El Capitan to mierzący ponad 2300 m – licząc od poziomu morza – granitowy kolos. Jego gładkie, prawie pionowe ściany na pierwszy rzut oka wydają się nie do zdobycia. To właśnie tam prawie 50 lat temu dwóch wielkich ówczesnych wspinaczy, Royal Robbins i Warren Harding, stoczyło pojedynek na wytrwałość, siłę mięśni i na zasady.
Pierwsi wspinacze z pokolenia bitników dotarli do Yosemite na początku lat 50. Młodzież z San Francisco czy Los Angeles – inspirowana poezją, jazzem i książkami Jacka Kerouaca – była głodna przygody. W odróżnieniu od pokolenia swoich rodziców nie chciała spokojnego życia na przedmieściach i nowej zmywarki do naczyń, poszukiwała wolności i swojego miejsca na ziemi. Dla zafascynowanych wspinaczką skałkową tym miejscem stał się Camp 4, obóz założony w sercu Parku Narodowego Yosemite, który szybko stał się mekką nowej fali zdobywców gór.
Młodzi do wspinaczki podchodzili bez kompleksów: zamiast korzystać ze starych sposobów wspinania, wymyślali nowe. Z niechęcią odnosili się do topornego i skomplikowanego sprzętu stosowanego przez ówczesnych alpinistów, konstruowali więc swój własny, pozwalający na spełnienie rosnących ambicji – pragnęli przenieść lekki styl wspinaczki skałkowej w wysokie góry. Ich marzeniem było zdobycie wznoszących się nad doliną Yosemite pionowych ścian Half Dome (Półkopuły) czy El Capitan.
Camp 4 znany był z nieformalnego charakteru. Jego mieszkańcy byli modelowymi przedstawicielami kontrkultury tamtych czasów – większość z nich wyglądała podobnie: zarośnięci, niedbale ubrani, bez pracy, bardziej przypominający włóczęgów niż alpinistów. Wizerunek rebeliantów, głośne imprezy i spożywanie dużych ilości czerwonego wina – to wszystko nie spotkało się z życzliwym przyjęciem władz parku, które od samego początku zaczęły walczyć z Camp 4, mniej lub bardziej skutecznie utrudniając życie wesołej gromadce wspinaczy. Z drugiej strony jednak dzięki zdobywaniu coraz trudniejszych ścian i wyznaczaniu nowych szlaków obozowicze zyskali także reputację pionierów i najlepszych w Ameryce specjalistów od wspinania się po skałach.
Rozważny i romantyczny
Royal Robbins był jednym z najlepszych wspinaczy tamtych czasów. Wysoki, atletycznie zbudowany, ambitny, wyraźnie wyróżniał się wśród mieszkańców Camp 4. Wolny czas spędzał, czytując klasyków filozofii i literatury, a jego radykalne poglądy na etykę wspinaczki szybko stały się obowiązującymi w całej dolinie. Według Robbinsa wspinaczka nie była sportem, tylko sztuką. Ci, którzy wyznaczają nowe drogi wejścia na szczyty, są artystami tworzącymi szlaki dla podążających za nimi. Należy się wspinać, wykorzystując naturalne ukształtowanie skał, a nie sprzęt, którego użycie podczas wypraw trzeba zminimalizować. Zostawianie za sobą zbyt dużej liczby haków wbijanych w granit Robbins uważał za zbrodnię; sam stosował haki własnej konstrukcji, które po użyciu łatwo dało się wyciągnąć.
W ciągu pierwszych lat w Yosemite Robbins zaliczał coraz to trudniejsze wejścia i wyznaczał nowe szlaki. Szybko stał się liderem i nieformalnym szefem Camp 4, a jego ambicje rosły. W 1957 r. wraz z dwójką przyjaciół wyruszył na niezdobytą północno-zachodnią ścianę wznoszącego się nad doliną Half Dome. Robbins, Jerry Galwas i Mike Sherrick krok po kroku posuwali się w górę granitowej skały, nocowali przytwierdzeni do niej i następnego dnia ruszali dalej. Po pięciu dniach wyczerpującej wspinaczki ekipa dokonała niemożliwego – północno-zachodnia ściana Half Dome została zdobyta, a Royal Robbins uzyskał status najlepszego wspinacza w USA.
