Średniak klasy średniej Średniak klasy średniej

Średniak klasy średniej

Jakub Popielecki
Czyta się 4 minuty

Alexander Payne to specjalista od skromnych dramatów, w których jakiś (grany zazwyczaj przez znanego amerykańskiego aktora) mężczyzna w (co najmniej) średnim wieku wyrusza w podróż i – wbrew regułom kina drogi – na jej końcu jest mniej więcej taki sam, jak na początku: zgorzkniały, samotny, przegrany (niepotrzebne skreślić), no, może ciut bardziej samoświadomy. Trochę upraszczam, ale nie aż tak bardzo. A upraszczam, bo Pomniejszenie, z otoczką utopii science fiction, z komputerowymi efektami specjalnymi i futurystyczną scenografią, na pierwszy rzut oka zapowiada się na reżyserską woltę w karierze twórcy. Na zerwanie ze schematem znanym choćby ze Spadkobierców czy Schmidta. A jednak w centrum tego wielkiego spektaklu wciąż pozostaje mały człowieczek – tym razem o twarzy Matta Damona – wciąż zgorzkniały i przegrany. Zmienił się sztafaż; sedno pozostało to samo. Ale coś w owym procesie przeskalowania się zagubiło.

Sam pomysł jest jeszcze całkiem zabawny: lekarstwem na problemy współczesnego świata – przeludnienie, kryzys finansowy, rozmaite deficyty – okazuje się wynalazek skandynawskich naukowców, którzy wymyślili, jak zmniejszyć człowieka. Idea jest taka: kiedy malejesz, wraz z tobą maleją nie tylko twoje potrzeby, ale i problemy, i na przykład skromne oszczędności stają się nagle małą fortuną pozwalającą na zakup willi w luksusowym lilipucim kurorcie. W taką właśnie nietypową sytuację Payne wrzuca swojego typowego bohatera: zmagającego się z długami Paula Safranka, średniaka z klasy średniej, który wraz z żoną Audrey (Kristen Wiig) postanawia się zmniejszyć w nadziei, że z miniaturowego punktu widzenia wszystko będzie wyglądało lepiej.

Payne wprowadza nas w ten świat bardzo ostrożnie. Zanim przejdziemy do tytułowego pomniejszania, spędzamy sporo czasu w pospolitym rozmiarze, przygotowując się do miniaturyzacji razem z Safrankami – zupełnie jakbyśmy oglądali „zwykły” film reżysera. Zdrowy rozsądek i zasady dramaturgii podpowiadają, że to dobra reżyserska taktyka, bo Payne musi: a) zapoznać widza z bohaterami i b) wzbudzić nasz apetyt na nadchodzące atrakcje. Niestety: jedno skręca tu kark drugiemu. Poznawanie bohaterów dłuży się bowiem niemiłosiernie – tym bardziej niemiłosiernie, że wiemy, iż za rogiem czai się potencjalnie dużo ciekawszy zmniejszony świat. Nie bardzo jest też kogo poznawać. Damon ma być bowiem przeciętniakiem przeciętniaków, uczesanym, wyprasowanym i wypranym z właściwości. I cóż, jest – tak bardzo, że aż nie chce się oglądać, co też Payne dla niego zgotował.

A zgotował rodzaj powiastki filozoficznej. Oto dlaczego pan Safranek jest taką tabula rasa: twórca upozował go na papierek lakmusowy, który dopiero w starciu ze złożonością świata wykryje, co jest tegoż świata kwasem, a co zasadą. Kurort liliputów okaże się zatem miniaturą społeczeństwa, modelem, który w skali mikro uwydatni wszelkie grzeszki skali makro. Białocentryczna, mieszczańska, pierwszoświatowa miniwygoda okaże się ufundowana na zwykłej ignorancji. Spod jej płaszczyka wychyną zaś – standardowo – kapitalistyczne demony, wyzysk taniej siły roboczej, walka klas i tak dalej.

Payne miesza satyrę z moralitetem, ton dystansującej kpiny z opowieścią o osobistym przebudzeniu, i raz za razem sam wchodzi sobie w drogę. Tak, realia małego świata są zabawne, ale to żart, który zużywa się po 10 minutach skeczy opartych na tym, że coś jest duże, a coś nie. Co gorsza, w takim otoczeniu wszelkie „dramatyczne” próby, jakie podejmuje reżyser, wypadają płasko, niewiarygodnie, tanio. Trudno przecież przejąć się historią przyjaźni Safranka z wietnamską aktywistką (Hong Chau), kiedy Payne równolegle robi sobie żarty, uprawia krytykę polityczną i jeszcze bawi się w futurologa. Koniec końców wszystko przypomina tu więc bohatera: bez pazura, nijakie, ble. Ni to zabawne, ni wzruszające, ni drapieżne.

Ironia losu: zgubny paradoks Pomniejszenia jest paradoksem skali. Reżyser opowiada o potrzebie mentalnego pomniejszenia, argumentuje za cieszeniem się drobnostkami i proponuje, byśmy naprawiali świat po kawałeczku, zaczynając od siebie. Chwali wielkość tkwiącą w małości. Tyle że zanim dotrze do swojej skromnej puenty, porusza niebo i ziemię, rozdrabniając się w próbie opowiedzenia o wszystkim, prześlizgując się po kolejnych tematach, rozcieńczając sprawę. Za dużo treści, za mało miejsca. 

Czytaj również:

Carrey Show Carrey Show

Carrey Show

Jakub Popielecki

Kilka miesięcy temu mógł mignąć wam na facebookowych wallach wywiad, którego Jim Carrey udzielił telewizyjnej dziennikarce podczas Nowojorskiego Tygodnia Mody. Nieprzypadkowo materiał osiągnął status wiralowy: zamiast stosować się do zasad „ściankowego” savoir-vivre’u i udzielać bzdurnych odpowiedzi na bzdurne pytania, gwiazdor utrafił wówczas w ten szczególny punkt między zgrywą, oświeceniem i szaleństwem. Czy zwierzając się nieprzygotowanej na ezoteryczną dysputę reporterce, Carrey robił sobie jaja, na serio piętnował iluzyjną naturę rzeczywistości czy może po prostu wołał o pomoc? Trudno powiedzieć. Oglądając dokument Jim & Andy, raczej nie znajdziecie odpowiedzi na to pytanie, ale na pewno pogłębicie kontekst.

Film Chrisa Smitha opowiada o okolicznościach realizacji Człowieka z księżyca Miloša Formana, gdzie Carrey wcielił się w swojego idola, kontrowersyjnego komika Andy’ego Kaufmana. Pracę na planie wspomina dla nas do kamery sam gwiazdor, swobodnie lawirując między zakulisowymi anegdotkami, biograficznymi wtrętami oraz… uduchowionymi refleksjami o naturze wolności, tożsamości i rzeczywistości. Aktor jest tu trochę bożyszczem stawiającym sobie pomnik, trochę wrażliwym facetem podsumowującym własne wzloty i upadki, a trochę brodatym, natchnionym mędrcem wariatem. Podobnie jak w przypadku wspomnianego wideo miejscami trudno stwierdzić, gdzie kończy się jeden Carrey, a zaczyna drugi, co jest prawdą, a co kreacją. Ale dla samego zainteresowanego to chyba normalka. 18 lat temu na planie Człowieka z księżyca postanowił on bowiem zrobić wszystko, żeby zatrzeć granicę między rolą a życiem. Oczywiście po trupach.

Czytaj dalej