
Dlaczego radowanie się szczęściem innych jest tak istotne?
Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o mudicie, byłam sceptyczna. Miałam dwadzieścia parę lat, mieszkałam w Nowym Jorku i siedziałam na kolorowej poduszce do medytacji zachwycona minimalistycznym wystrojem sali. Chciałam, żeby wszystko potoczyło się błyskawicznie (pogadanka o oddechu – raz!, moje oświecenie – dwa!), ale buddyjski nauczyciel utknął w swojej przemowie. A przynajmniej ja to tak odebrałam. Obszernie wyjaśniał, że mudita to jedna z czterech brahmavihar – „boskich siedzib” – obok miłującej dobroci, współczucia i bezstronności. Razem te cztery praktyki zmiękczają ludzkie serca. Wszystko to brzmiało całkiem sensownie, dopóki nie przetłumaczył terminu mudita jako „radowanie się szczęściem innych”.
Bardzo prawdopodobne, że spiorunowałam go wzrokiem. Dorastałam w hiszpańskojęzycznym domu i chodziłam do anglojęzycznej szkoły, cenię bezpośrednie i błyskotliwe tłumaczenia, do których nie należy przydługa i niezgrabna fraza: „radowanie się szczęściem innych”.
Podejrzane słowo
Później poznałam także inne tłumaczenia słowa mudita, takie jak „altruistyczna radość” czy „życzliwa radość”. To jednak tylko spotęgowało moją nieufność. Co sądzić o wyrazie, który da się przekazać w angielszczyźnie wyłącznie przez niezręczne podczepianie przymiotników? Jak