Promienne zdrowie

Huragan jako kara za wybór Trumpa

Tomasz Stawiszyński
Czyta się 20 minut

Hollywood.

Współczesny Olimp, zamieszkały przez bóstwa o pięknych twarzach i ciałach, które –  zapisane na cyfrowych nośnikach  – odtwarzają  w nieskończoność mityczne opowieści o najbardziej pożądanych życiach w najbardziej pożądanych, a zatem dla większości zupełnie niedostępnych, dekoracjach.

Mekka kabały, pseudomedycyny, New Age, czarnej magii, kokainy, heroiny, gnozy i wszelkiej rozpusty. Oraz seksualnego wyuzdania, o jakim nie śniło się nawet polskim autorom podręczników do wychowania do życia w rodzinie.

A także dziwacznych przekonań, radykalnej ignorancji, niewiedzy na skalę w innych częściach globu niespotykaną. Kto miałby co do tego wątpliwości, niech sięgnie po – weźmy pierwsze z brzegu, klasyczne już teksty – „Dzień Szarańczy” Nathanaela Westa, „Wąwóz Kamiennego Serca” Clive'a Barkera, albo „Hollywood Babylon” Kennetha Angera.

To wszystko tam jest, opisane detalicznie, niekiedy – owszem – przesadnie, ale zawsze z zachowaniem elementarnego realizmu. Bo też wspomniani autorzy znali albo znają tę rzeczywistość z autopsji.

Dlatego Hollywood to także – jakże mogłoby być inaczej – senny koszmar wszelkich kaznodziejów, charyzmatycznych pastorów i bogobojnych księży. Ich podstawowy negatywny wzorzec. Reprezentacja wszystkiego z czym walczą, czego się boją, przed czym ostrzegają swoich wyznawców, i czym straszą dzieci (budząc w nich – rzecz jasna – wyłącznie głęboką fascynację tym, co zakazane).

Czy więc można sobie wyobrazić bardziej odległe światy niż hollywoodzkie rozpasanie z jednej strony i surowa asceza chrześcijańskich dogmatyków z drugiej?

Czy można sobie wyobrazić bardziej odległe narracje niż mroczne diagnozy Tony'ego Perkinsa, szefa organizacji Family Research Council, który w huraganach, powodziach i trzęsieniach ziemi rozpoznaje bezbłędnie wolę bóstwa karzącego ludzkość za praktyki homoseksualne oraz budujące przypowieści rodem z Actor's Studio, w myśl których wszyscy jesteśmy kowalami własnego losu, a ci, którzy dostali się na hollywoodzki parnas, wykuwali po prostu podkowę swojego życia bardziej zapamiętale niż inni?

(Nawiasem mówiąc,  znajdujący się w Luizjanie dom Tony'ego Perkinsa został przed rokiem całkowicie zniszczony przez powódź. Tony musiał się zeń ewakuować z pomocą łodzi ratunkowej. Jak do tej pory nie dał jednak żadnego teologicznego wytłumaczenia tej sytuacji.)

***

Miesiąc temu, przy okazji tragedii w Sławkowie, oburzenie w mediach społecznościowych wzbudziła wypowiedź przewodniczącego ZHR, dopatrującego się meandrów „bożego planu” w nawałnicy, wskutek której zginęły dwie przebywające wówczas na obozie letnim nastoletnie harcerki.

Słusznie zarzucano tej wypowiedzi archaiczne rozumienie chrześcijaństwa, opartego o wizję srogiego i karzącego bóstwa. Wizję w gruncie rzeczy infantylną, stanowiącą proste przeniesienie różnych ludzkich, niezbyt skądinąd wyrafinowanych i dojrzałych cech na istotę rzekomo absolutną i transcendentną. Rzekomo – bo mimo wszystko zanadto przypominającą człowieka, żeby ją można było na poważnie za absolutną i transcendentną uważać.

Czy naprawdę ktoś jeszcze może wierzyć w coś takiego – pytano. Przecież to w dzisiejszym świecie zupełnie niemożliwe.

Otóż, jak się okazuje, jak najbardziej możliwe.

Co więcej – w sukurs przewodniczącemu ZHR, w sukurs Tony'emu Perkinsowi oraz wszystkim innym konserwatywnym radykałom, którzy na poważnie sądzą, że stwórca wszechświata, byt absolutny, niekończony, wszechwiedzący, wszechmocny, a przy tym będący czystą miłością, miałby się zachowywać jak mściwy nastolatek reagujący czynną agresją na wszystko, co przeciwstawia się jego narcystycznej potrzebie dominacji, otóż w sukurs im wszystkim przyszło kilka dni temu, niespodziewanie, właśnie wyżej wspomniane Hollywood.

A dokładniej rzecz ujmując – Jennifer Lawrence. Gwiazda pierwszej świetności, laureatka Oscara za główną rolę w filmie „Poradnik pozytywnego myślenia” (2012), odtwórczyni wielu głównych ról w komercyjnych hitach ostatnich lat.

