Co by było, gdyby to kobiety rządziły światem – i to nie według starych, patriarchalnych zasad, ale zupełnie nowych? Czy zmiana myślenia w ogóle jest możliwa? Na te pytania i jeszcze kilka innych próbuje odpowiedzieć artystka sztuk wizualnych Yael Bartana w filmie Dwie minuty do północy, który polską premierę ma na tegorocznym festiwalu HER Docs.
Mateusz Demski: W 2017 i 2018 r. zamknęłaś w jednym pokoju pięć aktorek oraz czterdzieści polityczek, prawniczek, aktywistek z całego świata, usadziłaś je przy okrągłym stole i stworzyłaś fikcyjny światowy rząd, który szuka rozwiązania globalnego kryzysu. Skąd taki pomysł?
Yael Bartana: Bo wydaje mi się, że coś takiego nigdy się nie wydarzyło. Oczywiście kobieta u władzy nie jest zjawiskiem nowym, historia zna takie przypadki, nasza obecność w światowych rządach jest faktem. Jednak mimo zajmowanej pozycji, kobiety funkcjonują w modelu wypracowanym przez mężczyzn. Przywództwo było i jest figurą falliczną. Na tym polega paradoks – mamy do czynienia z sytuacją, w której kobiety, otoczone przez mężczyzn, zatracają się w typowo męskich zachowaniach. Aby wejść wyżej po schodkach hierarchii władzy, zaczynają działać jak mężczyźni. W swoim filmie pytam, czy możemy – potencjalnie lub realnie – odwrócić tę zależność. Czy w sytuacji, kiedy kobiety usiądą bez mężczyzn przy okrągłym stole, będą w stanie wypracować nowe standardy, własne polityczne cele?
Kiedy takie pytanie pojawiło się w twojej głowie?
Przyszło do mnie w czasie namysłu nad sytuacją Izraela i Palestyny. Po latach obserwowania rzekomego postępu w rozmowach między przywódcami tych państw, zaczęłam myśleć o takiej sytuacji: a co, jeśli kobiety po obu stronach miałyby większość w rządzie? Czy będzie różnica? Czy znajdzie się plan na rozwiązanie konfliktu na Bliskim Wschodzie? To oczywiście hipotetyczne pytania, bo w obu krajach mamy do czynienia ze strukturą kultury patriarchalnej. Później ta myśl zaczęła zataczać coraz szersze kręgi, przyjęła wymiar globalny.
Na ten wymiar wskazują tytułowe „dwie minuty do północy”. Co dokładnie one znaczą?
W 1947 r. grupa naukowców stworzyła tzw. zegar zagłady, który metaforycznie wskazuje, jak daleko od zagłady jest ludzkość. Pierwotnie zagłada oznaczała zagrożenie wojną nuklearną, jednak dzisiaj uwzględnia też inne czynniki. Na przykład zmiany klimatyczne wywołane przez człowieka. Każdego roku wskazówki przesuwają się do przodu lub do tyłu. Kiedy zaczynałam pracę nad filmem, zegar zatrzymał się dwie minuty przed północą.
Zegar ma wymiar symboliczny. Są jednak tacy, którzy traktują go całkiem poważnie.
Nie trzeba być uczonym, żeby stwierdzić, że żyjemy w erze katastrofy. Współczesny świat cechuje jednak mechanizm wyparcia, każdego dnia odpychamy od siebie te myśli. Przemy do przodu, niszcząc to, co jeszcze niedawno wydawało się wieczne. Patrząc na historię ludzkości, czasem czuję się przytłoczona przełomowymi osiągnięciami, zarówno jednostek, jak i społeczeństw. Innym razem dochodzę do wniosku, że autodestrukcja to nieodłączna część ludzkiej natury, co studzi mój entuzjazm. Na tym polega paradoks, ale też złożoność naszego gatunku. Jest w nas, niestety, coś, co odbiera nam rozum, pcha ku zagładzie, sprawia, że nie potrafimy oprzeć się najgorszym namiętnościom.
Broń nuklearna jest tego najdobitniejszym przykładem. W filmie toczy się dyskusja na temat denuklearyzacji świata. Rolę antagonisty pełni fikcyjny polityk o nazwisku Twittler, który rozgrywa nuklearnego pokera.
