Czy każdy może przebiec maraton? Jak należy przygotować się do królewskiego dystansu? Dlaczego biegacze oprócz nóg i mięśni muszą mieć także głowę? Z biegaczką długodystansową Karoliną Jarzyńską-Nadolską i jej trenerem, a prywatnie mężem, Zbigniewem Nadolskim rozmawia Wojtek Antonów.
Kiedyś ludzie biegali po to, żeby przeżyć – uciec przed drapieżnikiem lub upolować kolację. Nasi przodkowie potrafili tak długo gonić za zwierzętami, że te padały w końcu z wyczerpania. Wraz z rozwojem narzędzi, broni i rolnictwa ludzka potrzeba biegania malała. Zaczęto wykorzystywać konie, a dalszy postęp cywilizacyjny sprawił, że człowiek nie musi już nigdzie biec.
Dziś biega się dla przyjemności, zdrowia, poprawienia kondycji czy zgubienia kilogramów, a samo bieganie stało się najpopularniejszym sportem na świecie. Biegacze ścigają się na różnych dystansach – od 100 m do koronnej dyscypliny biegowej, czyli maratonu. 42 km i 195 m. Magiczny dystans ustanowiony przez starożytnych Greków to marzenie większości biegaczy, a dla niektórych także granica możliwości.
Wojtek Antonów: Zacznijmy od kwestii praktycznych. Jestem trzydziestoparolatkiem, w miarę sprawnym, ale nie biegam. A chciałbym, bo jest to modne i wszyscy znajomi biegają. W jaki sposób miałbym zacząć?
Zbigniew Nadolski: Powoli i rozważnie. Najlepiej rozpocząć od spacerów przeplatanych bieganiem. Truchtamy 200–300 m, a potem taki sam dystans maszerujemy. Z czasem wydłużamy tę odległość, dzięki czemu przygotowujemy mięśnie i cały organizm do dłuższego wysiłku. Nie należy wyznaczać sobie na początek określonego dystansu, np. 5 km. W ten sposób można się zrazić do biegania. Znam osobę, która przygotowania do startu w maratonie zaczęła od truchtania między latarniami na swoim osiedlu. Odcinek od jednej lampy do drugiej szybko zmienił się w dłuższy bieg i po kilkunastu miesiącach ten człowiek wystartował w swoim pierwszym maratonie.
Karolina Nadolska: Największym sukcesem na początku jest fakt, że ktoś chce zacząć biegać. Chęci są najważniejsze, a wszystko inne przyjdzie z czasem. I dzięki ciężkiej pracy.
A czy przypadkiem bieganie nie jest niezdrowe? Niszczy przecież stawy, kolana, obciąża kręgosłup…
K.N.: Zacznijmy od tego, że sport zawodowy, w tym bieganie, dawno już nie ma nic wspólnego ze zdrowiem. Jest to ciężka praca fizyczna, która bardzo mocno obciąża i eksploatuje organizm zawodnika, powodując różnego rodzaju urazy i kontuzje.
Z.N.: Oczywiście w sporcie amatorskim kluczem do sukcesu i zdrowia jest rozsądek. Zaczynając treningi, trzeba przede wszystkim zwrócić uwagę, po jakiej nawierzchni będziemy biegać, zwłaszcza jeśli mamy kilka kilogramów nadwagi. Żadne buty nie zamortyzują biegania po asfalcie, podczas którego najbardziej obciążamy kręgosłup. Najlepiej wybrać się do lasu, do parku albo wyjechać nad jezioro, gdzie można spacerować i biegać po leśnych ścieżkach czy piaszczystych drogach.
K.N.: Na szczęście dzięki temu, że bieganie jest modne, rośnie świadomość, jak to robić z głową. Przybywa też amatorskich imprez, gdzie biega się bardzo mocno i aby utrzymać poziom czołówki, ludzie po prostu chcą się edukować – zasięgają porad u profesjonalistów, biegają z instruktorem, a nawet zatrudniają trenerów. Niestety, jest też wielu takich, którzy zapominają lub lekceważą fakt, że dystans maratoński to olbrzymi wysiłek, który przy forsowaniu nieprzygotowanego organizmu można nawet przypłacić życiem – wciąż zdarzają się takie smutne przypadki, zwłaszcza podczas biegów ulicznych.
