Moskwa-Pietuszki, legendarny poemat prozą Wieniedikta Jerofiejewa, zaczyna się sławną apostrofą: wsie gawariat, Krieml, Krieml – „wszyscy powiadają Kreml, Kreml”, a nikt tak naprawdę Kremla nie widział. Chciałoby się powtórzyć: wielu mówi „minimalizm, minimalizm”, ale na czym on tak naprawdę polega, mało kto wie. Czy ktoś z was zna prawdziwego minimalistę? Chyba warto uprzedzić puentę: tak, znacie minimalistów… bo pewnie sami nimi jesteście. Ale dlaczego?
Minimalista, w powszechnym wyobrażeniu, takim, które podsuwają lśniące podręczniki i smutni trenerzy rozwoju osobistego, to gość, który ograniczył cały dobytek do stu przedmiotów. Trzy komplety bielizny, jedna kurtka na lato, druga na zimę. Sen na materacu, mieszkanie puste jak u Ocasio-Cortez przed sławetną transmisją z popcornem. To jasne – oto jest minimalizm. Ale to tylko jedna z jego wersji. Są i inne.
Dużo się dzisiaj mówi o samochodach: a konkretnie o konieczności ich ograniczenia, o wyższości zbiorkomu i roweru nad „blachosmrodem”. Padają tu argumenty z bezpieczeństwa, z ekologii i z urbanistyki. Ale minimalizm tu też gra: ten, kto nie ma samochodu, ten ma z głowy całą pulę problemów. Naprawy, serwisowanie, jakiekolwiek kłopoty, które sprawia auto – to bezsamochodowca nie dotyczy. Nie musi się martwić, gdzie zaparkować, czy będzie korek, którędy dojechać. Niemało z miejsca w umyśle i duszy się zwalnia – i można je przeznaczyć na coś innego. A o to przecież chodzi w minimalizmie.
To był przykład ciągle dość oczywisty, ale są i subtelniejsze. Ktoś mieszka w kompletnym bałaganie, nie jest w stanie zmyć naczyń, skarpetka zwisa z sufitu (uwierzcie, to możliwe), a „dziecięca materia”, jak by napisała Natalia Fiedorczuk-Cieślak, wżera się w podłogę i obicia mebli. Wchodzisz do takiego mieszkania i potykasz się o przedmioty, zabawki, wózki, klocki, przejść się nie da. Niby antyteza minimalizmu… Ale dodajmy do równania, że rodzice tam mieszkający, to najlepsi rodzice pod słońcem. Postawili po prostu na wartość „być dobrym rodzicem” i nie starczyło czasu na sprzątanie podłogi. Warto więc myśleć o minimalizmie nie w kategoriach ilości przedmiotów, ale ilości wartości, na które stawiamy i konsekwencji w ich wyborze. Minimalizm, w głębszym sensie, nie będzie polegał koniecznie na wyrzucaniu przedmiotów (to jest, chciałoby się rzec, dość minimalne rozumienie minimalizmu), ale na koncentrowaniu się na wartościach i tematach, na których naprawdę nam zależy. I w tym sensie jest on oczywiście przedsięwzięciem stoickim.
I jeszcze jeden przykład: ktoś mieszka w mieszkaniu schludnym i czystym, kuchnia na biało i meble z Ikei. Do tego – jak przystało na fajno-Polaka – przygotowuje się do maratonu i chce złamać trzy godziny na szybkiej trasie w Poznaniu. Ale nie wie w ogóle, że jest strajk nauczycieli, co to jest brexit ani że w maju będą eurowybory. Zwierzę całkowicie apolityczne. Trzymajmy się jednak klucza: jeżeli to jest faktycznie świadome postawienie na pewne wartości, kosztem odpuszczenia innych, to i to jest minimalizmem.
W tym mniej więcej momencie powiecie, że zeszliśmy do próżnego sporu o semantykę: jeśli wszystko nazwać minimalizmem, to nic nim nie jest i pojęcie to przestaje być do czegokolwiek potrzebne. I faktycznie, gdyby tu urwać, to byłoby to trochę puste gadanie. Są jednak dalsze wnioski, które warto wyciągnąć i które dają zysk namacalny, a nie tylko semantyczny.
Pierwszy wniosek, to akcent na świadomość: wybór, na które wartości stawiamy, powinien być jak najbardziej naszym wyborem, powinien być dokonany jasno i świadomie. To są zbyt ważne rzeczy, żeby one nam się „przydarzały”, żeby działy się same. A jak już zrobimy to świadomie, to nie trzeba dręczyć się tym, co sobie odpuszczamy, za to czerpać radość i satysfakcję z tego, na czym się skupiamy. Jestem AOC, a więc nie martwię się, że śpię na materacu rzuconym na podłogę. Sprzedałem samochód, a więc nie martwię się, że nie mam jak dojechać na Suwalszczyznę. Jestem wspaniałą matką, a więc nie przejmuję się pleśnią w zlewie. I tak dalej.
Druga rzecz, kto wie, czy nie ważniejsza, to wymiar społeczny. Jest taka obiegowa mądrość, znana z memów i plakatów motywacyjnych, która brzmi mniej więcej tak: „Każdy, kogo spotykasz, toczy wewnętrzną walkę, o której nic nie wiesz. Bądź życzliwy dla ludzi. Zawsze”. Czy podobnie nie jest na poziomie wartości? Powiedzmy sobie tak: każdy, kogo spotykasz, musiał się do jakichś wartości ograniczyć, bo wszystkim naraz nie da rady sprostać. Wybory, sposoby życia, pozorne zaniedbania (to, co tobie się wydaje zaniedbaniem) drugiego człowieka to nic innego jak minimalizm inny niż nasz. Konkretyzując: moja pretensja do kolegi, że nie wie, kim jest Timmermans albo jakie problemy Apollo 16 napotkał na orbicie Księżyca, są równie absurdalne jak jego pretensje do mnie, że mam syf w mieszkaniu. Nie ma jednej, odgórnej logiki czy racjonalności. Są różne wybory człowieka – ludzi, których łączy dużo więcej, niż myślą.