Wtedy na horyzoncie pojawił się Warren Harding, którego styl wspinania nie miał nic wspólnego z jakąkolwiek etyką i zasadami „chrześcijan z doliny”, jak nazywał grupę pod przewodnictwem Royala. Fan sportowych samochodów i czerwonego wina, pochodzący z przedmieść Los Angeles Harding był świetnym wspinaczem, ale traktował wspinaczkę zadaniowo. Chciał po prostu osiągnąć cel, nie do końca przejmując się, jakim kosztem i w jakim stylu. Filozofię wspinania stworzoną przez Robbinsa uważał za pompatyczną i niepotrzebną, twierdząc, iż każdy powinien móc wspinać się w sposób, jaki uważa za słuszny. Jedyne, co się liczy, to stanąć na szczycie.
Harding wspinał się więc, wbijając tyle haków, na ile miał ochotę, wiercąc śruby w ścianach i zakładając na stałe liny, które pozwalały na schodzenie na ziemię podczas wielodniowych wypraw. Zaczął przygotowywać się do wyczynu jeszcze bardziej niemożliwego niż zdobycie przez Robbinsa Half Dome: postanowił jako pierwszy wejść na El Capitan.
Oblężenie góry
Zdecydował się wytyczyć drogę na szczyt poprzez charakterystyczną, ostrą ścianę El Capitan zwaną Nosem. Wspólnie z Wayne’em Merrym i George’em Whitmore’em rozpoczęli wspinaczkę, która trwała… 18 miesięcy. W ten sposób ekipa Hardinga stworzyła nowy styl wspinania: oblężenie góry.
Wspinacze wchodząc, wkręcali haki i na stałe montowali liny umożliwiające dostarczanie im pożywienia i czerwonego wina czy nawet powrót „na ziemię”, na odpoczynek. Przyszli zdobywcy El Capitan posuwali się powoli, korzystając z całego arsenału sprzętu wspinaczkowego. Przy tym wszystkim zdawali się świetnie bawić, a na Święto Dziękczynienia wciągnęli na pionową ścianę indyka przyrządzonego przez mamę Hardinga.
Setki metrów liny i litry wina później Warren Harding i jego ekipa stają na szczycie El Cap. Styl, w jakim został zdobyty Nos Kapitana, nie mógł spodobać się głównemu strażnikowi etyki wspinania. „Wymęczone” wejście Hardinga łamało niemal każdą z reguł, którymi Royal Robbins kierował się podczas wytyczania nowych dróg. Nie mógł się pogodzić z tym, że pierwsze wejście na tak ważny szczyt było w gruncie rzeczy farsą. Postanowił zdobyć El Capitan w swoim stylu.
Poszedł szlakiem wytyczonym przez Hardinga. W towarzystwie Joego Fitschena, Chucka Pratta i Toma Frosta pokonał The Nose w siedem dni, nie schodząc w tym czasie na ziemię, nie korzystając z zamocowanych na stałe lin i nie zostawiając swoich haków. Przekaz był jasny, a Royal Robbins znów był górą, choć Harding zdawał się zupełnie tym nie przejmować. Przez następnych kilka lat podejmował coraz trudniejsze wyzwania, wciąż stosując tyle haków i śrub, ile miał ochotę – i wyraźnie dobrze się bawił.
Ściana Wschodzącego Słońca
Do drugiej konfrontacji dwóch gigantów doszło w 1970 r., kiedy Harding ponownie postanowił wejść na El Capitan. Tym razem wybrał jednak The Dawn Wall, ścianę El Cap, którą wschodzące słońce oświetla jako pierwszą. Pionowa, prawie gładka granitowa skała według skali Robbinsa była „poza zasięgiem”. Harding – jak można się domyślać – nie robił sobie wiele z ocen rywala, jednak czyniąc ukłon w stronę zasad Robbinsa, podczas wspinaczki nie schodził na ziemię. Atak, którego dokonał wspólnie z Deanem Caldwellem, trwał 28 dni i był dużo trudniejszy, niż Harding przewidywał. W połowie ściany wspinaczy złapała gwałtowna burza, którą przetrwali przyklejeni do pionowego granitu. Legenda głosi, że w trakcie nawałnicy Warren i Caldwell rozpracowali flaszkę brandy, którą udało im się wciągnąć z prowiantem.
W międzyczasie o dwójce śmiałków wspinających się na El Capitan zaczęło być głośno w mediach, a pod The Dawn Wall zaczęli gromadzić się reporterzy i kibice. Podczas trwającej cztery dni burzy Harding i Caldwell, wciąż przyczepieni do ściany, przeżywali ciężkie chwile. W pewnym momencie służby porządkowe parku podjęły próbę interwencji, wysyłając ratowników po wiszący na skale duet. Gdy Harding zorientował się, że krążący wokół nich helikopter próbuje im pomóc, zrzucił na dół wiadomość zawierającą jasny i wyraźny komunikat: „Wszelka pomoc jest niechciana i nie zostanie przyjęta”.