To było główne założenie scenariusza – jeden człowiek, na którego biurku znajduje się czerwony guzik, kontra reszta świata. Niektórzy nazwą to symulacją, eksperymentem, inni dopatrzą się w tym znamion codzienności. Jak mówi w filmie jedna z ekspertek: „żyjemy w czasach, kiedy politycy starają się nam zademonstrować długość swoich rakiet i popisują się tym, kto ma większy guzik”. Nie inaczej wyglądały tweety Trumpa do Kim Dzong Una. Niby dziecinada, ale czytając je, czułam wielki lęk. Ta broń to instrument władzy – psychologicznego i politycznego oddziaływania. Programy nuklearne nie są rozwijane tylko w celach obronnych, ich celem zawsze będzie podporządkowanie sobie innych. To polityka uprawiana z pozycji siły.
A nie sądzisz, że idea całkowitego rozbrojenia nuklearnego to utopia?
Kampania na rzecz zniesienia broni jądrowej zrzesza kilkaset organizacji z ponad stu państw świata, a w 2017 r. jej działania zostały nagrodzone pokojowym Noblem. W filmie reprezentuje ją aktywistka Xanthe Hall, która poświęciła jej 40 lat życia. Wciąż toczą się rozmowy w sprawie układu nuklearnego z Iranem. Są wśród nas ludzie, którzy wzywają państwa atomowe do podjęcia negocjacji i rezygnacji z produkcji bomb. Te wysiłki trwają nieprzerwanie, niezależnie od mojej pracy artystycznej. Zresztą, to oni powinni ci o tym opowiedzieć, nie ja, artystka.
Ale jako artystka możesz poszerzać perspektywę i przybliżać konteksty. W filmie pokazujesz na przykład związek między bronią jądrową a problematyką płci. Choćby to, że broń atomowa to symbol falliczny, maskulinistyczny.
Tak samo jak nazwy, jakie im nadajemy: „Little Boy”, „Fat Man”…
Niedawno rozmawiałem z Jasmilą Žbanić, reżyserką filmu Aida, która zwróciła uwagę na coś podobnego, m.in. na to, że wszystko, co wiemy o wojnie, powiedział nam „męski głos”.
Hierarchia płci towarzyszyła gatunkowi ludzkiemu od zarania dziejów, można byłoby o tym długo i zawile opowiadać, ja jednak uważam, że dzisiaj o wiele ciekawsze są postgenderowe teorie, które zakładają odejście od identyfikacji płciowej. Zmagania kobiet i mężczyzn, jakie obserwujemy w ostatnich latach, zarówno w instytucjach, jak i na ulicach, pokazały, że jesteśmy w stanie spojrzeć „pomiędzy”, poza kategorię płci. Moim zdaniem, nie powinniśmy pytać tylko o to, czym jest władza w rękach mężczyzn, ale bardziej o to, czym w ogóle jest władza w rękach ludzi. Myślę, że tylko zmiana systemu pozwoli nam stworzyć nowy koncept przywództwa, w którym płeć przestanie być kategorią. Problemem jest w ogóle struktura kultury patriarchalnej, opartej na relacjach dominacji i podporządkowania, które dotyczy nie tylko kobiet, ale wielu mniejszości tego świata.
A co z odpowiedzią na powracające w filmie pytanie: co by było, gdyby kobiety rządziły światem?
Nie wiem, jak wyglądałby świat w innym niż dotąd układzie, gdyby w zarządzaniu strukturą społeczną kierowano by się innymi priorytetami. Ale uważam, że najwyższy czas spróbować! Sztuka stawia pytania, tworzy platformę do eksperymentu i prowokacji. Tak było w przypadku tego filmu, który powstał z pilnej potrzeby zastanowienia się nad potencjalnymi rozwiązaniami dla świata. Czy pod rządami kobiet byłby on lepszym, bezpieczniejszym miejscem? Wolnym od populizmu i klasowych podziałów? Być może, ale niekoniecznie.
To pytanie od lat nie daje mi spokoju. Nadal nie potrafię odpowiedzieć na nie w formie puenty czy wyraźnej konkluzji. Niestety, choć brzmi to drastycznie, coraz częściej zdarza mi się myśleć, że być może jedynym planem naprawczym jest koniec świata. Koniec człowieka, jakiego znamy. Możemy musimy zacząć od zera, żeby przekonać się, czy będzie różnica?
