Szlachetne szarości, niewinne biele i eleganckie sepie są dobre dla istot nieludzkich. Na Ziemi ogłaszamy rehabilitację tęczy. Wszystkich odcieni! Więcej światła – miał powiedzieć umierający Goethe. Więcej koloru – wołamy, nim wszystko przykryją błoto i śnieg.
„Wszechświat zalewa nas informacją. Każdy obiekt już z racji samego istnienia emituje promieniowanie, którym oznajmia swoją formę i właściwości” – słucham na zalanym słońcem tarasie żoliborskiej kawiarni. Światła jest tak dużo, że mojego rozmówcę widzę dzięki przyciemnionym okularom. Michał Silski, jeden z twórców przygotowywanej w Muzeum Narodowym w Warszawie wystawy o kolorze, siedzi przede mną w czarnej koszuli i sączy smoliste espresso. „Oko odbiera to promieniowanie. Znajdujący się na dnie oka dywan fotoreceptorów, zwany siatkówką, reaguje na energię elektromagnetyczną i przekazuje do układu nerwowego mapę jej intensywności”. Tak w naszej głowie rodzi się kolor.
Kolor z jednej strony jest czymś, co nas otacza zewsząd i bez czego nie potrafimy sobie wyobrazić świata. Z drugiej, może właśnie dlatego, że tak ważne miejsce zajmuje w naszej percepcji, tak trudno o nim mówić. Niemiecki fizjolog Ewald Hering ponad 100 lat temu zauważył, że bezbłędnie odróżniamy tylko sześć kolorów: czarny, biały, niebieski, żółty, czerwony i zielony. Przy nazywaniu innych trudno nam się dogadać. Choć w polszczyźnie mamy ponad 30 określeń na różne odcienie czerwonego, używamy zaledwie kilku (kto wie, czym różni się karmin od karmazynu?). Każdy z tych odcieni może działać na nas inaczej, wywoływać inne emocje i skojarzenia. Może się to dodatkowo zmieniać w zależności od kontekstu, kultury i towarzystwa innych barw. Tymczasem psycholodzy ciągle najchętniej badają nasze reakcje na czerwony, niebieski czy zielony. Tak po prostu. Bez odcieni.
Ulotne działanie oka
Nie można być pewnym, że ktoś inny widzi kolor tak samo jak my, choć przecież jest on związany z konkretnymi chemicznymi i fizycznymi właściwościami. Raczej można być pewnym, że tak nie jest, a to dlatego, że zależy on również – jak pisał Johann Wolfgang Goethe – od „ulotnego działania samego oka”. Psycholog i neuropsycholog Daniel Jerzy Żyżniewski, z którym spotykam się w kawiarni w ogrodzie botanicznym, w otoczeniu intensywnej letniej zieleni, tłumaczy mi, jak powstaje wrażenie koloru. Siatkówka znajdująca się na tylnej, wewnętrznej ścianie gałki ocznej zbudowana jest m.in. z komórek wrażliwych na światło i na jego brak. Pręciki reagują na brak światła – zostają pobudzone, gdy robi się ciemno. Czopki natomiast aktywizują się w reakcji na długość fali świetlnej. Są trzy rodzaje czopków, które reagują na fale krótkie (S – short), średnie (M – medium) i długie (L – long). „Fale świetlne o długości z zakresu, na który reaguje nasz układ nerwowy, pobudzają czopki w rozmaitych konfiguracjach – wyjaśnia Żyżniewski. – Średnia fala długości około 540 nmpobudzająca czopki M wywołuje kaskadę reakcji chemicznych, która konfiguruje się z równolegle przebiegającą kaskadą chemiczną powstającą pod wpływem pobudzenia innej grupy czopków, np. falami długimi. To prowadzi do powstania – jeszcze na siatkówce – impulsów elektrycznych, które wysyłane są do mózgu nerwem wzrokowym. Tak powstaje baza do późniejszego wrażenia koloru”. Kolor, np. zielony, jest więc wrażeniem, które powstaje w mózgu (podziwiam soczysty odcień liści muskających stolik, przy którym siedzimy). Przy krótszych falach (około 420 nm) zalewa mnie wrażenie niebieskości, a przy dłuższych (około 700 nm) – czerwieni. Żółty powstaje w wyniku odpowiedniej proporcji fal średnich i długich, czyli upraszczając – zielonego i czerwonego.