Według legendy pierwszym, który zapłacił najwyższą cenę za bieg na maratońskim dystansie, był grecki posłaniec Filippides, który przebywszy trasę z Maratonu do Aten, ostrzegł Ateńczyków przed nadpływającą flotą perską i… wyzionął ducha. Jak przeżyć taki wysiłek?
K.N.: Jestem osobą przygotowaną do takich dystansów, a jednak wciąż jest to dla mnie bardzo poważne wyzwanie. W biegach maratońskich startuję najwyżej dwa razy w roku, na więcej nie pozwala profesjonalny cykl przygotowań, regeneracji, starty na innych dystansach, a także zdrowy rozsądek.
Z.N.: Zauważmy, że mówimy tutaj o biegach na zawodach lekkoatletycznych, gdzie liczy się tempo, gdzie biegnie się, żeby sięgać po nowe rekordy. Kobiety biegają teraz 42,195 km w czasie poniżej 2,5 godz. i aby biec tak szybko, muszą faktycznie podjąć morderczy wysiłek. Przebiegnięcie maratonu w 4 czy 5 godz. to zupełnie inna historia. W biegach amatorskich to tempo nie jest już tak zabójcze. Tu największym zagrożeniem może być długi czas biegu i trzeba pamiętać o odpowiednim nawodnieniu czy energetycznych przekąskach po drodze.
K.N.: Prawdą jest powiedzenie, że każdy musi swój maraton przecierpieć. Są momenty, gdy wszystko cię boli: mięśnie, głowa… Ból sprawia nawet oddychanie czy mruganie oczami. Profesjonaliści też cierpią – można być świetnie przygotowanym, a i tak skądś pojawia się głos: dzisiaj nie biegnij. Mówi się też, że maraton zaczyna się po 30. kilometrze. Nasz organizm jest w stanie zmagazynować odpowiedni zapas glikogenu, czyli „paliwa”, na godzinę ciężkiej pracy. Potem tego paliwa zaczyna brakować i organizm wyraźnie daje o sobie znać. To jest ta słynna „ściana”, z którą zderzają się maratończycy. Ostatnie kilometry pokonuje się najczęściej głową i trzeba walczyć z samym sobą. Warto jednak pamiętać, że czasem po prostu to nie jest dzień na taki bieg.
Niektórzy startują w maratonach po to, żeby zobaczyć wielkie miasta: Rzym, Paryż, Londyn, Nowy Jork. Pewnie Wy również zdążyliście już zwiedzić kawałek świata?
Z.N.: Turystyka biegowa to fajny kierunek. Ludzie podróżują tam, gdzie odbywają się największe imprezy, dzięki czemu zwiedzają np. Nowy Jork, w którym trasa wiedzie przez pięć słynnych dzielnic. Oczywiście na taką „wycieczkę” można sobie pozwolić, biegnąc w tempie turystycznym. Ludzie chcą biegać po nowych trasach, chcą i mogą podróżować, i to jest bardzo ciekawa motywacja do udziału w biegach długodystansowych. Sami faktycznie byliśmy już prawie wszędzie, jednak na zwiedzanie jeszcze będzie czas.
K.N.: Ja, niestety, biegnąc w moim tempie, zwykle nie jestem w stanie zwracać uwagi na architekturę czy słynne zabytki. Mam nadzieję, że kiedyś wrócę do choć kilku miast, przez które „przeleciałam”, i nadrobię zaległości.
Czy do biegania trzeba mieć talent? Czy wystarczy ciężka praca i z każdego da się zrobić maratończyka?
Z.N.: Do wyczynowego biegania zdecydowanie trzeba mieć talent, upór i predyspozycje fizyczno-motoryczne. Jak w każdym sporcie. Inaczej to wygląda w bieganiu amatorskim. Jeśli nie ma przeciwwskazań lekarskich, to każdy, kto wykaże się odpowiednim zaangażowaniem i zrobi to z głową, może przebiec przynajmniej półmaraton czy 10 km. Każdy może biegać długie dystanse dla przyjemności.
