Matka ziemia zafundowała nam naturalne sposoby relaksu i leczenia różnych chorób. Wystarczy odszukać gorące źródła i wskoczyć do nich. Niektórzy uważają takie pieszczenie własnego ciała za grzeszne, jednak praktyka i nauka mówią coś przeciwnego.
Pod Mutnowską Sopkę podjechaliśmy masywnym, terenowym busem na wielkich kołach – jednym z tych egzotycznych pojazdów, które spotyka się tylko na bezdrożach Syberii i obu Ameryk. Postaliśmy chwilę z plecakami pośrodku górskiego pustkowia – 120 km od Pietropawłowska Kamczackiego, 800 m n.p.m., u podnóża jednego z kilkudziesięciu czynnych wulkanów Kamczatki. Było ciepło, czuliśmy zapach siarki. Słyszeliśmy rytmiczne syki i świsty towarzyszące gwałtownym wyrzutom pary wodnej z wnętrza Ziemi. Po 30 minutach marszu znaleźliśmy się w dolinie podobnej do Doliny Gejzerów, ale mniejszej i mniej znanej. Namioty rozstawiliśmy na gorącej ziemi w plamach siarkowych wykwitów, między bulgoczącymi jeziorkami i małymi gejzerami. Nieopodal wybudowanej na początku XXI w., w miarę czystej ekologicznie Mutnowskiej Elektrowni Geotermalnej. Było to najbardziej odlotowe miejsce, w jakim kiedykolwiek nocowałam.
Gotowanie na wulkanie
Efekt podgrzewanej podłogi w namiocie wynagradzał brak łazienki, tym bardziej że kilkaset metrów dalej biło gorące źródło, w którym można było się kąpać jak w odkrytym basenie z widokiem. A było na co patrzeć, również po zmroku. Elektrownia emitowała na całą okolicę fluorescencyjne zorze jak z radzieckiego filmu science fiction, co w połączeniu z piekielnymi sykami i słupami pary wodnej tworzyło jedyne w swoim rodzaju całodobowe widowisko, nad którym w nocy rozciągała się jeszcze Droga Mleczna. Brakowało tylko gorącej herbaty – jak miło byłoby patrzeć na gwiazdy z kubkiem zielonego czaju w ręce! Wodę pitną przywieźliśmy wprawdzie ze sobą, ale na siarce nic nie rosło i nie mieliśmy jak rozpalić ogniska. Na horyzoncie rysował się już gastronomiczny dramat – wydawało się, że przez kilka dni będziemy jeść tylko suchy chleb i tuszonkę z puszki, zapijając zimną wodą. Wtedy Jurek wpadł na pomysł, jak spożytkować energię natury, która tak przyjemnie grzała nam siedzenia: wstawił aluminiowy kociołek z wodą do jednego z bulgoczących jeziorek i przykrył pokrywką. Wystarczyło cierpliwie poczekać, aż woda w kociołku osiągnie temperaturę, w której można będzie prawie-zaparzyć herbatę i prawie-ugotować kaszę gryczaną. Byliśmy uratowani.
Ludzie i makaki
Za wszystkie te atrakcje odpowiedzialność ponosi płynne jądro Ziemi. Mimo że nasza planeta liczy sobie 4,6 mld lat, temperatura w jądrze wciąż wynosi około 6000°C. Czy to diabeł w piecu pali? Niezupełnie. Ciepło jest wynikiem gigantycznego ciśnienia oraz rozpadu izotopów uranu, toru i potasu. Powstająca w ten sposób energia geotermalna daje o sobie znać poprzez trzęsienia ziemi, erupcje wulkanów i różnego rodzaju gorące źródła, w tym „plujące” wodą oraz parą gejzery. Dzieje się to albo w rejonach sejsmicznie i wulkanicznie aktywnych, albo w takich, gdzie woda z opadów wnika w głębokie warstwy ziemi, tam się ogrzewa i pod działaniem ciśnienia hydrostatycznego z powrotem wydostaje na powierzchnię (np. w Jaszczurówce koło Zakopanego). Bulgoczące od trujących gazów bajorko, w którym pod Mutnowką grzaliśmy wodę na herbatę, było fumarolą, czyli – mówiąc obrazowo – wydechem wulkanu (naukowa nazwa to ekshalacja). Energię geotermalną jako jedno z odnawialnych źródeł energii wykorzystuje się w kilkudziesięciu państwach na całym świecie, a łączna moc wszystkich elektrowni tego rodzaju w roku 2012 wynosiła 11,4 GW i stale rośnie. W Polsce instalacje geotermalne dają tylko 0,03% produkowanej energii pierwotnej. Jednak żadna wymierna korzyść nie może się równać z najprostszą rozkoszą termalnych kąpieli – bezdyskusyjną zwłaszcza na wiosnę, kiedy po długiej jesieniozimie ciało i kości mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej są radykalnie niedogrzane. Ta przyjemność jest stara jak człowiek. Zresztą źle mówię, zbyt humanistycznie – zwyczaje makaków z Japonii dowodzą przecież, że nie tylko człowiek uwielbia cieplice. Gorące źródła są jedną z tych radości, które łączą nas ponad gatunkami. Niosą też wiele korzyści, które trudno wyrazić w gigawatach.