„Nasza wiedza o tym, co dokładnie dzieje się w mózgu pod wpływem napływających z siatkówki impulsów elektrycznych, obejmuje różne struktury mózgowe w obrębie tzw. układu wzrokowego poprzez korę wzrokową w płatach potylicznych aż po korę V4 w płatach skroniowych. Dalej następują jeszcze bardziej złożone reakcje, w których integrowane są informacje ze struktur pamięciowych, językowych i z wyobraźni” – mówi Żyżniewski. To dlatego tak trudno się dogadać, w jakim dokładnie odcieniu ma być ściana w salonie czy buty pasujące do sukienki. „O ile cała fizyka procesu od źródła promieniowania do ludzkiego oka, a nawet do poszczególnych pięter kory wzrokowej da się zmierzyć i przeliczyć, to już finalne wrażenie koloru stanowi quale, doznanie nieprzekazywalne” – mówi Michał Silski. Popijając kawę, podkreśla rolę indywidualnych, gromadzonych od narodzin, skojarzeń barw z przedmiotami, ich właściwościami, rolą, zdarzeniami, ale też smakiem, zapachem, fakturą, dotykiem, ciężarem, przeżyciami.
Żółta kamizelka Wertera
Spacery w pełnym kolorów ogrodzie wydają się nieocenionym źródłem naukowej inspiracji. Johann Wolfgang Goethe, geniusz niemieckiej poezji, za swoje opus magnum, cenniejsze od Fausta i Cierpień młodego Wertera, uważał dzieło Farbenlehre, w którym starał się zbadać i opisać naturę koloru. Do rzucenia wyzwania optyce Isaaca Newtona skłoniła go kwietniowa przechadzka, w czasie której podziwiał żółte krokusy. Naukowe ustalenia Goethego nie wytrzymały próby czasu (sądził, że barwy są wynikiem oddziaływania światła i ciemności, a za podstawowe kolory uznał żółty i niebieski – jak kamizelka i frak Wertera cierpiącego z miłości do Lotty). Zauważył jednak, że barwa to nie tylko światło i oświetlany obiekt, lecz także efekt naszej percepcji.
Poetę można uznać za prekursora badań nad psychologią koloru – pisał, że stara się „wyjaśnić uczuciowy i moralny wpływ barwy”. Żółto-czerwona strona stworzonego przez niego koła barw wiązała się z wartościami pozytywnymi: racjonalnością i rozsądkiem, z tym, co szlachetne, piękne i dobre. Niebiesko-fioletowa – raczej z negatywnymi, z tym, co zmysłowe, pobudzające wyobraźnię, ale też podłe. Żółty, jako najbliższy światłu, przynosił z sobą to, co radosne, spokojne, cicho ekscytujące. Niebieski zaś – bliski ciemności – to zdaniem Goethego kolor o potężnej negatywnej mocy. Ostatnie słowa umierającego poety brzmiały: „Więcej światła”.
Współczesne badania psychologiczne nie w pełni potwierdzają intuicje Goethego dotyczące emocji wywoływanych przez żółty i niebieski (ale wyniki bywają sprzeczne i szalenie trudno je usystematyzować). Niebieski niekoniecznie ściąga nas do otchłani czarnych emocji. „Przeciwnie, niebieski krawat zwiększa szansę na to, że zrobimy wrażenie kompetentnych, a niebieskie opakowanie – że produkt uznamy za wyższej jakości” – wyjaśnia, powołując się na badania empiryczne Żyżniewski. Zapadł mi w pamięć szafirowy kapelusz mojego rozmówcy i poszetka w tym samym odcieniu, założone do szarego garnituru. Tak wyglądał ekspert, kiedy opowiadał mi o psychofizjologii koloru.
Żółty z kolei może wzbudzać tyle samo odczuć przyjemnych, co nieprzyjemnych. Może kojarzyć się ze szczęściem, ale też z zazdrością (empirycznie potwierdzone u Anglosasów), niewiernością i nielojalnością (sprawdzone u Latynosów). Może sprawić, że Chińczycy będą postrzegali ludzi, rzeczy i sytuacje jako nacechowane czystością, dobrym smakiem, a nawet królewskością – wynika z badań przytaczanych przez Żyżniewskiego.
