autor, pozostaje wciąż tajemnicą do rozwikłania. Może jakimś kluczem jest to, że w znaczących miejscach książki pojawia się znany kwadrat magiczny Sator-Rotas. Daje się jednak przede wszystkim odczuć, że wielość form gatunkowych, epok i miejsc Europy w tych dziesiątkach przenikających się opowieści ma ścisły związek z powojennym nastrojem cywilizacyjnej porażki. Mowa wszak o budowaniu ruin.
Na koniec, podzielę się swoim odkryciem. Kiedy czytałem inną powieść Rosendorfera, pod tytułem Stefania i tamto życie, odnalazłem na jednej ze stron fragment zdania opisującego bramę przed wejściem do ważnego dla tej powieści miejsca, który brzmiał: "przypominająca inicjały barokowego księcia". Dokładnie te same słowa zostały użyte przy opisie jednej z bram w początkowych częściach Budowniczego ruin. Wynika stąd, że akcja powieści Stefania i tamto życie wydarzyła się tak naprawdę w świecie Budowniczego ruin. A zatem niewykluczone, że dzieło niemieckiego pisarza miało swoje liczne ukryte przedłużenia. Myślę, że jest to mocny argument na rzecz tego, by nauczyć się języka niemieckiego i przeczytać te kilkadziesiąt nieprzetłumaczonych na polski książek Herberta Rosendorfera.