Nimfy w cieplicach
W dziejach świata nie było ludu, który miałby dostęp do gorących źródeł i z nich nie korzystał, ale to starożytni Grecy nadali temu zjawisku kształt popularnej praktyki kulturowej. Zasługę wynalezienia kąpieli w geotermach Hellenowie przypisali bogini Atenie: to na jej prośbę bóg ognia Hefajstos (w mitologii rzymskiej zwany Wulkanem) miał wyrąbać w skale pierwsze cieplice – dla utrudzonego 12 pracami Heraklesa. Wiadomo, że łaźnie były częścią m.in. znanego kompleksu pałacowego w Knossos na Krecie, jednak większość greckich świadectw na ten temat pochodzi z VI i V w. p.n.e. Poeta Pindar wspomina o kąpiących się w cieplicach nimfach, a Homer wysławia wysoką temperaturę jednego z dopływów Skamandra. Ze wszystkich plemion greckich tylko Spartanie i Macedończycy uważali gorące kąpiele za niegodne wojownika, cała reszta greckiego świata z radością pluskała się w ciepłej wodzie, której przypisywano moc uzdrawiającą. Zwany ojcem medycyny grecki lekarz Hipokrates poświęcił wodom termalnym ustęp w swoim dziele De aere, aquis et locis, w którym opisał chemiczne i organoleptyczne właściwości wody oraz działanie gorących i zimnych kąpieli na ciało ludzkie. Uważał, że wszelkie choroby są skutkiem zachwiania równowagi płynów, więc dla poprawy zdrowia zalecał kąpiele wodne i parowe, a także ćwiczenia i masaże. Kąpieliska termalne stawały się w Grecji ośrodkami życia towarzyskiego oraz intelektualnego (zaświadcza o tym Platon), jak również kultu religijnego. Były częścią gimnazjonów, ale też poświęconych bogu sztuki lekarskiej Asklepiosowi centrów religijno-leczniczych. Lokowano je najczęściej tuż obok źródeł, w przepięknych okolicznościach przyrody. Naturę – w tym zwłaszcza wodę, która dla wielu filozofów greckich z Talesem na czele była pierwszą materią i zasadą świata – łączono z boskością. Nic dziwnego, że spodziewano się po niej cudów.
Męczarnie Seneki
Złoty wiek term przypadł jednak dopiero na czasy Cesarstwa Rzymskiego, które przejęło zarówno lokalne tradycje etruskie, jak i dziedzictwo Grecji. Łaźnie budowano w Rzymie oraz na podbitych terytoriach. Te publiczne powstawały na koszt państwa i nosiły imiona cesarzy: Agrypy, Karakalli, Dioklecjana. Dzięki wynalazkowi akweduktu przybierały nieraz formę gigantycznych kompleksów mogących pomieścić setki i tysiące osób. Nazywane termami albo SPA (od łacińskiego sanus per aquam – zdrowy dzięki wodzie) oprócz zasadniczej części kąpielowo-saunowej składały się również z ogrodów, sklepów i bibliotek. Opłata za wstęp była symboliczna, więc o określonych porach można w nich było spotkać zarówno cywilów obu płci i wszystkich stanów, jak i leczących wojenne rany żołnierzy. Krytyków rzymskie termy nie miały wielu, ale czasem jakiś się trafiał. „Mieszkam tuż obok term – skarży się Seneka Młodszy, filozof, w Listach moralnych do Lucyliusza. – Wyobraź sobie więc te najprzeróżniejsze głosy, których już uszy ścierpieć nie mogą. Siłacze ćwiczą i wyrzucają w górę ręce obciążone ciężarami…; kiedy trafi się jakiś próżniak, któremu sprawiają przyjemność pospolite masaże, słyszę klaskanie dłoni o ciało… A jak się zjawi sędzia sportowy i zacznie liczyć piłki, to już koniec… Masz dalej tych, co skaczą do wody z impetem, rozbijając ją… Wyobraź sobie piszczący i skrzekliwy głos niewolnika depilatora… Dodaj najprzeróżniejsze nawoływania sprzedających ciastka i masarza, i cukiernika, z których każdy na swój sposób reklamuje towar” (tłum. Wiktor Kornatowski). Bardziej konstruktywnie podchodzili do sprawy uczeni. Gorące źródła nie przestawały intrygować Galena i Celsusa, którzy badali skład wód oraz ich lecznicze właściwości. Od czasów greckich wiedziano już, że wody termalne korzystnie wpływają na skórę i niwelują bóle mięśniowo-stawowe. Coraz częściej rzymscy medycy zalecali kąpiele na różne dolegliwości.