K.N.: Nie każdy będzie maratończykiem, ale bieganie jest naprawdę najbardziej dostępną formą aktywności. Biegać może każdy, biegać można wszędzie. I celem nie musi być wcale przebiegnięcie maratonu. Wystarczy, jeśli poprawimy kondycję, zrzucimy parę kilogramów, a w końcu może weźmiemy udział w biegu na 5 czy 10 km. Bieganie działa też terapeutycznie, znamy przypadki, kiedy trening pozwolił pokonać nałóg czy przezwyciężyć ograniczenia zdrowotne. Nasz znajomy, któremu w trakcie walki z rakiem trzustki nie dawano większych szans na aktywność fizyczną, wręcz nie dawano szans na przeżycie, na złość wszystkim zaczął biegać. Teraz biega maratony i nikt nie powiedziałby, że przeszedł tak ciężką chorobę.
Twoją specjalizacją są długie dystanse: 5, 10 km, półmaraton, maraton. Który najbardziej lubisz?
K.N.: Może od razu powiem, że nie przepadam za dystansem maratońskim. Najbardziej leży mi chyba dyszka – czyli 10 km. Biegnie się ten dystans jakieś 30 min i to jest akurat w sam raz. Nie muszę wtedy zastanawiać się, co będzie później, rozkładać sił na poszczególne odcinki, tylko od początku biegnę po swoje.
Właśnie na dystansie 10 km udało Ci się pobić rekord Polski (z czasem 31,43 min). Które momenty swojej kariery będziesz kiedyś wspominać?
K.N.: Najbardziej cieszy mnie wynik z marca 2017 r., gdy ukończyłam półmaraton w Poznaniu z najlepszym czasem w Polsce, schodząc poniżej 1 godz. i 10 min. Dzięki temu poczułam, że znów, po przerwie, osiągam coś wielkiego, bo w sumie niewiele jest na świecie zawodniczek, które tę barierę złamały. Wyjątkowym wspomnieniem jest również start na igrzyskach olimpijskich w Londynie w 2012 r. Mam też na koncie rekordy Polski na dystansach: 10 km, 15 km, a także w półmaratonie i wielu innych biegach, co dowodzi, że jestem wszechstronną zawodniczką. Mam nadzieję, że przede mną kolejne miłe chwile. Zdobyłam już całkiem duże doświadczenie, a to bardzo ważne, kiedy biega się długie dystanse. Dopiero teraz czuję się dojrzała, silna i pewna siebie, zwłaszcza gdy po ciąży i przerwie w treningach dość szybko – choć nie tak łatwo – wróciłam do formy i zrobiłam w Poznaniu 1:09:54 w półmaratonie. Przykro mi, że nie udało się nam przygotować do startu na igrzyskach olimpijskich w Rio, jednak pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. To było po prostu za szybko.
Wróćmy do mojego „trybu przygotowań”. Jest marzec, a ja, powiedzmy, we wrześniu, chciałbym już przebiec maraton. Czy jest to możliwe?
Z.N.: Jeśli zacząłbyś w tej chwili, a ja miałbym te treningi prowadzić, to przygotowania musiałyby trwać około dwóch lat. Nigdy nie pozwoliłbym na start nikomu, kto nie przeszedł odpowiedniego okresu przygotowań. Zresztą nie ma co się spieszyć, po drodze można biegać w wielu ciekawych imprezach, podnosić swoją sprawność i zwiększać możliwości. Takie doświadczenia powoli, krok po kroku budują silnych i zdrowych biegaczy. Głupotą jest rzucanie się na dystans maratoński bez odpowiedniego treningu.
Jak trenuje światowa czołówka? Czy polscy biegacze mają te same możliwości?
K.N.: Konkurencja w biegach jest ogromna, bo biegają przecież wszyscy: Afryka, Ameryka, Europa, antypody, a nawet Azja. Na długich dystansach królują oczywiście Afrykanie i prawie wszystkie rekordy należą do nich. Mieszkają oni i trenują na wysoko położonych terenach i aby podjąć z nimi walkę, wszyscy muszą przygotowywać się teraz w górach, choć nie każdemu takie treningi służą. Na mnie bieganie w górach działa super i do większych imprez przygotowuję się najczęściej w Stanach, w Kolorado, na wysokości 2300 m n.p.m. Dzięki temu mogę biegać na światowym poziomie i jestem w stanie konkurować z zawodniczkami z Afryki. Całą zabawę psuje jednak fakt, że środowisko biegaczy, nawet tych w czołówce, jest zatrute przez dopingowiczów.
