Rowery nigdy nie przestały ewoluować, my podobno też nie, a mimo to jedna rzecz pozostała niezmienna: potrzeba opowiedzenia się za konkretnym modelem i stylem jazdy. Ostre koło, holender czy single speed?
Zanim w 1883 r. fabryka w Longbridge w okolicach brytyjskiego Birmingham przestawiła się na produkcję samochodów, wytwarzano w niej dwukołowe pojazdy napędzane energią człowieka. Polska nazwa „rower” to pozostałość po pierwszych produktach firmy Rover, powszechnie kojarzonej dziś jedynie z samochodami.
Sto lat później rower stał się w naszym kraju najbardziej pożądanym prezentem komunijnym. Dzieci dorastające w latach 80. fantazjowały albo o Jubilatach, albo o BMX-ach. Pierwsze służyły do jazdy rekreacyjnej, drugie przyciągały amatorów silniejszych wrażeń.
BMX-y narodziły się w Niderlandach równolegle z motokrosem, czyli w latach 50. ubiegłego wieku. BMX to skrót od bicycle motocross. Kto nie mógł jeszcze ścigać się na motorze, z reguły z racji wieku, pojawiał się na motokrosowych torach na rowerze. To były prapoczątki, a dekadę później w Kalifornii pojawiły się pierwsze BMX-y.
ilustracja: Marek Raczkowski
Rowery nigdy nie przestały ewoluować, my podobno też nie, a mimo to jedna rzecz pozostała niezmienna – potrzeba opowiedzenia się za konkretnym modelem i stylem jazdy. Przez moment, w latach 90., rowerzystów wszelkiej maści zjednoczyły górale, czyli rowery górskie. Sielanka nie trwała jednak długo. Z początkiem nowego milenium odżyły stare podziały. Kto szuka adrenaliny, ten jeździ na ostrym kole, komu życie milsze, przemieszcza się po mieście holendrem.
Ostre koło, w dosłownym sensie, oznacza rodzaj napędu. Gdy w 1885 r. pojawiły się rowery z łańcuchem i pedałami, przednią i tylną zębatkę połączono z łańcuchem na sztywno. W takim układzie pedały kręcą się zawsze, gdy rower znajduje się w ruchu. To wydajne i stosunkowo najmniej awaryjne rozwiązanie.
Przez lata rowery z tym modelem napędu wykorzystywano głównie na zamkniętych owalach, gdzie ścigano się z prędkością dochodzącą do 70 km/h. Służyły też kolarzom szosowym do treningu. Z czasem prostotę i niezawodność konstrukcji ostrego koła, eliminującą kosztowne i czasochłonne naprawy, docenili rowerowi kurierzy. A że poruszali się głównie po największych światowych metropoliach, zapoczątkowali modę, która trwa do dziś.
Rower holenderski, potocznie amsterdam lub holender, to nic innego jak tradycyjny rower miejski. Wszystkie te nazwy kierują myśli ku Niderlandom. Chociaż trudno mówić o jakimkolwiek znaczącym wkładzie ich mieszkańców w rozwój koncepcji roweru, należy chyba przyjąć, że jest to forma uczczenia szczególnego statusu, jakim wynalazek ten cieszy się w Holandii, gdzie jest najpopularniejszym środkiem transportu.
Holender oznacza komfort – rower jest wyposażony w błotniki, oświetlenie, hamulce, osłonę łańcucha, trzy biegi i wygodny bagażnik. Plecy pozostają proste, ubrania czyste, a nogawki całe. Jedyny mankament to waga tych jednośladów. Są one z reguły dość ciężkie. Powstały tam, gdzie teren jest idealnie płaski. Polskie pagórki i wysokie krawężniki nie zostały wzięte pod uwagę.
Przeciętnemu użytkownikowi takiego typu rowerów jazda na ostrym kole może się kojarzyć z sytuacją odroczonego samobójstwa. I faktycznie, bez odpowiedniej wiedzy i umiejętności przejażdżka na ostrym kole może doprowadzić wprost w zaświaty. Ale fani ostrego koła poszukują bycia tu i teraz. Atrakcyjność podróżowania na nim polega na konieczności przewidywania, reagowania, trafnego analizowania sytuacji na drodze i dostosowywania się do niej na bieżąco. Ostre koło zmusza do przytomności. Nie można polegać na hamulcach, zresztą tych często nie ma. Albo będziesz uważny, albo połamany. Płyniesz więc przez miasto w maksymalnym skupieniu, przewidując potencjalne zagrożenia i płynnie omijając każdą przeszkodę. Trochę trening koncentracji, trochę gra zręcznościowa.
Fani fixie (od fixed gear – międzynarodowej nazwy ostrego koła) celują w pozbawianiu swoich rowerów wszystkiego, co nie przekłada się bezpośrednio na samą jazdę. Popularne jest na przykład usuwanie obu hamulców. To zwyczaj wywodzący się jeszcze z czasów rowerów torowych, przejęty później przez wspomnianych kurierów, którym zależało na zmniejszeniu masy roweru. Wydaje się jednak, że tradycja ta wśród współczesnych użytkowników funkcjonuje dzięki zgoła innej motywacji. Jest nią chęć estetyzacji roweru, czyli pozbawienia go wszelkich przyległości, tak by stał się minimalistycznym dziełem sztuki. Ostre koła to gwiazdy zjawiska, które nosi nazwę „bike porn”. Pod tym hasztagiem znajdziemy miliony zdjęć maksymalnie uproszczonych, estetycznych jednośladów.
A co zrobić, gdy marzy nam się rower niewymagający cyrkowych umiejętności, ale jednak wizualnie atrakcyjny? Zakupić single speed! Single speed to zwykły wolnobieg. Zwykły, ale pozbawiony przełożeń. Minimalistyczny w formie przypomina ostre koło, jest jednak od niego bezpieczniejszy.
A jeśli milszy nam holender, ale chcemy poruszać się nie tylko horyzontalnie i marzymy o wzniesieniach? Tu odpowiedzią jest wyrafinowany technicznie, nowoczesny rower miejski. Lekki i wygodny w użytkowaniu, utrzymany jednak w bliskiej sercom wielu stylistyce retro.
Spokojnie, to tylko rower i aż rower. Koniec końców najważniejsza jest radość z jego użytkowania!