Chwila, w której zastygamy nad pełnym koszem, bo chcemy coś wyrzucić, ale śmieci już się wysypują, jest bardzo filozoficzna. Dlaczego?
Jestem fanatykiem segregacji śmieci. Zmieszanych, plastików i bio. Popiół ze szkłem razem czy osobno? Zaduma nad torebką herbaty, która powinna pójść do trzech różnych kubłów, codwutygodniowa ekscytacja, czy wywiozą sprawnie, czy nie, copółroczna lektura pism z gminy, że firma i zasady segregacji się zmieniły, plus lektura rozważań burmistrza, że nie rozumie, czego mieszkańcy nie rozumieją, bo przecież zasady są jasne i nigdy się nie zmieniają. Jeśli nie byłbym pisarzem, byłbym menedżerem firmy śmieciarskiej, naprawdę, kocham to.
Ale dzisiaj nie o tym. Nie o ideałach segregacji, nie o katastrofie ekologicznej. Dzisiaj chcę spojrzeć na kubeł śmieci od strony codziennej, domowej – a więc od tej, od której każdy codziennie spogląda. I chciałbym napisać o doświadczeniu, które miał każdy z nas. A przynajmniej ja miałem – i miewam ciągle.
Otóż wyobraźcie sobie (albo przypomnijcie), że jesteście u siebie w domu, chcecie wyrzucić coś do śmieci, szczególnie coś dużego albo lepkiego, pudełko po pizzy, nadpleśniałe fusy po kawie, te sprawy. Albo – w wersji dla rodziców (pozdrawiam Was, Bracia i Siostry!) – niech to będzie pełna, przelewająca się pielucha. Generalnie coś, co niesiemy w stronę śmietnika i chcemy, żeby zniknęło z naszych oczu.
I wtedy okazuje się, że śmietnik jest pełen. Nie „prawie pełen”, nie „ jeszcze się upchnie”, tylko „brzydko pełen”. Już jest nawciskane w opór, a bywa, że i górką się przesypuje, słowem, pudełka, fusów czy pieluchy już nie wyrzucimy. Co się wtedy dzieje? Zastygamy na moment, miesza się w nas rozczarowanie z wkur……m, na kilka sekund zawisamy w niedecyzyjności (gdzie to wyrzucić?). Ta kaskada myśli, która przez nas wtedy przepływa, jest tak bardzo filozoficzna. Dlaczego?
Wyrzucanie śmieci to czynność, którą trzeba robić regularnie, a jeśli nie regularnie, to przynajmniej wtedy, kiedy kosz zbliża się do nieprzyjemnej pełności. Nie należy dopuszczać do jego przepełnienia, to lajfhak pierwszy i podstawowy. Jeżeli to zaniedbamy, mamy problem. Ja sobie zawsze myślę w tej sytuacji, że: „Kurde, trzeba było opróżnić wcześniej ten kosz”. Trzeba było zrobić to wtedy, kiedy… trzeba było. Jeśli teraz żałuję, jeśli buduję piękny okres warunkowy w głowie („Gdybym wyrzucił, toby teraz było okej”, „Od dzisiaj wyrzucam regularnie” etc.), to nic już nie zmienia. To jest nieodwołalna przegrana: trzeba było wyrzucić śmieci wtedy, kiedy trzeba było, a ja tego nie zrobiłem. Okienko się zamknęło, możliwości apelacji wygasły.
A samo to, że sobie to wszystko myślę, też niczego nie zmienia. Żadna wędrówka myśli, żadna refleksja, którą tutaj się staram odtworzyć, nie zmieni sytuacji. Tylko tyle i aż tyle – to jest mikroobserwacja tej ontologicznej przepaści między tym, co zrobić chcieliśmy, między tym, co uważamy, że robić należy, a tym, co faktycznie zrobione. To jest mikroćwiczenie w tym, że są sprawy, których nie da się nadrobić czy obejść. Etyka obowiązku, który jest czymś elementarnym, który należy wykonywać… i tyle, po prostu trzeba go wykonywać. A jeśli go nie spełnimy, to żadne tłumaczenia nie tyle nawet „nie pomogą”, ile nie będzie ich gdzie i do kogo skierować. To jest oczywiście bardzo stoickie: filozofia działania, która polega na tym, że trzeba działać, a nie filozofować.