Krew, trawa i woda
To, jakie wrażenie wywołuje w nas kolor, zależy nie tylko od tego, jak zbudowany jest nasz układ percepcji wzrokowej, lecz także od tego, w jakiej kulturze wyrośliśmy. Jakże byśmy go zubożyli, redukując do bodźca i pozbawiając tła kulturowego. Przedstawiciele ludu Xhosa mieszkający w południowej Afryce wierzą, że żółty przyczynia się do łagodniejszego przebiegu ciąży, bo symbolizuje w ich umysłach nowe życie. Małe dzieci w naszej szerokości geograficznej nie odróżniają wielu odcieni czerwonego. Mali Innuici już w drugim roku życia widzą kilkakrotnie więcej odcieni tego koloru. Wydaje się, że cywilizacja i nadmiar bodźców tępią wrażliwość.
Jak pisał Rudolf Arnheim w książce Sztuka i percepcja wzrokowa. Psychologia twórczego oka: „[…] powszechnie sądzi się, że ekspresja [koloru – przyp. red.] opiera się na skojarzeniach. Czerwień rozdrażnia, ponieważ przypomina ogień, krew, rewolucję. Zieleń odświeża jak przyroda, błękit chłodzi jak woda”. Skojarzenia niewątpliwie budują znaczenia, jakie przypisujemy barwom. Nam biel kojarzy się z niewinnością, czystością, światłem i dobrem. Dla starożytnych Egipcjan była jednak kolorem śmierci i nieurodzaju, być może dlatego, że przywodziła na myśl jałową pustynię i bielejące w ostrym świetle południa kości.
W dobry nastrój i relaks wprowadza nas zieleń. Ewolucyjne wyjaśnienie jest proste: zielona sawanna obiecywała okres dostatku, kiedy nie trzeba się martwić o wodę i pożywienie. Można odetchnąć z ulgą. Jak wynika z badań, które cytuje Żyżniewski, zieleń nadal wzmaga wrażenie świeżości i może powodować, że odczujemy potrzebę zjedzenia czegoś smacznego (co ważne dla projektujących opakowania i wnętrza sal jadalnych). Kolor zielony w zasięgu wzroku ułatwia też wydobywanie z pamięci pozytywnych słów i ładnych sformułowań (to z kolei wskazówka dla urządzających redakcje i dla autorów listów miłosnych – piszcie w lesie, zakochani!). Badania z krawatem w roli głównej wykazały zaś, że ta część garderoby w kolorze zielonym może sprawić, że mężczyźni starający się o pracę będą postrzegani jako inteligentniejsi i obdarzeni większymi zdolnościami przywódczymi niż ci w czerwonych krawatach. Liczy się oczywiście kontekst. Zieleń w skojarzeniu z mięsem czy ludzkim ciałem nie wywołuje przyjemnych wrażeń.
Czerwień sprawia, że krew szybciej krąży
Każdy, kto kiedykolwiek siedział przed jednym z wielkich płócien Marka Rothko, wie, że kolor działa zbyt bezpośrednio, spontanicznie i mocno, by jego oddziaływanie można było w pełni wytłumaczyć chłodnym wpływem wiedzy i doświadczenia.