Do wód
Wraz z upadkiem Imperium Rzymskiego kultura kąpieli termalnych podupadła ze względu na stosunek chrześcijaństwa do ciała jako siedliska grzechu. Doczesną powłokę należało teraz skrupulatnie zasłaniać, a nie moczyć w basenie z innymi nagusami. Dopiero renesans zrehabilitował termy. Badania nad właściwościami wód przynosiły kolejne odkrycia, a dzięki wynalazkowi druku wiedza ta rozprzestrzeniała się szybko jak nigdy dotąd. Cieplice zaczęły mieć swoje lecznicze specjalizacje. Postęp nauki w XVIII i XIX w. uczynił z hydrologii medycznej dyscyplinę eksperymentalną. Studia nad gorącymi źródłami znalazły swoje miejsce na wyższych uczelniach. Na podstawie analiz biochemicznych lekarze dopasowywali teraz kąpielisko do schorzenia. Publiczność europejska po raz pierwszy usłyszała nazwiska ojców nowożytnego wodolecznictwa: Vincenza Priessnitza (od którego pochodzi też słowo „prysznic”) i Sebastiana Kneippa. Hydrologia zaczęła łączyć się z ekologią. W latach przed pierwszą wojną światową kultura gorących kąpieli stała się luksusową rozrywką ludzi z wyższych sfer. W całej Europie i obu Amerykach wyrastały ośrodki SPA dla bogatych: z eleganckimi hotelami, kasynami i restauracjami. „Do wód” jeździło się po to, żeby pod pretekstem leczenia zażywać wyrafinowanych przyjemności w gronie osób ze swojego kręgu towarzyskiego, krezusów różnej proweniencji i sławnych artystów. Kres temu słodkiemu życiu w klapkach i szlafrokach położyły dopiero dwie wojny światowe, które znaczną część globu obróciły w ruinę, wywołując potężny kryzys społeczno-ekonomiczny. Także powojenny rozwój farmakologii przyczynił się do usunięcia cieplic na dalszy plan – gorące kąpiele były teraz co najwyżej wspomagającą, a nie główną częścią terapii.
Wellness i natura
W XXI w. woda, jak się zdaje, wróciła do łask – dzięki wytrwałym staraniom fizjoterapeutów oraz hydrologów, farmakologów i biochemików. Doceniono profilaktyczne, lecznicze i rehabilitacyjne zalety wód w odniesieniu do wielu dolegliwości. Nikt nie kwestionuje faktu, że kąpiele siarczkowe wspierają leczenie reumatyzmu, kwasowęglowe pomagają na cukrzycę, borowinowe leczą stany zapalne, a solankowe uśmierzają stres. Cele lecznicze łączy się dzisiaj ponadto z holistyczną wizją zdrowego stylu życia, znaną pod marketingową nazwą wellness. Ośrodki SPA oferują klientom mnóstwo dodatkowych usług, od kosmetyki po kulturę i sztukę, a turystyka wellness jako gałąź przemysłu stała się w dobie późnego kapitalizmu istną żyłą złota. Jednak ekskluzywne ośrodki SPA mogą onieśmielać albo budzić zażenowanie. Tak jak nie każdy lubi restauracje z krochmalonymi obrusami, tak samo nie każdy czuje się dobrze w atmosferze hydroterapeutycznego konsumpcjonizmu przebranego za miłość do natury. Można kąpać się prościej. Wiem z własnego doświadczenia, że najwięcej radości dają kąpiele termalne na świeżym powietrzu, wśród przyrody – wiosną, jesienią i zimą. I wcale nie trzeba szukać takich miejsc na Kamczatce, w Japonii czy na wyspach greckich. Wystarczy wybrać się na Słowację lub na Węgry. Albo chociaż do aquaparku z basenem termalnym i dobrym saunarium. Ciało i dusza pięknie nam za to podziękują. Wyjście z gorących wód i oparów zawsze jest jak ponowne wyjście z łona matki – przez parę chwil ma się wrażenie, jakby widziało się świat pierwszy raz.
Uwaga, test spostrzegawczości!
W jakiej kolejności na poniższych ilustracjach przedstawiono: 1) komputerową symulację kosmicznej sieci ciemnej materii i zwykłej materii; 2) zabarwione komórki glejowe w mózgu szczura; 3) refleksy światła na wodzie w basenie.
Odpowiedź znajdziecie poniżej.