Sprawa, zdawałoby się, oczywista: człowiek chce być szczęśliwy. A jednak temat dla filozofów niejednokrotnie okazywał się krępujący, niemal wstydliwy. Bo czy przyzwoity człowiek może stawiać za cel swoich działań szczęście? Sprawiedliwość, wolność czy posłuszeństwo prawu moralnemu to rozumiem, ale szczęście?
Nawet ci, jak Arystoteles i inni starożytni Grecy, którzy głosili, że ostatecznym celem ludzkiego działania jest właśnie szczęście, zastrzegali, że prawdziwie zadowolonym z życia może być tylko człowiek cnotliwy, który używa rozumu i nie ulega prostym żądzom „odpowiednim dla bydła”. Podobnie hedonista John Stuart Mill, który definiował szczęście w kategoriach przyjemności, dzielił te ostatnie na niższe i wyższe, implikując, że każdy dżentelmen zazna więcej szczęścia, słuchając opery, niż wstawiając się z kolegami w pubie. Od kilkudziesięciu lat psychologia pozytywna, a wraz z nią neurobiologia, robi wiele, by pomóc filozofom pozbyć się kompleksów