„Czerwień pobudza najsilniej w kierunku napięcia emocjonalego, tzw. afektu” – mówi Daniel Żyżniewski. Z dziesiątków zebranych przez niego badań wynika, że ten kolor działa pobudzająco i przyciąga uwagę (także naukowców, bo to jemu poświęcili najwięcej badawczej energii), tyle że w zależności od okoliczności wzmagać będzie np. zarówno lęk, jak i podniecenie. Młode kobiety w otoczeniu czerwieni wydają się mężczyznom atrakcyjniejsze niż w bieli. Podobnie kobiety jako bardziej pociągających oceniają mężczyzn sfotografowanych na czerwonym tle. Jeśli są ubrani w coś wiśniowego, karmazynowego czy buraczkowego, rośnie ich ranga i godność w oczach przedstawicielek płci przeciwnej (badania wykazały, że nie musi to być purpurowy płaszcz obszyty gronostajem, wystarczą malinowe spodnie). Czerwień wywołuje skojarzenia z gotowością seksualną i dobrym materiałem genetycznym, ale także z witalnością, dynamiką i szybkością. Czerwone samochody wydają nam się szybsze niż zielone. Przestrzec należy jednak wszystkich, którzy czerwonym strojem chcieliby zjednać sobie pracodawcę albo egzaminatora: w takim kontekście ten kolor może zaniżać naszą wartość i kompetencje. „Może też budzić u patrzącego sprzeczne doznania: w czerwonym możemy robić wrażenie równocześnie atrakcyjnych i agresywnych – mówi psycholog. – Czerwień może też wywoływać napięcie psychofizjologiczne prowadzące do intensywniejszych przeżyć, jeśli pojawia się jako element wystroju szkoły lub szpitala” – dodaje. Warto natomiast rozważyć użycie tego koloru, jeśli urządzamy aukcję – jest szansa, że składane oferty będą wyższe (na razie taką zależność wykazano przy okazji aukcji internetowych). Ciekawe zatem, czy dzieła sztuki z czerwonymi elementami osiągają wyższe ceny. Tego jeszcze nie sprawdzono.
Z badań Charles’a Féré wynika, że „kolorowe światło »w kolejności od niebieskiego (najmniej) przez zielone, żółte, pomarańczowe i czerwone« zwiększa siłę mięśni i przyspiesza obieg krwi. Jest to zgodne z obserwacjami psychologicznymi nad oddziaływaniem tych kolorów, pytanie jednak, czy mamy tu do czynienia z wtórną konsekwencją doznania postrzeżeniowego, czy też z jakimś bardziej bezpośrednim, nerwowym wpływem energii świetlnej na zachowanie motoryczne i obieg krwi” – zastanawiał się Arnheim. W leczniczy wpływ otoczenia zewnętrznego, w tym kolorów, na zdrowie, ludzie wierzą od dawna. Światłem i barwą leczyli starożytni Persowie i kapłani egipscy. W Europie podobne praktyki zostały odrzucone jako nienaukowe, coraz częściej jednak zainteresowanie budzą tradycje wschodnie. Według filozofii buddyjskiej, ale też wierzeń Indian Hopi, każda żywa istota jest otoczona aurą, płaszczem pola elektromagnetycznego, które składa się z kolistych torów, po których porusza się energia. Tam, gdzie splata się ona ciaśniej, powstają ośrodki energetyczne, nazywane czakrami, emitujące światło o stałym zabarwieniu. W tradycji joginicznej czakrze korony (głowa) odpowiada kolor fioletowy, czakrze trzeciego oka – indygo, czakrze gardła – niebieski, serca – zielony, słonecznej (nieco powyżej pępka) – żółty, seksualnej – pomarańczowy, a czakrze podstawy – czerwony. Zdrowie oznacza równowagę energetyczną czakramów, a więc także zrównoważenie kolorystyczne.
W autonomiczną moc koloru wierzył malarz Wassily Kandinsky. Jeszcze zanim zaczął się zajmować geometrią w sztuce, pasjonował się kolorem. Już wtedy jednak uważał, że najwięcej zależy od towarzystwa, czyli od kompozycji. Czerwień na przykład może niepokoić, smucić albo podniecać – to, jaki efekt wywoła, zależy od tego, z czym zostanie zestawiona.
Kolor na ścieżkach ducha
Kolory wywołują w nas emocje, ale z drugiej strony emocje wpływają na to, jak postrzegamy kolory. „W depresji barwy mogą tracić intensywność. Wszystko może stać się do siebie podobne, słabo zróżnicowane, nawet poszarzałe – tłumaczy Daniel Żyżniewski. – Z kolei kiedy jesteśmy pobudzeni, wrażenia kolorystyczne mogą być silniejsze”.
Szwajcarski psychiatra i psychoanalityk Hermann Rorschach, autor równie słynnego, jak i kontrowersyjnego testu plam atramentowych wykorzystywanego do diagnozowania zaburzeń psychicznych, uważał, że kiedy jesteśmy w pogodnym nastroju, wzrasta nasza wrażliwość na kolor, a im bardziej czujemy się przygnębieni, tym mocniej reagujemy na kształt. Jeśli osoba omawiająca symetryczne kleksy z jego testu zwraca uwagę przede wszystkim na barwy (np. niebieskie plamy interpretując jako bukiet irysów, choć kształtem przypominają raczej biegnącego kraba), świadczy to – według wykładni Rorschacha – o jej podatności na bodźce zewnętrzne. To ktoś łatwo ulegający wpływom, niestały, przewrażliwiony, wybuchowy i niezorganizowany (dla odmiany ci koncentrujący się na kształcie to pedantyczni, chłodni introwertycy panujący nad impulsami).