Z.N.: Na to nie jesteśmy w stanie nic poradzić. Cieszy tylko, że w kwestii dopingu coś zaczyna się dziać i nawet ci najpotężniejsi nie pozostają bezkarni. Wskazują na to ostatnie wydarzenia, np. dyskwalifikacja lekkoatletów Rosji na igrzyskach w Rio. Tymczasem my robimy swoje i staramy się spędzać w górach jak najwięcej czasu – na wysokości powyżej 2000 m można poprawić wydolność i zdecydowanie lepiej przygotować się do startów. Najlepsi zawodnicy zatrudniają jednak całe sztaby ludzi, masażystów, menedżerów. U nas Karolina startuje, a ja dbam o trening i całą resztę związaną z podróżami czy zgłoszeniami do imprez. I tu przede wszystkim przegrywamy zapleczem. Nasz tryb życia to ciągłe podróże i kolejne starty, dodatkowo teraz wszędzie jeździmy z naszą córeczką Tosią. Większość wyjazdów organizujemy i finansujemy sami, trochę pomagają nam przyjaciele. Karolina jest na takim poziomie wyłącznie dzięki swojej ciężkiej pracy i niemałym wydatkom, które przeznaczała na swój rozwój. W takiej sytuacji ciężko czasem o idealne warunki do przygotowania formy, a jednak nasze rezultaty są zauważane na świecie.
K.N.: Zbyszek ma jeszcze jedną ważną rolę – gdy ja trenuję, on zajmuje się Tosią. Dzięki temu tak szybko mogłam wrócić do biegania i okazuje się, że właśnie teraz stać mnie na lepsze wyniki.
W 1967 r. w słynnym maratonie bostońskim po raz pierwszy wystartowała kobieta, Kathrine Switzer. Organizatorzy nie dopuścili jej do startu, a później próbowali siłą przerwać jej bieg. Jak dziś traktowane są biegaczki?
K.N.: Dziś na szczęście świat patrzy zupełnie inaczej na kwestię równouprawnienia płci i dużo się zmieniło także w środowisku biegaczy. Raczej nie dostrzegam przejawów innego traktowania mężczyzn i kobiet na największych imprezach biegowych. Kwestie finansowe są wyrównane, także warunki startu i współpraca z organizatorami biegów nie pozostawiają wiele do życzenia. Widzę natomiast, że kiedy dziennikarze piszą o biegach długodystansowych, przedstawiają tylko triumfatorów i nie wspominają o kobietach. A przecież biega coraz więcej pań i osiągają one fenomenalne wyniki. W Polsce mamy zresztą wspaniałe tradycje w kobiecych biegach długodystansowych. Warto wspomnieć choćby Wandę Panfil, która w latach 1990–1991 wygrywała największe maratony na świecie. O tym, że kobiety biegają amatorsko, nie trzeba nikomu mówić – to jest wręcz kobiecy sport, na całym świecie biega mnóstwo pań w każdym wieku i o różnej wadze. Biegają nawet kobiety w ciąży! Sama biegałam w ciąży, nawet zaawansowanej, i może dlatego nasza Tosia jest tak strasznie ruchliwa.
Haruki Murakami, japoński pisarz i ambitny amator biegania, w książce O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu napisał, co najbardziej cieszy go podczas treningu – nie musi wtedy myśleć o innych sprawach niż sam bieg. O czym myślisz, kiedy biegniesz?
K.N.: Zdarzają się dni, kiedy tego biegania kompletnie nie odczuwam, nie męczy mnie. Biegnę 1,5 godz. i nie myślę w sumie o niczym, a kilometry same się robią. Zdarza się tak na zawodach i wtedy osiągam zazwyczaj najlepsze rezultaty. Oczywiście czasem jest też tak, że kiedy biegnę, myślę tylko o tym, ile mam jeszcze do końca, i wtedy może zrobić się ciężko. Są ludzie, którzy nie biegną całego dystansu, tylko odcinki – od jednego punktu z wodą do następnego. Gdy zaczynam mieć problem z trzymaniem odpowiedniego tempa, to staram się myśleć o czymś innym niż o bieganiu, często o życiu codziennym, odwrotnie niż Murakami. Każdy sposób jest dobry – najważniejsze, żeby w chwilach kryzysu zająć czymś mózg, oszukać go. Bo przecież maraton biegnie się właśnie głową.