Wraz z rozwojem pandemii COVID-19 wywołanej przez koronawirusa, w miarę jak pustoszeją nasze miasta i okolice, w Internecie pojawia się coraz więcej informacji o tym, jak to zwierzęta nagle coraz lepiej sobie radzą w miejscach, w których od dawna ich nie widziano.
Łanie chodzą po ulicach Zakopanego, małpy opanowują tajskie miasta, w weneckich kanałach łabędzie tańcują z delfinami, na opustoszałych plażach Brazylii i Indii morskie żółwie rozmnażają się na potęgę, a w Chinach słonie robią sobie imprezę z ryżowym winem, którą później odsypiają wśród herbacianych krzewów. Chyba najbardziej ekscytujące było nagranie przedstawiające wiwerę malabarską spacerującą po ulicy w indyjskim mieście Kozhikode. Ten drapieżnik z rodziny wiwerowatych jest od lat 60. ubiegłego wieku uznawany za prawdopodobnie wymarły, a tu w dwa dni po ogłoszeniu w Indiach znacznych restrykcji w poruszaniu się nagle najwyraźniej zmartwychwstał. Nawet na moim osiedlu kilka nocy temu słyszałem kunę domową i od paru dni widuję pustułki, a żadnego z tych gatunków nie spotkałem tu od dobrych paru lat. W opublikowanym kilka dni temu na łamach „National Geographic” tekście Natasha Daly porównuje tempo rozprzestrzeniania się tych doniesień do tempa rozwoju samej pandemii. W mediach społecznych zdobywają one tysiące „lajków” i mnóstwo udostępnień. Psychologowie twierdzą, że bardzo potrzebujemy takich informacji w trudnych czasach, ważne dla nas jest, żeby w tym pandemicznym chaosie odnaleźć cokolwiek pozytywnego. Jak jednak w tym samym artykule podkreśla autorka, choć ta wizja przyrody oddychającej z ulgą pod naszą nieobecność jest bardzo kusząca, to nie jest to takie proste. Okazuje się, że delfiny wcale nie pływają po kanałach Wenecji, tylko na Sardynii, łabędzie zawsze pojawiały się w tym konkretnym miejscu, a słonie regularnie odwiedzają niektóre wioski, a wieści o ich libacji okazują się po prostu nieprawdziwe. Wiwera malabarska okazała się zaś swoją dużo pospolitszą kuzynką, wiwerką malajską, co było największym rozczarowaniem. Małpy w Tajlandii szaleją po ulicach nie dlatego, że poczuły się pewniej, ale wręcz przeciwnie – przy braku turystów mają kłopot ze znalezieniem pożywienia, bo nikt ich nie karmi. One uzależniły się od naszej obecności i zapomniały, jak samodzielnie o siebie dbać.