A czy przy tak permanentnym strachu i napięciu, pozostaje w ogóle miejsce na radość, szczęście, zadowolenie? Jest coś, co sprawia, że odczuwasz te emocje?
Sztuka. Sam fakt, że ona istnieje. Bez niej życie byłoby nie do wytrzymania, a kondycja ludzka zbyt przerażająca. A zarazem od razu nasuwa się pytanie, które uporczywie tkwi w mojej głowie, od lat burząc mój spokój: jaka jest moja rola, jako artystki, i mojej sztuki? Czy sztuka jest w stanie wywierać korzystny wpływ w tych mrocznych czasach, w których żyjemy? Odbija się w niej stan świata oraz wątpliwości, jakie wobec tego stanu mają artyści. Sztuka pomaga nam również wyobrazić sobie inny świat, spekulatywną przyszłość, w której ludzie żyją na innych zasadach.
Nigdy nie kryłaś też, że w twojej twórczości zawiera się potrzeba pokonania traum, własnych i zbiorowych. Naznaczyło Cię m.in. doświadczenie służby w izraelskiej armii, którą odbyłaś w wieku 20 lat.
Tak, to mogło mieć znaczenie. Nie wiem, czy widziałeś jedną z moich pierwszych prac, zatytułowaną Profile. To krótki film, w którym pokazuję izraelskie żołnierki podczas treningu na strzelnicy – po raz pierwszy trzymają w rękach broń, przymierzają się do strzału. To było dla mnie bardzo osobiste. Poszłam do wojska bez zadawania pytań. Służba wojskowa w Izraelu jest obowiązkowa, a ja pochodziłam z rodziny, w której uczestnictwo w wojskowych rytuałach w zasadniczy sposób nas określało. Istniał tylko jeden sposób życia: masz służyć narodowi, wróg jest wszędzie. Dopiero później stałam się krytyczna. Z czasem zrodziło się we mnie poczucie, że służba wojskowa była okropną stratą czasu. I najbardziej przygnębiającym czasem w moim życiu.
Uważam, że militaryzacja jest praniem mózgu i wielkim niebezpieczeństwem, niechęć do niej pozostanie we mnie już na zawsze. Poza tym, to problem na dużą skalę, nie dotyczy tylko Izraela. W Stanach Zjednoczonych posiadanie broni uznaje się za jeden ze standardów demokracji. Zakończenie Two Minutes To Midnight jest w tym kontekście symboliczne. To właściwie zapis mojego innego projektu, który zrealizowałam w Filadelfii – Bury Our Weapons, Not Our Bodies! Jak wskazuje tytuł, zamiast ciał, w ziemi pogrzebaliśmy broń.
Naprawdę myślisz, że…
Sztuka służy też wyrażaniu takich nadziei. Zwróć uwagę, że w Dwóch minutach do północy korzystam z konwencji filmu Stanleya Kubricka Dr Strangelove, lub jak przestałem się martwić i pokochałem bombę. Kubrick pracował nad tym filmem w czasie zimnej wojny, dzielił się w nim własnymi obawami na temat przyszłości świata, zarazem pokazując je w krzywym zwierciadle, by oswoić widza z najczarniejszymi scenariuszami. U Kubricka akcja dzieje się w Sali Narad Wojennych (War Room), ja zamieniam ją na Pokój Porozumienia (The Peace Room).
Nie mam w sobie wiele wiary, że można coś zmienić, ale może jeszcze doczekam czasów, w których – jak mówi nasza filmowa pani prezydent – zaczniemy przedkładać pokój ponad wojnę.
Yael Bartana:
Urodzona w 1970 r. w Afula w Izraelu, artystka sztuk wizualnych, zajmująca się fotografią, filmem, instalacjami wideo i dźwiękowymi. Jej sztuka wyrasta z doświadczenia zamieszkiwania w państwie ciągłego konfliktu, napięcia i strachu oraz z syjonistycznej tradycji. Od 2008 r. pracuje m.in. w Polsce, tworząc projekty na temat polsko-żydowskiej historii i jej wpływu na dzisiejszą tożsamość Polaków. W 2011 r. reprezentowała Polskę na 54. Biennale Sztuki w Wenecji.