Opowiem wam, co mi się przytrafiło w czasie karnawału. Choć może to było popularne ostatnio święto Halloween? Nie dam głowy. W każdym razie po ulicach latały roje mniejszej i większej dzieciarni, a wszystko przebierańcy. Jeden z tych psotników, w stroju wróżki, podlatuje do mnie i pyta:
– Czy jest pan zwolennikiem wolności słowa?
– Oczywiście – odpowiadam. – Całym sercem i bez cienia wątpliwości!
Wtedy ten smyk, skądinąd sympatyczny, podnosi swoją różdżkę i oto nagle: czkawka marcepan ręka postronność czują powiewania. Lądy kotylionu peryferia śledź. Arszenik armacie, na co mnie najcieńszą? Mądra kobra dobra, ot, poturbowana. Poszwa na gawędy, płotu poszła tędy. Miele, miele Dubaj nogi, zatrąbili pojezierze!
Uff! Przyznam, że mi ulżyło, kiedy urwis opuścił już swoją różdżkę (czyli zwykły plastikowy kijek zakończony gwiazdką). Spojrzał na mnie trochę drwiąco, a trochę życzliwie i zagadnął znowu:
– Jest pan więc absolutnie pewien, że jest zwolennikiem wolności słowa?
Nie ukrywam, że tym powtórnym pytaniem tylko wzmocnił moje stanowisko.
– Tak! – zakrzyknąłem. – Wolność słowa jest dla mnie wartością najwyższą i niepodważalną!
Spodziewałem się, rzecz jasna, co to dziecko uczyni, i nie myliłem się. Gagatek podniósł różdżkę i lazur tup kasztanom bodzie wybaczenie, kosztorys pomyją uliczny nie owszem. Zdruzgotała kotku mąki, cielę zdrowo szura! Wystrugaj anatom, czerstwy silna piano, udaremni ziarnu, każ po banię biwak!
Trwałoby to zapewne dłużej, gdyby koleżanki i koledzy brzdąca nie zawołali na niego, wskakując do tramwaju. Malec opuścił różdżkę, podbiegł do swojej gromadki i odjechał w dal. Na tym przygoda się skończyła.
Jedyne, co mogę jeszcze dodać, to że jestem z siebie dumny, iż w owej godzinie próby nie uległem i nie wyparłem się swoich wartości, z których najważniejsza to wolność słowa, na równi oczywiście z turla lub muchomor, upał go nie ulał, sonda mąci klamce mango, paralaksa but.