Sprawa, zdawałoby się, oczywista: człowiek chce być szczęśliwy. A jednak temat dla filozofów niejednokrotnie okazywał się krępujący, niemal wstydliwy. Bo czy przyzwoity człowiek może stawiać za cel swoich działań szczęście? Sprawiedliwość, wolność czy posłuszeństwo prawu moralnemu to rozumiem, ale szczęście?
Nawet ci, jak Arystoteles i inni starożytni Grecy, którzy głosili, że ostatecznym celem ludzkiego działania jest właśnie szczęście, zastrzegali, że prawdziwie zadowolonym z życia może być tylko człowiek cnotliwy, który używa rozumu i nie ulega prostym żądzom „odpowiednim dla bydła”. Podobnie hedonista John Stuart Mill, który definiował szczęście w kategoriach przyjemności, dzielił te ostatnie na niższe i wyższe, implikując, że każdy dżentelmen zazna więcej szczęścia, słuchając opery, niż wstawiając się z kolegami w pubie. Od kilkudziesięciu lat psychologia pozytywna, a wraz z nią neurobiologia, robi wiele, by pomóc filozofom pozbyć się kompleksów przyziemności, i wskazuje, że gdyby nie odczuwane przez nas szczęście, życie byłoby nie do zniesienia i ani o sprawiedliwość, ani o wolność walczyć nie byłoby komu.
O czym mówimy?
W języku polskim używamy słowa „szczęście” w trzech podstawowych znaczeniach. Po pierwsze, mówimy, że ktoś ma lub miał szczęście w znaczeniu łaskawego losu: mieliśmy szczęście, gdy uniknęliśmy wypadku, gdy wygramy na loterii albo gdy podczas wakacji mamy dobrą pogodę. Szczęście to tyle, co traf. Po drugie, szczęściem nazywamy psychiczny stan wewnętrznego zadowolenia z życia jako całości. Czy uznajecie swoje życie za ogólnie udane? Większość powie, że tak – jeśli nawet nie jesteście euforycznie do życia nastawieni, to jest ono, waszym zdaniem, całkiem znośne.
Trzecie rozumienie szczęścia związane jest z odpowiedzią na kolejne pytanie. Czy odczuwacie szczęście w tej chwili, czytając ten tekst? Jako jego autorka mam nadzieję, że tak, ale śmiem twierdzić, że pozytywna odpowiedź będzie padała rzadziej niż przy pierwszym pytaniu. Mówimy teraz o przyjemności, chwilowym stanie zadowolenia, który uznajemy za pozytywny i pożądany. Zdarza się on w pewnych specyficznych sytuacjach i jest powiązany z biochemiczną reakcją naszego mózgu. W tym wypadku „jestem szczęśliwa” oznacza tyle, co „odczuwam przyjemność”.
Mamy zatem: traf, szczęście i przyjemność. Trafem nie będziemy się zajmować, bo jest od naszej woli niezależny. Najciekawsze są pozostałe dwa zjawiska i ich wzajemna relacja.
Co wiemy o szczęściu?
Czasami, gdy łapię oddech i przystaję na chwilę, mimo pewnych udręk codzienności myślę, że „życie jest dobre” albo że „mam fajnie”. Zdaję sobie sprawę, że jestem szczęśliwa – znajduję w sobie stan psychicznego zadowolenia z życia, z tego, jak się ono toczy. Tak rozumiane szczęście jest wypadkową kilku czynników. Niektóre z nich są od nas niezależne. To, czy odczuwamy wewnętrzne zadowolenie, w sporej mierze zależy od rozwoju mózgu i genów, które wyposażają nas na starcie w pewne psychiczne nastawienie. Jedni są optymistami: otwarci na innych i ufni, wierzą (czasem bezkrytycznie) w swoje możliwości, drudzy są pesymistami: bardziej krytyczni wobec siebie i innych, rzadziej podejmują ryzyko, obawiając się porażki. Do innych czynników od nas niezależnych należą środowisko, w jakim dorastamy, zdarzenia losowe czy procesy związane ze starzeniem się: zmiany hormonalne, degradacja pracy mózgu etc.
