Nie da się i nie należy tłumaczyć wiersza okolicznościami, w których powstał – tak mniej więcej pisał Zbigniew Herbert, tłumacząc swoją niechęć do wyjaśniania, skąd się bierze jego poezja.
I mnie bliska jest ta formułka, a przynajmniej dotąd stosowałem ją w tej rubryce. Chyba nigdy nie przyznawałem się Państwu, jak i kiedy wymyśliłem który Głos stoika i co mnie zainspirowało. Dla odmiany zrobię dziś wyjątek. Otóż czytana w czasie sierpniowych wakacji książka przypomniała mi o ważnej dla stoików sprawie, którą zdecydowanie za rzadko tu poruszam.
Chodzi o książkę Gomułka. Władzy nie oddamy Piotra Lipińskiego (Herbert nie byłby zachwycony tym zestawieniem, chociaż przyznawał, że pierwsze warszawskie mieszkanie z widokiem na Pałac Kultury dostał właśnie „z łaski mandaryna” – czyli Gomułki). Nie jest to może najlepsza biografia na świecie, ale nie chcę tu jej recenzować ani mówić o polityce. Jej lektura po prostu mi o czymś przypomniała.
Otóż podstawowe daty z życia Gomułki świadczą o tym, jak wielka jest przewrotność losu. W biografii towarzysza „Wiesława” można to zaobserwować przynajmniej dwukrotnie. Najpierw w drugim półroczu 1956 r., kiedy zaledwie kwartał mija od zwrócenia mu legitymacji partyjnej do momentu, gdy zostaje tejże partii pierwszym sekretarzem. I drugi raz, co uwidoczniło się jeszcze bardziej dobitnie. Gomułka rządził ponad 14 lat. Ale największy polityczny sukces jego życia (podpisanie układu z RFN gwarantującego granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej) i ostateczny koniec kariery (ustąpienie ze stanowiska sekretarza w następstwie wydarzeń grudniowych) rozegrały się w ciągu… zaledwie dwóch tygodni – odpowiednio 7 i 20 grudnia 1970 r. Czy to nie jest niesamowite?
Każdy zna to z własnego życia. Te fale nie muszą być aż tak stłoczone i mogą nie mieć takiej amplitudy, ale doświadczenie, o jakim piszę, jest nam dobrze znane. Sukces zawodowy przychodzi w tym samym miesiącu, co choroba w rodzinie. Syn rodzi się w tym samym roku, w którym umiera dziadek. I tak dalej, i tak dalej. Żadne szczęście nie jest na tyle wielkie i na tyle trwałe, by tuż za nim nie mogło się wkraść jakieś nieszczęście. A żadne nieszczęście nie jest na tyle miażdżące, by zaraz za nim nie mógł przyjść sukces.
Ta refleksja zajmuje ważne miejsce u starożytnych stoików. U Marka Aureliusza wraca ona co chwilę: może dzisiaj wszyscy nas chwalą, ale jutro będą ganić, a pojutrze – w ogóle zapomną. U Seneki przedstawione jest to jeszcze barwniej. On ciągle przecież wspomina, że od najwyższych zaszczytów jest tylko ćwierć kroku do najgłębszego upadku i że morze pochłania statki, które zaledwie godzinę wcześniej dumnie wypinały żagle.
Co z tego wynika? I dlaczego stoicy tak lubią o tym pisać? Przecież to refleksja dość oczywista, jasna dla każdego – nie jest specyficzna jedynie dla myślenia stoickiego i nie tylko z nim musi być związana. Płyną z niej jednak przynajmniej dwie ważne dla stoików przestrogi.
Po pierwsze, co jest bardziej oczywiste: świadomość tego, że los jest boleśnie przewrotny, wzlot kroczy przed upadkiem, a niespodziewany sukces za klęską, powinna nas „kalibrować” tak, byśmy ani nie dawali się stłamsić i złamać nieszczęściu, ani też się specjalnie nie unosili w chwilach triumfu, po prostu byśmy nie dali się ponieść złudzie własnej wyjątkowości czy wszechmocy. W przypadku Gomułki ani lata spędzone w izolacji po wojnie nie były klęską aż tak ostateczną (bo zaraz po nich trafił na szczyty władzy), ani podpisanie układu z Niemcami w 1970 r. nie było znów aż takim sukcesem (bo dwa tygodnie później został od władzy odsunięty).
To może się oczywiście wydawać trudne, bo ciężko jest nie załamać się w więzieniu i ciężko jest nie cieszyć się z sukcesu. I dlatego w sukurs przychodzi drugie memento. Stoicy lubią mówić o przewrotności życia, bo przypomina ona, że to nie zewnętrzne okoliczności i zwroty losu powinny nas interesować. To są przecież rzeczy niezależne. Dla nas najważniejsze powinno być to, co zależy od nas – nasze wartości, nasze cele, kształtowanie naszego charakteru. To w tym kierunku powinniśmy się zwracać, tym powinniśmy się zajmować. To jest w pełni „nasze”. Tego żadne odmiany losu nie nadszarpną, nie wtargną nam do duszy i niczego nie odwrócą. Jeśli jestem przywódcą państwa, powinienem się starać być jak najlepszym przywódcą państwa, tylko bowiem to staranie zależy ode mnie. Tylko tyle i aż tyle. Czy to mi się uda, już nie ode mnie zależy i to oceni historia. Tak jak oceni Gomułkę.