Ernest Schachtel, inny psychoanalityk, utrzymywał, że doznanie koloru przypomina doznanie emocji: jedno i drugie nas ogarnia, a my pozostajemy tylko biernym odbiorcą. Zdaje się, że podobnie myślało wielu malarzy. Henri Matisse, autor roztańczonych zestawień zieleni, niebieskiego i czerwieni, pisał: „Jeśli rysunek jest sprawą ducha, a kolor zmysłów, winieneś najpierw rysować, aby doskonalić ducha i uczyć się wprowadzać kolor na ścieżki duchowe”. Nicolas Poussin uważał, że kolor to jedynie wabik dla oczu (rzeczywiście uwagę do jego precyzyjnie zakomponowanych płócien przyciągają plamy szafirowych i soczyście żółtych szat antycznych i biblijnych bohaterów).
Burdel spektrum
Kształt zatem kojarzył się wielu z tym, co racjonalne, zdyscyplinowane i… męskie, a kolor – z tym, co emocjonalne, dzikie i kobiece. Profesor estetyki Charles Blanc przestrzegał adeptów sztuki: „Jedność rysunku i koloru jest równie niezbędna dla malarstwa, jak jedność mężczyzny i kobiety dla rodzaju ludzkiego. Rysunek musi jednak strzec swej przewagi nad kolorem. Inaczej grozi malarstwu zguba: upadnie przez kolor, tak jak ludzkość upadła przez Ewę”. W zachodniej kulturze kolor jest moralnie podejrzany. W filmie Wima Wendersa Niebo nad Berlinem świat aniołów jest biało-czarny, świat ludzi – pełen barw, „burdel spektrum”, według określenia brytyjskiego reżysera Dereka Jarmana. Podobnie Federico Fellini w Satyriconie pokazuje świat cnoty i łaski jako monochromatyczny, świat zmysłowy – jaskrawo kolorowy.
Zachodnia kultura boi się nadmiaru koloru. „Kolor jest albo niebezpieczny, albo trywialny, albo jedno i drugie. […] Tak czy inaczej, regularnie jest wykluczany spośród wyższych form refleksji umysłowej” – pisze David Batchelor w książce Chromophobia. Od Platona dziedziczymy przekonanie o wyższości słowa nad obrazem, ale też disegno (rysunku nadającego znaczenie) nad colore (związanego ze zmysłowością i emocjami). Czy antyczne rzeźby nie wydają nam się tak piękne i szlachetne, bo są pozbawione koloru? Ale kiedy powstawały, przypominały raczej kolorowe lalki. Barwną rekonstrukcję jednej z nich będzie można zobaczyć na wystawie w Muzeum Narodowym.
Kolory pojawiły się w ewolucji stosunkowo późno, prawdopodobnie jako narzędzie kierowania naszą uwagą, np. by chronić nas przed niebezpieczeństwem czy pomóc odróżniać pokarmy szkodliwe od nieszkodliwych. A gdyby coś po drodze poszło inaczej? „Gdybyśmy mieli większą rozdzielczość barwną, inny byłby cały nasz świat. Może ogrodnicy czy lekarze czytaliby z koloru jak z instrukcji obsługi. Farby byłyby droższe, inne byłyby kanony piękna, inna historia nauki, nie byłoby pewnie problemu z odróżnianiem trujących grzybów – rozmarzył się Michał Silski. – Ale gdyby oko było instrumentem bardziej precyzyjnym, mielibyśmy spore trudności z uznawaniem przedmiotów za identyczne. Pojęcie »jednolitej barwy« byłoby niemal niespotykane. Być może sposób, w jaki działa oko, w tym reprezentująca formę materii skala kolorów, jest po prostu wyrazem tego, co mózg potrafi udźwignąć” – dodaje. Podziwianie tęczy jest bardzo ludzkim zajęciem.