Nie jesteśmy jednak zdani tylko na czynniki zewnętrzne, nasze szczęście w dużej mierze zależy od nas samych. Psychologia pozytywna powtarza, że „szczęście to kwestia wyboru” i rzeczywiście wydaje się, że w wielu przypadkach możemy postanowić, że będziemy szczęśliwi, oraz podjąć działania, które przysporzą nam szczęścia. W przyszłym roku minie 80 lat, od kiedy Harvard University podjął najdłużej trwające badania na jednej grupie osób pod kątem ich odczuwanego zadowolenia z życia. Rezultaty są dość oczywiste, ale warto je powtarzać do znudzenia – The Beatles mieli rację: All you need is love! Dla większości z nas kluczem do dobrego życia są bliskie relacje z innymi. Kariera, pieniądze, piękne samochody i wspaniałe ciuchy nic nam nie dadzą, jeśli nie będziemy mieli z kim dzielić radości ich posiadania. Tłumaczy to, dlaczego w rankingu dobrostanu Gallupa z 2014 r. na najwyższym miejscu uplasowały się kraje Ameryki Środkowej: Panama i Kostaryka (przed Danią i Austrią), gdzie relacje rodzinne są szczególnie istotne i gdzie wielopokoleniowa rodzina pozostaje razem. Oprócz tego warto pamiętać o ćwiczeniach fizycznych (ślę uściski dla pani Ewy Chodakowskiej) i wykonywaniu pracy, którą się lubi i która przydaje się innym. Warto jest też dbać o codzienne przyjemności.
Co wiemy o przyjemności?
Przyjemność kojarzy nam się oczywiście z dobrym seksem czy pysznym jedzeniem, ale doświadczamy jej również, gdy wtulamy się w ciepłe futro kota, pędzimy z górki na rowerze albo czytamy fascynującą książkę. Jest nie do końca zbadanym procesem chemicznym zachodzącym w mózgu. W zasadzie towarzyszy nam od pierwszych chwil po urodzeniu, gdy przytulamy się do mamy i ssiemy mleko. Mózg produkuje endorfiny, potocznie zwane hormonami szczęścia, które zapewniają nam uczucie euforii czy błogości.
Wiele przyjemności o podłożu ewolucyjnym dzielimy z innymi zwierzętami: lubimy słodki smak oraz bliskość ciała innych osobników naszego gatunku. Tego typu doznania zapewniają zwierzętom przetrwanie. Zwykło się uważać, że odróżnia nas umiejętność doświadczania tzw. przyjemności intelektualnych. Być może większość zwierząt rzeczywiście ich nie odczuwa (choć badania wskazują, że małpy człekokształtne doznają przyjemności czerpanych z wrażeń estetycznych), ale zdaniem współczesnej neurobiologii nie ma podstaw, by myśleć, że przyjemność, jaką czerpiemy z jedzenia, jest zupełnie innego rodzaju niż ta, której doświadczamy, czytając Szekspira. Dlaczego? Ponieważ mechanizm pojawienia się przyjemności w każdym wypadku jest podobny. Neurobiolodzy tłumaczą, że nie jest ona ani uczuciem, ani doznaniem, lecz raczej specyficznym afektem. Można go porównać do nakładanego na różne doznania lukru w postaci pozytywnego nastawienia, akceptacji i pożądania. Dlatego ta sama czynność raz sprawia nam przyjemność, a innym razem nie. Ziemniaki z masłem czasem smakują zupełnie zwyczajnie, a czasem jak najlepsze danie. Abyśmy polukrowali nasze doświadczenia, musi zaistnieć wiele czynników, z których – znów – część jest wrodzonych (większość ssaków lubi smak słodki, gdyż wiąże się z jedzeniem wysokoenergetycznym, co jest ewolucyjnie użyteczne), a część wyuczonych (np. pewne zapachy kojarzą nam się z miłymi sytuacjami, przypomnijcie sobie, jak reagujecie na perfumy, których używa kochana przez was osoba).
Nie do końca wiadomo, jaki jest związek między szczęściem a przyjemnością. Czy tym większe szczęście, im więcej przyjemności? Nie wydaje się. Niejednokrotnie spotykamy osoby, które „mają wszystko”, a wciąż nie są szczęśliwe. Wiemy jednak, że anhedonia, czyli niezdolność odczuwania przyjemności i radości, jest jednym z ważniejszych objawów depresji. Skłania to do stwierdzenia, że choć można odczuwać przyjemność, nie będąc szczęśliwym, nie można mieć szczęśliwego życia, nie odczuwając przyjemności.
Wydaje się, że najlepszą strategią jest dbanie zarówno o dobre samopoczucie i pozytywne nastawienie do życia, jak i przyjemności dnia codziennego. Wśród tych, które według badań wpływają na nasze ogólne zadowolenie, i to trwale, jest sprawianie przyjemności innym. Być może to najważniejsza nagroda zapewniona nam przez ewolucję: bycie dobrym dla innych jest opłacalne. Jak wyraził to filozof i teolog Albert Schweitzer: „Szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, gdy się ją dzieli”. Daje to filozofom szansę na pogodzenie się z faktem, że wśród wartości szczęście i przyjemność powinny zająć miejsce naczelne, warunkujące sensowność codziennych zmagań. Naszym moralnym obowiązkiem powinno być dbanie o szczęście swoje oraz innych.