W udzielonym niedawno wywiadzie stwierdziła ona mianowicie, że huragan Irma, który spustoszył Wyspy Karaibskie, Kubę i znaczną część wybrzeża Stanów Zjednoczonych, jest… karą za człowiecze występki wobec Gai, Matki Natury, która zsyła huragany i katastrofy żywiołowe odreagowując w ten sposób nadużycia, jakich ludzkość się wobec niej dopuszcza. Jednym z tych nadużyć była na przykład wygrana Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich. „Irma” jest wedle Lawrence bezpośrednią reakcją na to właśnie wydarzenie. „To się zaczęło kiedy go wybrano”, dodała.

***

Otóż wypowiedź Jennifer Lawrence – witana, o dziwo, z entuzjazmem w niektórych New Age'owych i ekologicznych kręgach – jest wyrazem dokładnie takiego samego mrocznego fundamentalizmu, co potępieńcze tyrady tych najbardziej konserwatywnych amerykańskich i polskich moralistów.

I w jednym, i w drugim przypadku mamy przecież do czynienia z okrutnym, prymitywnym bóstwem, które zabija i niszczy w akcie zemsty za naruszenie ustanowionych przez siebie praw. Tyle że w pierwszym przypadku jest to budzący respekt, starodawny Bóg Jahwe, w drugim zaś kolorowa i hipisowska Gaja. Równie jednak, co ten pierwszy, okrutna, bezwzględna i bezduszna. Jeśli ktoś chce czcić takie bóstwo – droga wolna. Byleby nie nakazywał tego innym.

Poza wszystkim zaś – ta specyficzna odmiana myślenia, polegająca na identyfikowaniu wszelkich katastrof, wypadków, a także chorób czy nieszczęśliwych zbiegów okoliczności jako wydarzeń w jakiś sposób „zamierzonych”, mających jakiś głębszy, niewidoczny na pierwszy rzut oka sens albo cel, jest w prostej linii odmianą popularnego błędu poznawczego, zwanego „fenomenem sprawiedliwego świata”. Streszcza się on w przekonaniu, że cokolwiek złego dzieje się dookoła nas – musi mieć jakąś racjonalną i moralną przyczynę.

Na pierwszy rzut oka, może się taki rodzaj myślenia wydawać zgoła atrakcyjny. Wszystko ma w nim swoje miejsce, rzeczy nie dzieją się chaotycznie, na prawach bezwładu. Daje to bez wątpienia poczucie swoistego wtajemniczenia, zrozumienia dla ukrytych praw rządzących wszechświatem i ludzkim losem.

Ostatecznie jednak sprowadza się do konstatacji, że ofiary są winne temu, co je spotkało.

Ofiary nawałnic – niemoralnemu prowadzeniu się ich samych albo ich sąsiadów.

Ofiary huraganów – polityce kraju przez huragany nawiedzanego.

I tak dalej. Kogokolwiek spotyka więc zły los – sam sobie na to zasłużył. Bo tak działa logika tego świata. Dobrym powodzi się dobrze, a złym – źle. Amen.

***

Jak widać, fundamentalizm nie ma jednej barwy, jednej orientacji.

Bywa prawicowy, lewicowy, konserwatywny, postępowy, zaściankowy, światowy, nacjonalistyczny i kosmopolityczny.

Jego cechą charakterystyczną jest w każdym razie próba zanegowania tego, co w naszym życiu nieprzewidziane, przypadkowe i wymykające się wszelkiej kontroli. Fundamentalista na brak kontroli się nie godzi, usiłuje nie widzieć tego, co losowe, ślepe, wynikające z działania bezosobowych sił przyrody.

Nie ma w nim miejsca na bezradność, kruchość, lęk przed nieznanym.

Nie ma więc także miejsca na empatię, wspólnotę wobec nieprzejednanych wyroków losu, wzajemną pomoc w obliczu niezasłużonego nieszczęścia.

Czytaj również:

Przemyślenia

Potęga fasady

Tomasz Stawiszyński

Finał Wielkich kłamstewek, który pokazano w HBO w minioną niedzielę, wywołał lawinę komentarzy w mediach społecznościowych. Trudno się dziwić. To jeden z najlepszych seriali ostatnich lat. Nie tylko znakomicie nakręcony i zagrany, lecz także otwarcie dotykający wielu ważnych społecznych problemów, przede wszystkim męskiej przemocy wobec kobiet. Jest to więc produkcja w najlepszym tego słowa znaczeniu zaangażowana.

W najlepszym, bo nieoperująca formułą moralitetu, a zarazem politycznie wyrazista. Nazywająca po imieniu patologię, ale ukazująca też złożone kulturowo-obyczajowe zależności tę patologię warunkujące. To wszystko sprawia, że choć, nazwijmy to, społeczny wydźwięk Wielkich kłamstewek jest klarowny i jednoznaczny, daleko im przy tym do zerojedynkowych diagnoz, a na dylematy moralne i etyczne, wobec których stają widzowie finałowego odcinka, twórcy serialu nie podsuwają wcale łatwych i oczywistych rozwiązań.

Czytaj dalej