Od zawsze wszechmoc Boga była czymś problematycznym. Pytano: czy Bóg jest tak wszechmocny, że może stworzyć kamień, którego nie potrafiłby unieść? Jeśli nie, to nie jest wszechmocny, skoro tego nie potrafi. Jeśli tak, to nie jest wszechmocny, bo nie potrafi unieść kamienia.
Jest to oczywiście próżna łamigłówka, interesująca tylko dla zachodniej filozofii, która lubi kombinować ze słowami.
Można jednak do problemu boskiej wszechmocy odnieść się inaczej, zapytać: czy Bóg pod podlega prawom, które sam stwarza? Wydaje się bowiem, że wszechmoc powinna być niczym nieograniczona, być czymś w rodzaju anarchii absolutnej.
I tu zaczyna robić się ciekawie.
Być może, nie ma co oczekiwać od Boga, że za dobre uczynki trafimy do nieba, bo nie ma co oczekiwać, że nieskończony Bóg zadecyduje zgodnie ze swymi wcześniejszymi ustaleniami (które mogłyby go ograniczać). I podobnie: nie ma co spodziewać się, że za złe uczynki trafimy do piekła. Z boskiej wszechmocy wynika, że właściwie nic nie wiadomo i że wszystko jest możliwe.
Pozostaje mi tylko wyrazić nadzieję, że te uwagi nie doprowadzą do przewrotu moralnego w życiu naszego społeczeństwa.