Gdy pogoda się uspokoiła, wspinacze ruszyli dalej. Kilka dni później wyczerpani stanęli na szczycie, gdzie przywitali ich tłum reporterów i kilku wściekłych strażników parku Yosemite (weszli na górę wygodnym pieszym szlakiem). Zdobywcy Ściany Wschodzącego Słońca stali się bohaterami – media rozgłosiły ich wyczyn na cały kraj.
Haki i dłuto
Podczas gdy Harding występował w kolejnych programach telewizyjnych, opowiadając o wspinaczce na El Capitan, Robbins nie był w stanie siedzieć bezczynnie. Imponujący wyczyn rywala był dla niego policzkiem. Choć tym razem Harding i Caldwell zrobili wejście bez schodzenia na ziemię, zostawili po sobie setki haków i wkrętów, zbyt mocno ingerując w skalną powierzchnię. Royal Robbins postanowił działać.
Rok później pojawił się pod skałą, tym razem z Donem Laurią, i ponownie zaczął „poprawiać” drogę Hardinga. Wchodził jednak bardzo powoli, przyhamowywany przez swoją krucjatę – starał się odcinać dłutem wszystkie haki i śruby, które mijał po drodze. W końcu dotarł jednak do miejsca, w którym nie mógł już sobie poradzić, trzymając się ustalonych przez siebie zasad. Ostatecznie zrezygnował z oczyszczania ściany i drogę na szczyt pokonał, korzystając z tego, co zamontowali Harding i Caldwell. Później przyznał, że zaskoczyły go poziom trudności i kreatywność, którą wykazał się Harding. Zdał sobie wtedy sprawę, że misja poprawienia pierwszego wejścia nie ma sensu i po prostu wszedł na szczyt, podziwiając robotę konkurencji.
Trudna przyjaźń
Rywalizacja Royala Robbinsa i Warrena Hardinga trwała aż 14 lat. Zakończyła ją ostateczna próba sił na The Dawn Wall. Dla obu wspinaczy był to ostatni tak spektakularny wyczyn. I choć wielu uważało, że Robbins i Harding to śmiertelni wrogowie, ich wieloletnie zmagania były kamieniem milowym w rozwoju technik wspinaczki górskiej oraz inspiracją dla tysięcy pasjonatów. Okres ich aktywności nazywany jest złotą erą tej dyscypliny.
Sam Royal w jednym z wywiadów wspominał, że chociaż tak bardzo różnili się z Hardingiem w podejściu do wielu kwestii, tak naprawdę byli przyjaciółmi i łączyły ich rzeczy najważniejsze: prawdziwa miłość do wspinaczki i pragnienie wejścia na szczyt. „Od razu przypadliśmy sobie do gustu, ponieważ obaj mieliśmy takiego samego fioła na punkcie wspinania […]. Harding był indywidualistą. Zawsze robił wszystko po swojemu, miał własny osąd sytuacji i podejście do problemów. […] Nie zawsze zgadzaliśmy się co do szczegółów, lecz to właśnie podobało mi się w Warrenie. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi. Nasze życiowe filozofie różniły się – ja jestem moralistą, on wręcz przeciwnie. Dlatego niektórzy uważają, że nie lubiliśmy się, co nie jest prawdą. I nigdy nie było” – opowiadał o tej trudnej przyjaźni w książce Więcej niż ryzyko. Rozmowy z Alpinistami.
Kilka lat po zdobyciu Ściany Wschodzącego Słońca u Robbinsa zdiagnozowano chorobę stawów, która uniemożliwiła mu dalsze wspinanie. Nie miał oczywiście zamiaru siedzieć z tego powodu w domu i wkrótce z powodzeniem rozpoczął karierę kajakarza górskiego. Wraz z żoną Liz, która niejednokrotnie towarzyszyła mu w najtrudniejszych wyprawach, stworzył też jedną z pierwszych na świecie firm produkujących odzież dla miłośników wspinaczki. Zmarł w 2017 r. jako jeden z największych autorytetów i prawdziwa legenda wspinania. A Harding? Resztę dni spędził na ganku domu swojej mamy, popijając czerwone wino i wspominając czasy, gdy rzucił wyzwanie niezdobytej Ścianie Świtu. Wielu wspinaczy do dziś za swoje motto uznaje odpowiedź Hardinga na pytanie, dlaczego wspina się po pionowych ścianach, które dziennikarze zadali mu na szczycie El Capitan – „No cóż, musimy być po prostu szaleni”.
Cytat pochodzi z książki Nicholasa O’Connela Więcej niż ryzyko. Rozmowy z alpinistami, w tłumaczeniu Jerzego Ossowskiego, wyd. Stapis, Katowice 1997.